Trwa ładowanie...
12-03-2007 11:56

Uzależniony od działania

Uzależniony od działaniaŹródło: Justyna Steczkowska
d18fgyi
d18fgyi

Krzysztof Hołowczyc może spokojnie siedzieć. Mógłby też nic nie robić przez jakieś parę lat. Tylko po co? Spełnia się w działaniu – jako sportowiec, działacz społeczny, na polu mediowo-marketingowym, w rodzinie. Jest zdecydowany i wie, czego chce – zarówno za kółkiem, jak i za biurkiem czy na piechotę. Mówi szybko, pewnie i precyzyjnie. To nie była rozmowa, tylko rajd. Z kilkoma zakrętami.

Ma Pan świadomość podejmowanego ryzyka?
To naturalne. Jeżeli ktoś uprawia sport ekstremalny, musi mieć świadomość i podejmowanego ryzyka, i tego, że może zginąć. Nie chodzi o to, aby się nie bać. Wręcz przeciwnie – moim kredo ostatnio stało się zdanie: „Ci, którzy się nie boją, nie żyją”.
Aby móc funkcjonować w sporcie ekstremalnym, trzeba opanować sztukę przełamywania strachu, mieć świadomość, że coś może się wydarzyć i jednocześnie robić wszystko, aby być zawodowo zabezpieczonym. Technika się rozwija, samochody są lepsze, a zabezpieczenia skuteczniejsze. Kiedyś taki wypadek, jaki miałem na ostatnim Dakarze, kosztowałby mnie życie. I to na 100%. Teraz konstrukcja samochodu i system zabezpieczeń minimalizuje urazy – w tym najczęstszy – uraz kręgów szyjnych. Przed tym ostatnim zabezpiecza system „głowy na sznurkach” mówiąc bardzo obrazowo. To wygląda tak: z przodu znajduje się taki hm.... śliniaczek, z tyłu deska z dwoma sznurkami. Przy zderzeniu głowa nie poleci dalej, niż jej pozwalają na to ograniczeń.

Zagląda Pan śmierci w oczy...
Tak. Tym większy sukces, im bliżej tej granicy się znajdę.

A rodzina, dzieci?
Bardzo ich kocham, jestem normalnym spokojnym facetem, ale kiedy startuję, kiedy wrzucam szósty bieg, to jest tylko ziemia, którą trzeba gryźć kołami, jak najlepiej się potrafi, i przemieszczać się tak szybko, jak tylko można.

Powiedział Pan, że jest przygotowany nawet na śmierć.
Jestem bardzo dobrze ubezpieczony. W momencie, kiedy bym zginął moja rodzina miałaby z czego żyć i nie musiałaby się przejmować finansami. Oczywiście żaden normalny człowiek nie zakłada, że zginie, ale trzeba mieć to na uwadze. Moi koledzy często oponują, obruszają się: „Nie, nie, o tym nie mów”. Ale dlaczego? Trzeba mieć świadomość, że czasami zbliżamy się do tej granicy, że w sporcie ekstremalnym zdarzają się śmiertelne wypadki. Uważam, że jeżeli coś wiem, to jest mi łatwiej być spokojnym i przygotowanym – także na śmierć. O siebie się nie boję, tylko o rodzinę. Jeśli potrafię ich zabezpieczyć, jestem spokojniejszy i mogę na spokojnie podejść do ryzyka.

Wiele lat Pan jeździ i wiele Pan już widział. Czy wiedza i doświadczenie ogranicza czy pozwala być lepszym?
Inaczej. Doświadczenie sprawia, że nie muszę wszędzie ryzykować. Wiem, że są miejsca bardziej ryzykowne i te przejeżdżam wolniej od młodych, gniewnych zawodników. Z kolei w innych, o których wiem, że nie niosą zagrożenia, mogę przycisnąć. Przykładowo – w ciężkie błoto wjeżdżam ogromną „rurą”, bronię się trzymając gaz, a nie puszczając go, bo to powoduje wypad z trasy. Wszyscy myślą, że taka jazda po błocie jest superniebezpieczna.

d18fgyi

Jeśli jednak ma się doświadczenie to się wie, do którego momentu można przycisnąć, i kiedy samochód zachowa stabilność. Ktoś mógłby stwierdzić, że jestem ryzykantem, a sytuacja przedstawia się... odwrotnie. Ja zdaję sobie sprawę z tego, gdzie leży granica. Tę wiedzę dały mi lata prób, zbliżania się i czasami prze-kraczania tej granicy. Kiedy zaczynam treningi po przerwie, wybieram miejsca łatwiejsze. Jeśli zdarzy się, że wylecę z trasy, czeka mnie wtedy najwyżej dachowanie – co nie jest przyjemne – ale można je w większości przypadków przeżyć.

