Nikt ich nie ratował
Około szóstej rano, 5 kilometrów od Nowego Dworu Gdańskiego, jeden z czołgów zsunął się z przeprawy na rzece Linawa do głębokiej na cztery metry, lodowatej wody. Wojsko nie podjęło żadnych działań ratunkowych.
Pozostałe czołgi jechały dalej. Sprawa tego wypadku nigdy nie była przedmiotem oficjalnego postępowania. Wykazało ono, że to kierowca czołgu popełnił błąd, bo jechał zbyt szybko po bardzo śliskiej jezdni i nie mógł opanować pojazdu. Wspominano o poślizgu, zerwanej gąsienicy, błędzie kierowcy wozu. - My dowiedzieliśmy się o śmierci kolegów dopiero rano, pod Gdańskiem - podkreślał Piotr Bebak . - Powiedziano nam, że jak to na wojnie, są straty. Mówiono nam, że za ich śmierć odpowiedzialność ponosi "Solidarność". Oczywiście to była bzdura. Z Marianem Pudlakiem byliśmy w jednostce w jednej sali. Obaj odbywaliśmy służbę po studiach. Wszyscy byliśmy dotknięci śmiercią tych żołnierzy.