CiekawostkiTwierdzą, że potrafią wskrzeszać zmarłych. Nazywają się grupą specjalną DRT

Twierdzą, że potrafią wskrzeszać zmarłych. Nazywają się grupą specjalną DRT

Czy można kogoś powtórnie powołać do życia po tym, jak został uznany za osobę zmarłą? Już tak postawione pytanie wydaje się absurdalne. Ale nie dla nich. DRT (skrót od: Dead Raising Team) to grupa ludzi, którzy twierdzą, że potrafią sprawiać, że martwi ożywają.

Twierdzą, że potrafią wskrzeszać zmarłych. Nazywają się grupą specjalną DRT

Dla większości chrześcijan sprawa jest jasna - wskrzeszenie kojarzy im się z cudami dokonywanymi przez Chrystusa, w tym z tym najsłynniejszym - przywróceniem do życia Łazarza. Ale na świecie działa dziś też wiele ruchów charyzmatycznych, w których silna jest wiara w możliwość powtórnego powołania do życia osoby, która została uznana za zmarłą. W ostatnim czasie coraz większe zainteresowanie towarzyszy działalności grupy DRT (Dead Rising Team - Ekipa Wskrzeszająca Z Martwych). W jej skład wchodzi wielu dziarskich facetów związanych z kościołem protestanckim. W żadnym razie nie przypominają oni typowych kaznodziejów, którzy podróżują od parafii do parafii, by głosić Słowo Boże. W wielu kręgach zaczęto ich natomiast utożsamiać z superbohaterami o nadprzyrodzonych mocach, choć oni sami zaznaczają, że wszystkie cuda, jakie do tej pory dokonały się przy ich udziale to zasługa potęgi modlitwy.

Liderem całej grupy jest Tyler Johnson. Twierdzi on, że do tej pory wziął udział we wskrzeszeniu aż 13 osób. To właśnie on stoi za stworzeniem specjalnego zespołu DRT. W jego skład weszły osoby, które za pomocą modlitwy dokonują rzeczy niezwykłych. W grupie znalazł się m.in. TJ Aderholdt, któremu udało się ocalić narkomana uznanego przez lekarzy za zmarłego. W 2006 r. Mark DeDio przedawkował narkotyki i - jak sam twierdzi - trafił do piekła. Wspomina, że było to miejsce, w którym panowało cierpienie i dało się słyszeć rozdzierający krzyk. TJ Adernholdt przechodził obok karetki, w której leżały zwłoki narkomana. Zaczął wówczas mówić językami. Mark DeDio pod wpływem modlitwy w ciągu kilku minut miał powrócić do żywych.

- To wyglądało tak, jakby ktoś chwycił mnie za moją obrożę. Jezus mnie z tego wyciągnął - utrzymuje ocalony DeDio.

Założyciel grupy, który dziś jeździ po całym świecie, by zaświadczać o potędze modlitwy, twierdzi, że nie zawsze był religijny. Kiedy był młody, odczuwał wstręt do chrześcijaństwa oraz wszystkiego, co związane jest z religią. Przełom nastąpił, gdy skończył 17 lat. Był wtedy świadkiem cudu, który zapoczątkował jego nawrócenie. Wkrótce zaczął zgłębiać tajemnicę uzdrawiania chorych za pomocą wiary. Dziś jest w tej dziedzinie autorytetem - pisze książki poświęcone cudom oraz tajemnicy wskrzeszania zmarłych. To jednak nie wszystko - przybliża też innym tajniki przywracania do życia ludzi, którzy zmarli. Jak twierdzi, aby stać się członkiem zespołu DRT, potrzebna jest głęboka wiara w możliwość dokonania się cudu. Dziś wyszkolonych członków grupy DRT można spotkać w Stanach Zjednoczonych, Holandii, na Sri Lance czy w Kanadzie.