Ktoś, kto od razu rzuca się na „głęboką wodę”, gdzie najmniejszy błąd kosztuje życie, zaczyna się blokować. Ja pozwalam sobie na trudniejsze zadania, będąc w formie. Wtedy osiągam pewność i precyzję do 5-10 centymetrów. Wiem, jak zachowa się samochód, dokąd poleci, mogę się rozkręcić i nic mnie nie blokuje. Kiedy masz świadomość, że znajdujesz się blisko przepaści, a nie panujesz nad samochodem tak, jakbyś chciał, to pół metra wcześniej skończysz zakręt. Gdy zdobywałem Mistrzostwo Europy, mogłem wjeżdżać w zakręt na tyle, że Maciek (pilot) widział już tylko przepaść – daleko, daleko w dół.
< Tam nie było barierki, nic. Jedzie się po półce skalnej. Osiągam w takich momentach precyzję do 10 centymetrów. Samochód wychodzi z zakrętu bokiem. Tu wystarczy ułamek sekundy, aby koło się zsunęło i nie było już nic poza ciemnością. Jednak pewność, zdecydowanie, precyzja, sprawia, że nie ma możliwości, abyś się pomylił.3

Nie potrafię żyć bez adrenaliny. Kiedy jestem z moją żoną gdzieś w spokojnym miejscu, to już po dwóch dniach nie mogę wytrzymać. Muszę coś robić. Umieram, kiedy nic się nie dzieje. Czasami zdarza się, że moja żona sama mówi: „pojedź na jakiś trening, bo już nie można z tobą wytrzymać”.

Ale przecież zdarzają się wypadki, za które odpowiedzialność ponosi samochód...
Tak – defekty, brak szczęścia – na to nie ma siły. Wbrew pozorom jednak to się bardzo rzadko zdarza.

Na wakacjach też Pan odpoczywa ekstremalnie.
To jest jak choroba. Nie potrafię żyć bez adrenaliny. Kiedy jestem z moją żoną gdzieś w spokojnym miejscu, to już po dwóch dniach nie mogę wytrzymać. Muszę coś robić. Umieram, kiedy nic się nie dzieje. Czasami zdarza się, że moja żona mówi: „pojedź na jakiś trening, bo już nie można z tobą wytrzymać”.

I faktycznie nie można z Panem wytrzymać?
Taaa... Robię się niepodobny do człowieka – warczę, nie uśmiecham się do ludzi, jestem niemiły. Ale gdy sobie gdzieś pojadę to przysłowiowe 200 km na godzinę, zbliżę się do jakiejś granicy, to zamieniam się w anioła, miłego misia, który jest grzecznym, normalnym człowiekiem, wyniesie śmieci, itd. Moja rodzina przyzwyczaiła się, że nawet na wakacjach musi pojawiać się prędkość – skutery, narty wodne, motorówki. Muszę robić coś, co pozwala mi przeżyć dreszczyk emocji. Po zastrzyku adrenaliny jest mi dobrze.

d18fgyi

A zagrałby Pan w szachy?
Jasne. Grałem z moim ojcem, bardzo mądrym człowiekiem zresztą. Szachy wiele mnie nauczyły – między innymi przewidywania.

I był pan w stanie usiedzieć?
Przecież ja nie mam ADHD! Umiem siedzieć spokojnie! Mogę też nic nie robić, ale przyznaję, że najlepiej czuję się w ruchu. Szansa przemieszczania się – w powietrzu, na wodzie, na lądzie – jest przyjemnością, pobudza mnie do życia.

Córki odziedziczyły ruchliwość?
Trudno powiedzieć – jedna maluje...

(fot. Ewa Grochowiak)
Źródło: (fot. Ewa Grochowiak)

... szybko?
... a druga kocha konie. Jakby mi kiedyś ktoś powiedział, że moja córka będzie wynosiła gnój ze stajni, to bym się uśmiał. Alicja ma swojego konia, czyści go, wyjmuje mu z kopyt to, co tam zwierzę ma, jeździ i jest szczęśliwa.

d18fgyi

Ja też próbowałem jazdy konnej, ale mnie to nie wciąga. Powoli jakoś... (śmiech). Koń to nie motocykl – może się wystraszyć, pobiec w inną stronę. Popieram jednak pasję córki (najbardziej interesują ją skoki) – nigdy bym jej tego nie zabronił, mimo że już miała wypadek, po którym trafiła do szpitala.
Staram się ją jednak zabezpieczać jak najlepiej – obowiązkowy kask, wypinane strzemiona, itp.

