To on stworzył Thorgala. Wywiad
07.12.2010 16:05, aktual.: 05.03.2014 15:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
tekst: Filip Łobodziński
zdjęcia: Michał Szlaga
To on stworzył Thorgala, komiks, którego kolejne zeszyty od kilku dziesięcioleci czytają wszyscy: kobiety, mężczyźni, dzieci. W Polsce i na świecie. Komiks, który tak wszedł do kultury jak V Symfonia Beethovena, "Ojciec chrzestny" czy Beatlesi. W numerze "Malemena" wyjątkowe śniadanie z Grzegorzem Rosińskim.
- Rany boskie! Kto tak jadał w PRL-u??- łapie się za głowę Grzegorz Rosiński na widok michy pełnej wiktuałów na ciepło-zimno. To zamówione przezeń "śniadanie z PRL- u". - I jak ja mam za granicą cokolwiek wytłumaczyć z tego, co się w Polsce dzieje... A po chwili: - No, niech pan pyta. Pytania muszą być bulwersujące. Dla obu stron.
Polak. Belg. Rezydent szwajcarski. Światowej sławy komiksowy internacjonał. Spoglądający na otoczenie zza okularów przymrużonymi oczkami, w których migocze zarazem us´miech i nieufność. Które zdają się mówić: z niejednego pieca jadłem chleb, tylu już bzdur wysłuchałem, a wy mnie cięgle czymś jeszcze zaskakujecie... Dziecko wojny - urodzony w 1941 roku w niedawno powstałej Stalowej Woli. Mies´cie dalekim od powszednich wyobrażeń o estetyce.
Ale jakoś tak się dzieje, że logika nie jest naszym żywiołem naturalnym. Gdyby była, Rosiński nie przeżyłby wojny. A skoro już przeżył, nie odnalazłby w sobie zmysłu estetyki i talentu graficznego. A skoro już znalazł, ze swoim zamiłowaniem do anegdoty nie wybiłby się w goniącej za świeżo odzyskaną wolnością i abstrakcją rzeszy młodych absolwentów ASP.
- Zawsze mnie ciągnęło do konkretu, anegdoty. Komiksy rysowałem już w szkole średniej. Miałem szczęście, do Akademii trafiłem na początku lat 60., W najlepszej epoce polskiej sztuki, literatury, muzyki, plakatu, teatru, filmu... Nie było polityki, bo wszyscy byliśmy po tej samej stronie, pod tą samą okupacją. Fantastycznie było. W oparach wódczanego stymulatora.
Gdyby logika była naturalnym żywiołem losu ludzkiego, Rosiński - ilustrator i pionier polskich komiksów, redaktor pierwszego magazynu komiksowego "Relax" - zapuściłby na amen korzenie w PRL-u. Przełykał mdłe śniadania i realizował się w zgrzebnej rzeczywistości, którą określały nakazowo-parametryczny system gospodarczy, prze- owodnia rola monopartii i tandetna poligrafia. Ale stał się pierwszym rysownikiem komiksowym z demoludów, który pracował na normalnym, tzn. prywatnym, kontrakcie z zachodnim wydawnictwem. Wysłał kilka swoich "historyjek obrazkowych", jak się u nas wówczas mówiło, do ojczyzny komiksu - Belgii. Na odzew nie czekał długo: szybko skontaktował się z nim wschodzący gwiazdor belgijskiego scenariopisarstwa komiksowego Jean van Hamme. Tak narodził się ich najsłynniejszy, choć nie jedyny syn, Thorgal. - Pierwsze plansze przesyłaliśmy sobie z van Hamme'em zwykłą pocztą między Brukselą a Warszawą, była połowa lat 70.
Thorgal to emblemat, symbol, sztandar, archetyp i co tam chcecie jeszcze. Nawet niżej podpisany, z komiksem mający stosunki często przerywane, wie, w czym rzecz. Że to do dziś konsekwentnie uwielbiany cykl. Ale naiwnie sądziłem, że był po prostu najlepszy w ramach szerszego podgatunku. Rosiński cierpliwie tłumaczy, że Thorgal powstał w opozycji do wszelkich mód. Bo mody i w komiksach są, a jakże:
- Mieliśmy okres thrillerów o mafiach, wielkich oszustwach finansowych, przemycie, political fiction... Dopiero, kiedy rynek już nie wchłania, następuje moda na heroice fantasy. Zawsze mnie intrygowało, dlaczego coś staje się modne i trwa przez jakiś czas. Nawet pracę dyplomową pisałem wokół tego, na temat sztuki użytkowej. Ja zawsze byłem poza modą, chociaż... Przyglądam się.
I tak wspólnie z belgijskim kolegą pokalkulowali, ("bo nigdy swojego szczęścia nie zostawiałem na łut szczęścia") i postanowili tworzyć historie jedyne w swoim rodzaju. Nie ma ryzyka, że rynek zatłoczy się od pochodnych Thorgala - Thorgal jest jedyny.
