Tym Polacy upijali się w PRL‑u
10.03.2014 | aktual.: 27.12.2016 15:07
Statystyczna rodzina wydawała nawet 10 proc. dochodów na wódkę, ale władze nie próbowały tego zmienić.
W szarzyźnie minionej epoki zawsze znalazła się okazja do wychylenia kielicha. "Narzeczona zdradza - seta, cenzura zdejmuje książkę - pół litra, nasi przegrywają z Ruskimi w nogę - trzydniówka" - zauważył kiedyś pisarz Janusz Głowacki. Nic dziwnego, że Polacy byli wówczas uznawani za jeden z najbardziej rozpitych narodów świata. Wlewali w siebie różne trunki, niektórzy nawet denaturat.
"Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień / ruszyła kolejka, wszystkim lżej / życie po trzynastej tu zaczyna się"- słowa wielkiego przeboju, którym Ireneusz Dudek zachwycił publiczność opolskiego festiwalu w 1986 roku, dla młodych ludzi brzmią prawdopodobnie dość abstrakcyjnie. Jednak dla pokolenia dzisiejszych czterdziestoparolatków pozostają bardzo żywym wspomnieniem. W 1982 roku ekipa Wojciecha Jaruzelskiego wprowadziła zakaz sprzedaży wyrobów alkoholowych przed godz. 13, co miało podobno ograniczyć pijaństwo w naszym kraju.
Zamiar się nie udał.
Przed sklepami monopolowymi na długo przed otwarciem ustawiały się potężne kolejki spragnionych. "Był to konglomerat różnych warstw społecznych: widziało się tu inteligentów, nawet poetów, hydraulika z torbą narzędzi, malarzy pokojowych w poplamionych farbami roboczymi strojach, różne inne dostojne i mniej dostojne osoby" - opisywał Marek Nowakowski w "Moim słowniku PRL-u".
"Niech mają przynajmniej wódkę"
Prohibicyjny pomysł Jaruzelskiego nie mógł się udać, ponieważ przez wiele lat władza komunistyczna przyczyniała się do rozpijania narodu. "Nie możemy im wszystkiego odbierać, niech mają przynajmniej wódkę i papierosy!" - miał powiedzieć premier Piotr Jaroszewicz podczas jednej z narad gospodarczych w KC PZPR.
Państwo potrzebowało pieniędzy, a Państwowy Monopol Spirytusowy przynosił ogromne dochody - nawet 200 miliardów złotych rocznie i był jedną z najważniejszych pozycji budżetowych.
Według Krzysztofa Kosińskiego, autora książki "Historia pijaństwa w czasach PRL", pod koniec lat 70. Polacy należeli do najbardziej rozpitych narodów świata; kilka razy w tygodniu upijało się pięć milionów obywateli!
Statystyczna rodzina wydawała nawet 10 proc. dochodów na wódkę, ale władze nie próbowały tego zmienić. Za czasów Edwarda Gierka punkt sprzedaży alkoholu przypadał średnio na 631 osób, gdy na przykład w Finlandii obsługiwał aż 27,6 tys. mieszkańców.
Przerażająco brzmiały dane statystyczne. W 1938 roku przeciętny Polak wypił 1,5 litra alkoholu (w przeliczeniu na czysty spirytus). W roku 1956 wskaźnik wzrósł do 3,2 , w 1965 r. - 4,1 , a w 1970 r. -5,1 litra. W latach 80. statystyczny mieszkaniec naszego kraju wypijał blisko 9 litrów czystego spirytusu rocznie! I choć dzisiaj ten odsetek jest zdecydowanie wyższy (ok 13 litrów) należy zaznaczyć, że wówczas pito głównie wódkę, a dziś dominuje piwo i wino. Poza tym nie wolno zapominać o tym, że mimo surowych kar, kiedyś na większą skalę kwitło bimbrownictwo.
Trunki Wałęsy
Pili wszyscy, bez względu na płeć, wiek czy status społeczny. Morze alkoholu przelewało się zwłaszcza w dniu wypłaty wynagrodzenia - według sondażu OBOP z 1977 r., "w gaz" dawało wówczas 62 proc. Polaków.
Wódka towarzyszyła wybitnym artystom np. Markowi Hłasce. Pisarz miał ponoć słabą głowę, ale wcale się tym nie przejmował. Piotr Wasilewski ("Śladami Marka Hłaski") przytacza anegdoty o tym, jak to Hłasko z Henrykiem Berezą wypili wspólnie litr wódki, co skończyło się dla młodszego literata izbą wytrzeźwień, z której uciekł w niemal pełnym negliżu. Innym razem autor "Pięknych, dwudziestoletnich", zmęczony pijaństwem, próbował przespać się na posadzce kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu i zwyzywał księdza, który zmącił jego spokój.