Czy ktoś, kto kocha adrenalinę, zbliża się do niebezpiecznych granic, może upominać innych, aby jeździli bezpiecznie i wolno?
Nieskromnie mówiąc, ja mam prawo powiedzieć, jak łatwo jest wypaść z drogi. Ja naprawdę wiem, że niewielki błąd może skończyć się tragicznie, spowodować śmierć. Mogę wiec mówić ludziom: uważajcie, łatwo jest zginąć. Kiedy by-łem młodszy, nie zdawałem sobie z tego sprawy tak dobrze, jak dzisiaj. Jednym z punktów zwrotnych dla mnie i wielu moich kolegów – kierowców rajdowych była śmierć Janusz a Kuliga (przyp. red.: 2004 rok, Janusz Kulig zginął w wypadku na przejeździe kolejowym, zderzając się z nadjeżdżającym pociągiem. Zapory były podniesione na skutek błędu obsługi punktu. Obecnie w miejscu śmierci Janusza Kuliga znajduje się tablica upamiętniająca tę tragedię). To było niemal nieprawdopodobne – taki zawodowiec, a wjeżdża pod pociąg... Trzeba zdawać sobie sprawę, że każdy może zginąć, nawet mistrz w doskonałym samochodzie. Dwa miesiące przed tym wypadkiem zginęli dwaj bracia bliźniacy mojego przyjaciela. Wpadli w poślizg, uderzyli w drzewo...

Nigdy nie zamierzałem zostać politykiem. Chciałem po prostu działać w kierunku poprawy bezpieczeństwa, a polityka była jedynie narzędziem. Nie mam pojęcia, czy jeszcze będę się zbliżał w rejony polityki, bo swoje cele realizuję teraz poprzez fundację. Dobrze się spełniam i działam.

I teraz walczy Pan z drzewami...
Nie chodzi mi o to, aby wycinać lasy! Ale jeśli mam wybór: życie człowieka i drzewo, to zawsze wybiorę człowieka. Zresztą mam szansę, aby swoją popularność przekuć na coś ważnego – na to, aby ludzie inaczej spoglądali na...

d18fgyi

... drzewa...
...na ruch. Zaczęło się od drzew. Dlaczego? Bo na Warmii i Mazurach rosną na drogach. W takiej sytuacji za najmniejszy błąd płaci się życiem. Wystarczy, że kierowca np. ciężarówki schyli się po coś, po kanapkę czy za przeproszeniem, będzie chciał się podrapać, a jego samochód zjedzie na drugi pas czy delikatnie zsunie się z drogi i nieszczęście jest gotowe.

(fot. Ewa Grochowiak)
Źródło: (fot. Ewa Grochowiak)

Ale ludzie dalej będą się drapać!
Tak, ale jeśli w takiej sytuacji przy drodze rosną drzewa, to nie ma gdzie uciec – są dwie możliwości i obie tragiczne – albo czołowe zderzenie z samochodem albo z przeszkodą. Gdy nie ma drzewa, można zjechać w rów i najwyżej urwać koło i trochę się potłuc.

d18fgyi

A jak ma się do tego ekologia?
Wycinanie drzew przy drogach nie ma nic wspólnego z ekologią i nie kłóci się z nią. Kocham chodzić po lesie, ale nie ma miejsca na szpaler drzew przy drodze o szerokości dwóch samochodów, która jest intensywnie wykorzystywana.
Niemcy przyjeżdżają do Polski i mówią: „Ale tu jest pięknie, drzewa, wspaniałe krajobrazy”. Ale potem jadą do siebie i tam mają autostrady, przepiękne bariery i cztery pasy. Skansen jest bardzo miły, o ile nie trzeba w nim żyć i narażać się codziennie na niebezpieczeństwo.
Na nowoczesnej drodze nie może być drzew i koniec. Nie walczę z alejami, po których przejeżdżają trzy samochody dziennie. Podkreślam, nie jestem przeciwnikiem ekologii, ale gdy mam wybór drzewo czy człowiek, to zawsze wybiorę ludzkie życie.

