HistoriaTragedia na Linawie. Żołnierze ofiarami stanu wojennego?

Tragedia na Linawie. Żołnierze ofiarami stanu wojennego?

Tragedia na Linawie. Żołnierze ofiarami stanu wojennego?

16.12.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:09

16 grudnia 1981 roku czołg czterema żołnierzami spadł z mostu na rzece Linawie i zatonął. Sprawa do dziś nie została rozwiązana

W wojskowych kronikach zdarzenie zapisane jest lakonicznie. Można w nich przeczytać, że miało miejsce 16 grudnia 1981 roku w godzinach porannych. W czołgu jadącym w kolumnie z Elbląga do Gdańska, który spadł z mostu do rzeki Linawa, zginęło czterech żołnierzy załogi.

Choć od tego tragicznego zdarzenia minęły już 34 lata, wciąż tkwi ono w pamięci rodzin zmarłych żołnierzy. Pozostałym o dramacie przypomina ustawiony przy moście krzyż, na którym widnieją nazwiska ofiar i palące się często pod krzyżem znicze. Władze nigdy jednak nie przeprowadziły śledztwa w tej sprawie...

16 grudnia 1981 roku - trzeci dzień stanu wojennego. I Warszawski Pułk Czołgów im. Bohaterów Westerplatte w Elblągu rozpoczął przemieszczanie do Gdańska z rozkazem wsparcia operacji wprowadzania stanu wojennego w "kolebce Solidarności".

Trasa między Elblągiem i Gdańskiem wiodła drogą krajową nr 7. Grudzień 1981 r. był bardzo mroźny. Kolumna pancernych pojazdów wyjechała w nocy. Widoczność była zła, padał gęsty śnieg, był mróz. Po drodze wojskowe wozy musiały przejechać po mostach nad dwiema dużymi rzekami (Wisłą i Nogatem) i kilkoma mniejszymi. - To była ciężka droga - wspominał kilka lat temu w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" Piotr Bebak, dowódca jednego z czołgów znajdujących się w kolumnie. - Trasa nie była zabezpieczona, nikt nie wskazywał nam drogi. Część pojazdów wypadła z trasy na pobocze. Poza tym sprzęt był w kiepskim stanie, a wyszkolenie załóg, które stanowili młodzi chłopcy, stało na niskim poziomie.

1 / 3

Nikt ich nie ratował

Obraz
© IPN

Około szóstej rano, 5 kilometrów od Nowego Dworu Gdańskiego, jeden z czołgów zsunął się z przeprawy na rzece Linawa do głębokiej na cztery metry, lodowatej wody. Wojsko nie podjęło żadnych działań ratunkowych.

Pozostałe czołgi jechały dalej. Sprawa tego wypadku nigdy nie była przedmiotem oficjalnego postępowania. Wykazało ono, że to kierowca czołgu popełnił błąd, bo jechał zbyt szybko po bardzo śliskiej jezdni i nie mógł opanować pojazdu. Wspominano o poślizgu, zerwanej gąsienicy, błędzie kierowcy wozu. - My dowiedzieliśmy się o śmierci kolegów dopiero rano, pod Gdańskiem - podkreślał Piotr Bebak . - Powiedziano nam, że jak to na wojnie, są straty. Mówiono nam, że za ich śmierć odpowiedzialność ponosi "Solidarność". Oczywiście to była bzdura. Z Marianem Pudlakiem byliśmy w jednostce w jednej sali. Obaj odbywaliśmy służbę po studiach. Wszyscy byliśmy dotknięci śmiercią tych żołnierzy.

2 / 3

Bez oficjalnego komunikatu

Obraz
© wikimedia commons

Czołg wydobyto z rzeki po trzech dniach. Odmrażano go w stoczniowym hangarze. Ściągnięto wielki dźwig, by wydobyć wóz i uwięzionych w nim żołnierzy. Czołg był przewrócony gąsienicami do góry i miał otwarty właz. W środku były ciała trzech żołnierzy, czwarty wypadł w chwili katastrofy i utonął wraz z kolegami pod lodem. O tragedii nie można było oficjalnie mówić, ale nie dało się jej ukryć. Ciała żołnierzy wystawiono w klubie przy ul. Mierosławskiego. Zginęli: dowódca czołgu kpr. podchor. (podporucznik) Marian Pudlak, działonowy kpr. (sierż.) Wiesław Stankiewicz, kierowca mechanik st. szer. (sierż.) Roman Tofiluk i ładowniczy st. szer. (sierż.) Henryk Krosno. Stopnie wojskowe podane w nawiasach nadane zostały żołnierzom pośmiertnie.

3 / 3

Ofiary stanu wojennego?

Obraz
© Screen Youtube

Dzięki staraniom lokalnej społeczności pamięć o wypadku i śmierci czołgistów nie zatarła się. Co roku, w rocznicę tragedii, mieszkańcy okolicznych domów, którzy przed laty widzieli zdarzenie, składają kwiaty.

- Z domu wszystko widzieliśmy, jak te czołgi jechały. Krzyczałam: ratujcie tych chłopców! Ale nie było jak ratować, czołg wpadł i wszystko się zakotłowało. Nie mogę sobie darować, że zginęli tacy młodzi ludzie, którzy najprawdopodobniej nie wiedzieli, po co jadą - wspomina jedna z okolicznych mieszkanek. - To tragedia, że ci młodzi ludzie, którzy mogli być wtedy w wojsku wbrew swej woli, zginęli w stanie wojennym, stali się jego ofiarami.

- Stan wojenny był narodową tragedią - przekonuje Zbigniew Bojkowski, jeden z członków dawnej opozycji antykomunistycznej z Nowego Dworu Gdańskiego, inicjator budowy pomnika nad rzeką Linawą. - Dowodzi tego śmierć tych czterech żołnierzy przed 34 laty. Dziwię się, że tyle lat w wolnej Polsce sprawa ta nadal nie jest wyjaśniona. Są przecież świadkowie tego zdarzenia, powinno się zbadać okoliczności wypadku i ukarać winnych. Oni nie musieli zginąć. Uznajemy tych żołnierzy również za ofiary stanu wojennego. Niestety, nie mieli szans stać się bohaterami wolnej Polski. Ci żołnierze nie mieli zamiaru pacyfikować Gdańska, oni wykonywali bezsensowne rozkazy.
IH

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (36)