Za kołnierz nie wylewał także Lech Wałęsa. Autorzy książki "Kryptonim 333" opisują życie legendarnego przywódcy "Solidarności" w okresie internowania. Z raportów oficerów BOR, którzy go pilnowali wynika, że późniejszy prezydent wypił w tym czasie samotnie lub w towarzystwie osób odwiedzających: "spirytus - 2 butelki, wódka - 289, wino - 158, winiak i koniak - 59, szampan - 238, piwo - 1115".
Bałtyk o smaku nafty
Wybór alkoholu w Polsce Ludowej był niewielki. Piło się przede wszystkim wódkę. - Wódka zawsze była trunkiem narodowym - prawdziwi mężczyźni prowadzili prawdziwe dyskusje przy wódce. - tłumaczy w "Polityce" kulturoznawca Wojciech Burszta.
Największymi symbolami PRL-u były Żytnia i Wyborowa, które jednak z czasem coraz rzadziej pojawiały się w sklepach, a w latach 80. można je było kupić praktycznie tylko w Peweksie. Podobnie jak Krakusa czy Polonaise. Przeciętny Polak był skazany za podlejsze gatunki, np. Baltic Vodka - bardzo popularna i fatalna w smaku. Znawcy doszukiwali się w niej "aromatu" nafty i proszku do prania IXI. Niewiele lepsza była Vistula czy Żytnia Mazowiecka. "Bałtyk" pojawia się m.in. w kultowym serialu "Alternatywy 4", gdy jego bohaterowie kupują alkohol na "parapetówkę". Na półkach sklepu monopolowego stoi tylko kilka butelek "żyta" i Baltic Vodki. Resztę miejsca wypełnia cytrynówka.
Alpagi łyk...
Alkohole aromatyzowane owocowymi ekstraktami były również dość popularne w czasach PRL-u, choć ich jakość pozostawiała wiele do życzenia.
Podobnie jak ówczesnych win. "Alpagi łyk i dyskusje po świt" - śpiewa Perfect, przypominając o kultowym trunku, który miał również wiele innych, wdzięcznych nazw: patykiem pisane, jabol, bełt, siarkolep. Nie miał nic wspólnego z napojem produkowanym w wyniku fermentacji moszczu z winogron. Na etykietach wielu tego typu produktów znajdował się nawet termin przydatności do spożycia, co jest zaprzeczeniem winnej tradycji. Kac po jabolu był gwarantowany.
W Polsce Ludowej piło się praktycznie wszystko, co zawierało spirytus. Popularna była np. woda brzozowa, a nawet denaturat, który w latach. 80 był sprzedawany po godz. 13, jak typowy "trunek".
Bimber rządzi
Polacy chętnie produkowali napoje alkoholowe w domowym zaciszu. Nieprzypadkowo jedną z najpopularniejszych książek w PRL-u był "Domowy wyrób win" Jana Cieślaka.
Jednak prawdziwe mistrzostwo osiągnęliśmy w sztuce bimbrownictwa. "W zasadzie wszyscy dorośli wówczas wiedzieli, iż aby uzyskać czysty spirytus, należy zapamiętać datę bitwy pod Grunwaldem. Czyli wziąć 1 kg cukru, 4 dekagramy drożdży i 10 litrów wody, a potem zrobić zacier i po cichu destylować. I choć co roku milicja wykrywała 15 tys. bimbrowni, interes się kręcił" - czytamy w "Newsweeku".
Polacy produkowali hektolitry samogonu na bazie cukru. Niektórzy stosowali do jej wyrobu także konfitury, przeterminowane cukierki czy buraki cukrowe. - --- - Swego czasu pomagałem sąsiadowi, który targał na trzecie piętro worek cukierków, tzw. malinówek. Nabył je na przecenie, kiedy to sklepowe magazyny zalała woda i cukierki stanowiły jednolitą bryłę. Na moje pytanie: Po grzyba ci to? Tajemniczo rzekł: Zobaczysz. Przez dwa tygodnie po klatce schodowej snuł się cudowny malinowy zapaszek, a wódeczka wyszła przednia. - wspomina w "Gazecie Wyborczej" Andrzej Fiedoruk, socjolog i publicysta.
Po 1989 roku wiele się zmieniło. Obecnie Polska znajduje się dopiero na dziewiętnastym miejscu w Europie pod względem spożycia mocnych trunków. Zdecydowanie wolimy mniej "procentowe" napoje - piwo oraz wino.
Rafał Natorski/ PFi, facet.wp.pl