Startował Pan w wyborach do Parlamentu Europejskiego, aby walczyć o bezpieczeństwo.
Tak. Nie mówiłem o zupie dla wszystkich, nie wysuwałem haseł, że chcę, aby w naszym kraju było pięknie. Chciałem walczyć o to, aby podnieść poziom bezpieczeństwa na polskich drogach, zwłaszcza w najniebezpieczniejszych miejscach – na Warmii i Mazurach. Te rejony bowiem zajmują, zgodnie z najnowszymi badaniami Komisji Europejskiej, 4. miejsce co do śmiertelności na drogach w całej Unii Europejskiej. To jest ważne. Trzeba coś zrobić, bo giną ludzie.

Czyli mariaż z polityką był Panu potrzebny w konkretnym celu.
Tak. Jestem czynnym sportowcem, a polityka może pomóc ponieść mój głos dalej, sprawić, że stanie się bardziej słyszalny. W momencie, kiedy wstawałem i mówiłem: „Jestem Krzysztof Hołowczyc, zróbmy coś z tymi drzewami”, nikt mnie nie słuchał. No bo kim ja byłem i kogo reprezentowałem? Dlatego założyliśmy fundację (Kierowca Bezpieczny). Kiedy głos na temat bezpieczeństwa wychodzi z fundacji, ma inną jakość i większą moc. Osoba prywatna ma małe szanse na działanie i na uzyskanie odpowiedzi np. z ministerstwa. Także ten chwilowy związek z polityką też miał temu służyć.

d18fgyi

W Parlamencie Europejskim zasiada już jeden fiński kierowca rajdowy, inny startował wraz z Panem i podobnie jak Pan nie dostał się.
Tak. Dobrze znam i Ari Vatanena, i Juhę Kankunnena. Ari zasiada w Parlamencie Europejskim. Rozmawialiśmy na tematy „około polityczne” od lat – jeszcze przez 1989 rokiem. Śmiałem się czasami, kiedy zadawał mi „polityczne” pytania i odpowiadałem, że o tym porozmawiamy w parlamencie. Vatanen jest bardzo związany z tematem bezpieczeństwa. Jego zaangażowanie było też dla mnie po części inspiracją. Dlaczego bowiem nie wykorzystać swojej popularności i poprzez politykę mieć wpływ na poprawę bezpieczeństwa? Przecież jest bardzo wiele do zrobienia.

Na przykład?
Miałem już różne pomysły. Chciałem stworzyć szkoły jazdy, aby ludzi nauczyć bezpiecznie jeździć. Ale okazało się, że przecież przez rok uda się wyszkolić zaledwie 100-150 osób. Większy zasięg mają za to duże akcje społeczne, filmy uświadamiające i uwrażliwiające, propagowanie zachowań typu: nie schylaj się podczas jazdy i wytłumaczenie, że w ciągu tych 4 sekund przejedziesz 150 metrów przy prędkości 90 km na godzinę, nie widząc jezdni. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy.

Kocham życie. Najgorszym momentem byłby brak planów, przyszłości, wyzwania. O to jednak nie muszę się martwić. Pracuję, ja i moja rodzina jesteśmy zabezpieczeni. Powtórzę: najważniejsze to cieszyć się życiem, każdym szczegółem – tym, że można wstać i usiąść.

A wolniejsza jazda?
Sama prędkość nie zabija, ona zwiększa skutki wypadków. Zabija nieprawidłowe wyprzedzanie, dekoncentracja, agresja za kierownicą.

Czy planuje Pan powrót do polityki?
Nigdy nie zamierzałem zostać politykiem. Chciałem po prostu działać w kierunku poprawy bezpieczeństwa, a polityka była jedynie narzędziem. Nie mam pojęcia, czy jeszcze będę się zbliżał w te rejony, bo cele realizuję teraz poprzez fundację. Dobrze się spełniam i działam. W tym roku Komisja Europejska wyróżniła naszą fundację w konkursie Excellence in Road Safety, honorując trzy spośród naszych akcji. Teraz będziemy więc działać dalej z jeszcze większą energią – sukces motywuje. Chciałbym, aby kiedyś moje wnuki mogły mnie wspominać, jako aktywnego człowieka, społecznika. Wiem, że po jednej czy dwóch akcjach współczynniki wypadków od razu nie spadną, ale jeśli uda się uratować choćby parę osób, to już jest coś. Niech to będzie mała kropelka, która nas zbliży do średnich wyników w Unii Europejskiej.