Johnson przyznaje, że w swojej działalności inspiruje się Smithem Wigglesworthem, XIX- wiecznym, angielskim rzemieślnikiem, który zdobył tak wielką popularność, że pewnego dnia rzucił swoją pracę zarobkową, by służyć innym, uzdrawiać i wskrzeszać zmarłych. Sam Johnson zaczął zgłębiać temat wskrzeszania zmarłych tuż po śmierci swojego ojca. Miał wtedy odbyć rozmowę z Bogiem, po której zaczął głębiej wczytywać się w słowa zawarte w Piśmie Świętym. Szczególną jego uwagę zwróciły wówczas słowa zawarte w Ewangelii wg św. Mateusza: "Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!" (cytat z Biblii Tysiąclecia wydawnictwa Pallotinum w Poznaniu). Po kilku latach od traumatycznych wydarzeń, związanych ze śmiercią ojca, przeprowadził pierwsze próby związane z wskrzeszaniem umarłych. Zaczął wtedy odwiedzać kostnice i domy pogrzebowe. Tam, gdzie tylko się pojawiał, otrzymywał często olbrzymie wsparcie. I tak - jak twierdzi - zaczął
realizować swoją misję.

W działalność grupy DRT można wierzyć, ale równie dobrze można w nią powątpiewać. Przedstawiciele zespołu przyznają, że mają świadomość, iż w ich aktywność wierzą tylko najbardziej radykalni wierzący. Ich misja spotyka się zazwyczaj z olbrzymim sceptycyzmem nawet wśród innych chrześcijan. Nie zmienia to jednak faktu, że sam zespół stał się swoistym fenomenem, a często ekscentryczni członkowie tego bractwa wzbudzili spore zainteresowanie nawet wśród tych, którzy z przymrużeniem oka przyglądają się ich inicjatywie.

W ubiegłym roku na temat Dead Raising Team powstał film, przybliżający działalność grupy. Dokument zatytułowany "Deadraiser" ukazuje z bliska aktywność członków zespołu oraz dokonywane przez nich rzekomo cuda. Sceptycy znów zwracają uwagę na fakt, że misja grupy zostałaby bardziej uwiarygodniona, gdyby w filmie zaprezentowano jedno z wskrzeszeń, o których członkowie DRT tak chętnie opowiadają. Niestety, nic takiego nie ma miejsca. Zamiast tego w ich relacje wkrada się wiele luk, które jeszcze bardziej podważają ich wiarygodność.

Czy Polacy wierzą w możliwość wskrzeszania zmarłych?

W Polsce, jednym z najbardziej katolickich krajów na świecie, ludzie z pewnością także sceptycznie podeszliby do działań panów z DRT. Nie zmienia to faktu, że w ubiegłym roku dużą popularnością cieszyły się w naszym kraju spotkania z charyzmatykiem, księdzem Johnem Bashoborą, który także ma rzekomo na swoim koncie wiele wskrzeszeń. Szerokim echem w mediach odbiła się przy okazji jego wizyty w Polsce wypowiedź posła Johna Godsona, który przyznał, że też widział w swoim życiu wskrzeszenie umarłego.

Naukowcy twierdzą, że motyw "oszukiwania śmierci" stał się bardzo popularnym i atrakcyjnym motywem w popkulturze. I w ten sposób należy też pewnie tłumaczyć rozgłos towarzyszący wskrzesicielom. Powątpiewają jednak w prawdziwość relacji podobnych do tych, jakie przedstawiają członkowie DRT.

- Był taki film z Nicolasem Cagem, który pojawił się ładnych kilka lat temu - "Ciemna strona miasta". Jest w nim taka scena, w której sanitariusz grany przez Vinga Rhamesa zapewnia jednego gościa, że wszystko będzie dobrze, a potem zbiera wszystkich, by modlili się nad jego ciałem i ten gość nagle się budzi, a wszyscy myślą, że to cud. To wszystko przypomina mi właśnie tę scenę - powiedział profesor Christopher M. Moreman.

Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (54)