Uciekł z wojska i zaszył się w głuszy. Znaleźli go po 11 latach. Nie był jedyny
03.12.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:08
Nie był jedynym, który przed życiowymi problemami uciekł do lasu
Służba wojskowa nie dla każdego młodego mężczyzny jest spełnieniem marzeń. Przez niektórych postrzegana jest jako koszmar, od którego za wszelką cenę chcą się uwolnić. Dla pochodzącego z Rosji młodzieńca okazała się na tyle dużym ciężarem, że zamiast dalej ćwiczyć musztrę, wolał, by uznano go za martwego. Po prostu schował się przed całym światem. W tym czasie mężczyzna zaordynował sobie prawdziwą szkołę przetrwania.
Uznany za martwego
Mający dziś 30 lat mężczyzna, którego danych personalnych nie ujawniono, zniknął w 2004 roku. Pochodzący z miasta Taganrog (obwód rostowski) żołnierz otrzymał powołanie rok wcześniej. Służbę odbywał w jednostce wojskowej na Kamczatce, ale nie wytrzymał do momentu przeniesienia do rezerwy. Pewnego dnia słuch po nim po prostu zaginął.
Prowadzone śledztwo nie przyniosło żadnych efektów, a dezertera ostatecznie uznano za martwego. Wszystko za sprawą jego bliskich. Po kilku miesiącach od czasu rozpoczęcia zakrojonych na szeroką skalę działań zostali oni poproszeni o udział w identyfikacji zwłok. Podczas procedury błędnie stwierdzili, że jest to ich poszukiwany przez wojsko krewny. Ich opinia była równoznaczna z zakończeniem śledztwa.
Z dala od cywilizacji, a i tak za blisko
Tymczasem młodzieniec miał się całkiem nieźle. Zamieszkał w głuszy, gdzie uczył się, jak żyć w ekstremalnych warunkach. Niespełna 20-letni Rosjanin zbudował w puszczy dom z materiałów, które udało mu się znaleźć. Jego głównym pożywieniem były grzyby i owoce leśne, ale od czasu do czasu podejmował się też drobnych prac w okolicznych gospodarstwach, dzięki czemu dysponował też niewielkimi środkami finansowymi.
Informacje o tym, że dezerter żyje i ma się znakomicie, pewnie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie mieszkańcy okolicznych wiosek, którzy poinformowali policję, że w lesie napotkać można podejrzanego mężczyznę. Funkcjonariusze zatrzymali 30-latka, który w czasie przesłuchania powiedział prawdę o swojej przeszłości.
Nie tęsknił
- Mężczyzna zeznał, że ze starych materiałów zbudował niewielki dom w pobliżu Pietropawłowska Kamczackiego - powiedział cytowany przez BBC rzecznik lokalnej policji. - Zbierał on jagody i grzyby, zajmował się gromadzeniem złomu. Dorabiał też w chlewni i łowił ryby, by zarobić na swoje utrzymanie.
Postępowanie w sprawie dezertera, który przez ponad dekadę wiódł pustelniczy tryb życia, zostało teraz wznowione. On sam przebywa obecnie w areszcie. Wiele jednak wskazuje, że uda mu się uniknąć kary. Co ciekawe, urodzony w 1985 r. mężczyzna ani razu nie próbował skontaktować się z rodziną.
Ukrywali się w lasach przez dziesiątki lat
Choć historia kamczackiego uciekiniera brzmi nieprawdopodobnie, życie napisało więcej podobnych opowieści. Jedna z najbardziej niezwykłych dotyczy Hiroo Onody, który także był wojskowym i również ukrył się w lesie. W jego wypadku nie można jednak mówić o uchylaniu się przed służbą ojczyźnie. Wręcz przeciwnie. Onoda był oficerem wywiadu podczas II wojny światowej. Kiedy największy konflikt zbrojny XX wieku dobiegł końca, a Japonia ogłosiła kapitulację, Japończyk postanowił, że się nie podda i będzie nadal prowadził działalność wywiadowczą. Zamieszkał w lesie. W filipińskiej dżungli spędził aż 29 lat. Udało mu się przetrwać głównie dzięki zbieraniu owoców i drobnym kradzieżom dokonywanym w gospodarstwach sąsiadujących z lasem. Mężczyzna oficjalnie zakończył swoją misję dopiero w 1974 r., kiedy osobiście odwiedził go jego były dowódca i namówił do tego, by zaakceptował przegraną Japonii.
Co ciekawe, bardzo podobną strategię obrał rodak Onody - Shoichi Yokoi. On także pozostał w lesie po zakończeniu II wojny światowej, nie dopuszczając do siebie informacji o zakończeniu wojennej zawieruchy. Yokoi ustąpił jednak nieco wcześniej.
Dziecko i ojciec w dżungli
Wiele osób poruszyła też historia dwóch mężczyzn z Wietnamu. Ujrzała ona światło dzienne dwa lata temu. Właśnie wtedy, po czterdziestu latach życia w wietnamskiej dżungli, odnalezieni zostali Ho Van Thanh i Ho Van Lang, ojciec i syn. Obaj mieszkali od 1973 r. w domu na drzewie, odżywiali się zaś tym, co udało im się znaleźć w lesie. Ich kryjówka została odnaleziona przypadkowo. 82-letni pustelnik przyznał, że do głuszy uciekł ze strachu przed wojną. Okazało się, że Ho Van Lang w ogóle nie zna świata zewnętrznego. Gdy został zabrany przez swojego ojca, był jeszcze niemowlęciem.
Z cywilizacją im nie po drodze
Bywa, że ludzie uciekają do lasu nie tylko przed realnym zagrożeniem, ale też przed cywilizacją. Tak postąpił Christopher Thomas Knight, który mieszkał w samotności, z dala od wszelkiego zgiełku, przez 27 lat. Kiedy zdecydował się na ten krok, miał zaledwie 21 lat. Mieszkał w lasach stanu Maine, który słynie ze szczególnie srogich zim. Termometry często pokazują tam nawet kilkadziesiąt stopni poniżej zera. Knight pewnie nadal mieszkałby na pustkowiu, gdyby nie wpadł w ręce policji. Mężczyzna dokonywał drobnych kradzieży, podczas których jego łupem padało jedzenie oraz potrzebne do przetrwania narzędzia. Sąd w wydanym wyroku... zabronił Knightowi powrotu do puszczy.
Kiedy natura wzywa
Tradycyjne, miejskie życie było też zaprzeczeniem ideału 31-letniego belga Angelo Valkenborga. Mężczyzna miał wszystko - wspaniałą rodzinę i znakomitą pracę. Pewnego dnia uznał, że to wszystko jest nie dla niego. Naprawdę odpoczywał tylko na łonie przyrody. Jego zamiłowanie do wędrówek oraz sztuki przetrwania, której poświęcał każdy wolny czas, spowodowało, że rozsypało się jego małżeństwo. Popadł w depresję. Optymalną kuracją okazało się dla niego zamieszkanie w lesie na stałe. Mężczyzna żyje w Słowenii. Wśród drzew, własnymi siłami, zbudował chatkę. Odżywia się głównie pokrzywami i żabami. Jak przyznaje, dopiero teraz czuje się szczęśliwy.