A jak środowisko sportowe reaguje na Pana działanie i udzielanie się w mediach?
Kiedy jako sportowiec, który zrozumiał narzędzia marketingowe, zacząłem bywać w telewizji, pokazywać się, moi koledzy po fachu trochę się ze mnie naśmiewali. Kończyłem bowiem rajd i... myk, myk, myk biegłem żeby się pokazać.
Wziąłem sobie do serca słuszne hasło: „Nie sztuką jest wygrać rajd, sztuką jest sprzedać wynik”. Wtedy mówiono, że wyskakuję nawet z lodówki, ale po kilku latach wszyscy zaczęli robić to samo.
Do każdego bowiem trafiło, że jeżeli chce się mieć sponsora, chce się działać na wysokim poziomie, to trzeba swoje wyniki przekładać na sprzedaż. To zresztą nie jest tylko kwestia „fajnego” wizerunku. My – jako Hołowczyc Managment – oferujemy konkretne działania. Sponsor też musi wiedzieć, że zainwestowana złotówka nie tylko do niego wróci, ale jeszcze na tym zarobi. Może niektórzy myślą, że chcę promować tylko siebie, ale ja mam prawdziwą potrzebę zrobienia czegoś także dla innych. Wierzę, że mi się to uda.

Z czegoś trzeba żyć. Przecież to nie jest tak, że kończę rajd, dostaję pieniądze i siedzę czekając na następne przelewy. Reklama to naturalna droga dla sportowca. No chyba, że ktoś chciałby widzieć Hołowczyca, który wyciąga rękę i prosi o wsparcie, bo kiedyś był świetnym rajdowcem. Niestety w Polsce są wielcy sportowcy, olimpijczycy, złoci medaliści, którzy żyją bardzo skromnie i nie są w żaden sposób zabezpieczeni na przyszłość.

Czyli przyznaje Pan, że jest w pewnym stopniu produktem?
Jasne. Gdy daję twarz np. do reklamy, sam staję się produktem. Robię to świadomie i najlepiej jak potrafię. Zawsze staram się być w pełni profesjonalny.

(fot. Justyna Steczkowska)
Źródło: (fot. Justyna Steczkowska)

A dowcipy, że np. kiedy nie ma czipsów, to pewnie Hołek je zjadł?
To naturalne. Na marginesie – zrobiliśmy superprofesjonalną kampanię, której nie muszę się wstydzić. Niestety Polska jest takim krajem, w którym ludzie zaraz zaczynają cię za reklamę krytykować. Kiedy jednak zobaczyłem w Stanach Michaela Jordana – wspaniałego sportowca – reklamującego parówki, upewniłem się, że to żaden wstyd.

Sportowiec czy znana osoba reklamie to naturalne zjawisko?
Tak. Z czegoś trzeba żyć. Przecież to nie jest tak, że kończę rajd, dostaję pieniądze i potem siedzę nic nie robiąc i czekając na następne przelewy. Reklama to naturalna droga dla sportowca. No chyba, że ktoś chciałby widzieć Hołowczyca, który wyciąga rękę i prosi o wsparcie, bo kiedyś był świetnym rajdowcem. Niestety w Polsce są wielcy sportowcy, olimpijczycy, złoci medaliści, którzy żyją bardzo skromnie i nie są w żaden sposób zabezpieczeni na przyszłość. Czy tak trzeba? Ja się nie wstydzę. Nie kradnę, tylko oddaję swój wizerunek i z pełną świadomością przyjmuję tego konsekwencje, bo kiedy mam takie momenty (rzadko się zdarzają), że nie chcę spotykać ludzi, to muszę przemykać szybko z samochodu do restauracji czy sklepu.

Chroni Pan jednak wizerunek swojej rodziny.
To nie tyle kwestia ochrony, ale ich wyboru. Córki i żona chcą żyć zupełnie normalnie. One wiedzą, że ojciec jest czymś w rodzaju małpy do pokazywania i nie zamierzają podążać w moje ślady. Jestem oczywiście zachęcany, abym wypowiedział się wraz z żoną, czy aby ona sama opowiedziała jak się czuje, kiedy ja jestem na rajdzie – a powiem tylko, że bardzo przeżywa każdy mój występ. Teraz, dwa miesiące po Dakarze jest w gorszym stanie niż ja... Zdaje sobie sprawę z tego, ile mnie kosztują starty. Sama jest sportowcem.