- To saga rodzinna, czyli coś, czego nigdy przedtem nie było w komiksie i chyba nie będzie, bo do tego trzeba mieć specjalne umiejętności i wrażliwość. Teraz pierwszy raz po 30 latach zacząłem czytać "Thorgala" od pierwszego zeszytu. Coś, co rzekomo świetnie znam... I jest tak, jakby to ktoś inny narysował - bywałem wzruszony do łez. A zasada od początku w "Thorgalu" była taka, że nie chcemy tam mieć żadnych odniesień historycznych, geograficznych, głupot, polityki, żadnego seksu ani gwałtu. Mam uczulenie na wulgaryzmy i kopulacje. W "Thorgalu" jest tylko człowiek ze swoimi problemami i rodziną na tle czystej natury, w wymyślonym średniowieczu, ze świadomymi anachronizmami, żeby nikt się tam nie dopatrywał prawdy historycznej.
Od piątego albumu van Hamme i Rosiński zdali sobie sprawę, że jest hit. Ósmy album zaczął wydawcy przynosić korzyści finansowe. - I nigdy nie można się tym znudzić, bo prawie każdy album jest w trochę innej konwencji. 30 lat stałego wzrostu - to się nie zdarza! Pod sam koniec pojawiły się pierwsze wahania, bo mój genialny scenarzysta zaczął tracić wenę. Ale wcale mu się nie dziwię, zajmował się przecież mnóstwem innych rzeczy, książek parę napisał, w filmie działał, to on wylansował reżysera Jean-Jacquesa Beineixa.
Gdyby logika była naszym naturalnym żywiołem, Rosiński zgniłby w PRL-u. A skoro zafunkcjonował na rynku zachodnim, powinien trzy- mać się kurczowo innego ptaka - złotodajnej kury, jaką była historia Thorgala. Ale razem z van Hamme'em uznali, że fikcyjno-s´redniowieczny świat wikingów to za mało. Stworzyli nową religię. "Szninkel" to fikcja teologiczna.
- Stworzona tam przez nas religia jest dla mnie tak samo wiarygodna jak ta, która tu obowiązuje. Wyprzedziłem Dana Browna, te jego kombinacje z apostołami, ze świętymi Janem, Marią Magdaleną i tajnymi znakami na "Ostatniej wieczerzy" zrobiłem wcześniej w komiksie, tylko liczba apostołów jest u mnie mniejsza.
Można sprawdzić: "Szninkel" wyszedł w 1988 roku, kilkanaście lat przed powieścią Browna. - Złożyłem też hołd Stanleyowi Kubrickowi, bo odpowiednikiem krzyża jest tam obelisk taki jak w jego "2001: Odysei kosmicznej"- dodaje Rosiński.
W połowie lata 2010 krzyż to było chyba najpopularniejsze słowo języka polskiego. Jego forma graficzna doskonale wpisuje się w klimat konfrontacji - dwie nierównoległe linie, przecinające się radykalnie. Symbolika sakralna kontra popkulturowe igrce. Ognisko modlitw kontra doraźne politykierstwo. Wolność wyznania kontra wyznanie swobody.
ZOBACZ FILM
- Krzyż pokrzyżował Rosińskiemu porządek myślowy. Trochę jak to "śniadanie z PRL-u".
- Jest mi wstyd. Jestem wkurwiony - pochyla się do dyktafonu - WKURWIONY, mówię, proszę to podkreślić. Tam na Zachodzie muszę to wszystko tłumaczyć. Kiedy mnie pytają: "Czy wyście powariowali w tej Polsce?", staram się racjonalnie tłumaczyć, ale... Nie znoszę fanatyzmu i tchórzliwego rządu, który nie umie powstrzymać sekciarskiego bezhołowia. Zresztą nie wiem, czy ktoś zauważył, że krzyż ma kształt miecza. A ja wojować nie chcę.
Mieszkający w zażywnej, wożącej krowy na pastwiska Szwajcarii spełniony twórca przeistacza się w przejętego obywatela znad Wisły. Wściekłego, że musi głosować nie za kimś, a przeciw. Że w tym celu zadaje sobie trud, pokonuje alpejskie przełęcze, by z kantonu Valais (tego, gdzie piętrzy się Matterhorn) dotrzeć do stołecznego Berna i wrzucić ważny głos.
- Ja to traktuję bardzo poważnie, jak kabareciarz, dla którego kabaret to sens bycia. Dla mnie ten świat to kabaret - wszystko mnie śmieszy. I smuci.
I po chwili: - Wie pan co? Wróćmy do "Koziołka Matołka"...
O tym, co było dalej przeczytacie w magazynie "Malemen".