Tak wyglądała wojna w Wietnamie!
17.04.2013 | aktual.: 27.12.2016 15:11
Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska...
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi/ DrP, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl
Charlie Haughey
* Charlie Haughey miał 24 lata i był prostym robotnikiem w fabryce blachy, kiedy listonosz wręczył mu wezwanie do wojska. Był rok 1967, trzeci rok pełnego militarnego zaangażowania Amerykanów w wojnę wietnamską - rok coraz większego rozgoryczenia obywateli i rosnącej liczby amerykańskich żołnierzy, którzy do ojczyzny wracali w trumnach. Co mógł czuć młody chłopak, przed którym leżała karta powołania? Jak sam przyznał po latach: był przestraszony i wściekły! * Do Wietnamu trafił w marcu 1968 roku, został wcielony do piechoty, gdzie służył jako saper. Dopiero w maju jego dowódca odkrył u niego wyjątkowy talent i uczynił go wojskowym fotografem mającym dokumentować dokonania amerykańskiej armii. Chłopak nie posiadał się z radości.
Jego zadaniem nie było jednak robienie zdjęć obrazujących okrucieństwo wojny i krwawe pojedynki z komunistyczną partyzantką. Charlie Haughey miał utrwalać na kliszach codziennie życie żołnierzy ukazując ich pracowitość i braterstwo - zdjęcia miały podnosić morale samych walczących i uspokajać obywateli, którzy w ojczyźnie coraz bardziej sceptycznie odnosili się do samej wojny.
Przez rok służby w Wietnamie zebrał blisko 2000 negatywów dokumentujących zmagania swoich towarzyszy broni. Przekazywał je dowódcom. Zdjęcia te zupełnie niedawno, po 44 latach, ponownie ujrzały światło dzienne - zaprezentowano je na wystawie w Portland.
- Kiedy zobaczyłem je znowu, przez trzy dni dosłownie nie mogłem usnąć - wyznał Haughey - Nie mogłem sobie uzmysłowić, że po tych wszystkich latach, wciąż jest między nimi taki związek. (...) Jestem zaskoczony ilością informacji i doświadczeń, które są zawarte na tych fotografiach. To dalej szarpie moją duszę - mówi Haughey.
Autor zdjęć otwarcie przyznaje, że do dzisiaj walczy ze łzami, kiedy przypomina sobie twarze tych znajomych żołnierzy, których uchwycił na fotografiach, a którzy później zginęli:
- Są miejsca w moim umyśle, w które po prostu nigdy nie zaglądam. Raz na jakiś czas, ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie, któryś z ukrytych tam obrazów. Za każdym razem odpowiadam "Przepraszam. Nie mogę tam wejść, to za bardzo boli"
Być może odkryte na nowo unikalne zdjęcia, które przeleżały w archiwalnych skrzyniach blisko pół wieku, pomogą Charliemu pogodzić się z jego przyszłością i zaniosą w świat przesłanie autora, że:
- Najważniejsze w całej tej kolekcji zdjęć, są nie miejsca, przestrzenie, ale właśnie ci faceci. Każdy z osobna.
Szczególnie ci, którym nie dane było wrócić do domu...
PFi, facet.wp.pl