Kiedyś Pan pokazał się w mediach z żoną.
Tak. Raz czy dwa tak było, ale już tego nie będziemy powtarzać. Wystarczy, że ja jestem obecny w mediach – żona i córki nie chcą tego robić i ja to szanuję.

Jedyna plotka, jaką można znaleźć na Pana temat, to taka, że widziano Pana w samochodzie z seksowną 20-latką...
Pewnie córka…

Nie, to był tylko kadr z filmu, w którym Pan zagrał. Jest Pan po prostu spokojny?
Mam rodzinę – żonę, córki. To moje życie. Jestem pozytywnie nastawiony do świata. Cieszę się każdym dniem...

I nie ma Pan żadnych wad?
Mam, ale one nie są na sprzedaż. Zresztą taka jest moja konstrukcja psychiczna, że jestem po prostu uśmiechnięty. Kocham życie. Najgorszym momentem byłby dla mnie brak planów, przyszłości, wyzwania. O to jednak nie muszę się martwić. Pracuję, ja i moja rodzina jesteśmy zabezpieczeni. Powtórzę: najważniejsze to cieszyć się życiem, każdym szczegółem – chociażby tym, że można wstać i usiąść.

Jest Pan jednym słowem szczęśliwy.
A czy nie można sobie tak życia poukładać, aby być? Wciąż staram się być lepszym. Jestem wierzący i nie wstydzę się tego. Nie interesuje mnie, czy to jest modne czy nie. Chcecie – to mnie takim bierzcie, nie – to nie. To jest moje życie. Oczywiście w wielu przypadkach muszę być małpą i się uśmiechać.

A teraz czuje się pan małpą?
Nie... Po prostu sobie rozmawiamy. Nawet za bardzo się otwieram, więc pewnie będziemy musieli mocno powycinać... (dop.red. nie wycinaliśmy).

Trudno być małpą?
To nie jest łatwa sprawa dla mężczyzny – te wszystkie zdjęcia, uśmiechy. Tyle że zdaję sobie sprawę z tego, że muszę spełniać oczekiwania tych, którzy wydadzą milion Euro na to, abym stanął na starcie rajdu. Później mogę być twardym facetem w świetnym samochodzie.

Nikt mi tego nie zabierze. Ta cała otoczka małpy jest po to, abym mógł robić to co kocham, bo mój sport kosztuje majątek. Każdy start to parę domów. Mam również świadomość wydanych przez sponsorów pieniędzy. Na drugim oesie wywalasz samochód na dach czy na czwartym wysiada silnik.

Wiecie, jak to boli tych, którzy mieli ogromny wkład finansowy w start? Wtedy trzeba odrobić straty. Na końcu nikt nie dopytuje o szczegóły – porażkę muszę unieść ja sam.
W tym roku nie skończyłem Dakaru, ale wskaźniki mieliśmy fantastyczne. Przynieśliśmy sporo emocji – kiedy z setnego miejsca wskakiwaliśmy do pierwszej dziesiątki... Wciąż jednak mam wrażenie, że w Polsce zainteresowanie rajdami jest zbyt małe. Podczas rajdów Francję czy Benelux ogarnia szaleństwo. To znak, że wciąż jest wiele medialnie u nas do zrobienia. Niektórzy oburzali się, że jak to, Martyna Wojciechowska ukończyła rajd i jak wyglądają przy niej zawodowi kierowcy, którym nie udało się dojechać do mety? A ja mówię, że Martynę należy za to w rękę całować i dziękować, że zgodziła się pojechać w Dakarze. Zrobiła dla nas bardzo wiele – wypromowała rajd.

Czas płynie... Jaki to ma wpływ na dyscyplinę, którą Pan uprawia?
W moim sporcie wiek nie ma znaczenia. Zamierzam jeszcze długo jeździć. W rajdach ograniczeniem staje się brak właściwej motywacji, a doświadczenie jest najlepszym sprzymierzeńcem. Jeśli kiedyś poczuję, że muszę jechać czy robię to dla pieniędzy, przestanę. Gdy jednak ma się tę ogromną frajdę... Wracając do wieku – nie ogranicza. Jeździ się głową, a nie ciałem. W Dakarze bez doświadczenia jest się nikim, a ja będę miał coraz więcej doświadczenia. Dobrze się przygotowuję do następnych startów i pokażę, na co mnie stać.

I tego Panu życzymy.

Rozmawiała: Hanna Żurawska

d18fgyi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d18fgyi