Trwa ładowanie...
28-03-2008 11:34

W tym sporcie nie ma mocnych...

W tym sporcie nie ma mocnych...Źródło: KiF
d2dfhg0
d2dfhg0

* Armwrestling jako dyscyplina sportu narodził się w 1952 roku w małym kalifornijskim miasteczku Petaluma. Dwaj młodzi dziennikarze sportowi, Dave Devoto i Bill Soberanes, zorganizowali wówczas w saloonie Gilardi`s zawody w siłowaniu na rękę.*

Do tego czasu była to ulubiona rozrywka amerykańskich kierowców ciężarówek, którzy niemal na każdym parkingu urządzali sobie „dzikie” turnieje systemem „każdy z każdym”. Kierowca takiego ogromnego „trucka” to współczesny odpowiednik kowboja, a siłowanie na rękę to jednak zdrowszy sposób udowodnienia swojej męskości i krzepy niż bójki przed knajpą. Może właśnie z tego powodu zawody w Petaluma z roku na rok cieszyły się coraz większym zaiteresowaniem.

Z początku były to tylko mistrzostwa stanu Kalifornia, ale już w 1962 roku Devoto i Soberanes zorganizowali w Petaluma pierwsze mistrzostwa świata. Kilka lat później Dave Devoto podpisał kontrakt z ABC (wówczas największym nadawcą telewizyjnym w USA) na włączenie armwrestlingu do popularnego programu „Szeroki Świat Sportu”. Ta współpraca trwała 16 lat i na terenie USA wywindowała armwrestling na szczyty popularności. Dla Amerykanów jest to dowód, że właśnie oni wymyślili tę dyscyplinę sportu, podobnie jak koszykówkę, futbol amerykański czy baseball. Zabawne pretensje!

Stara tradycja

d2dfhg0

Przeciętny amerykański „armwrestler” z pewnością nie wie, że już w końcu XIX wieku czołowi polscy zawodowi zapaśnicy (tacy jak Pytlasiński, Cyganiewicz, Garkowienko) występując w cyrkach, proponowali „pojedynki na rękę” ochotnikom siedzącym na widowni. Na Kaukazie ­(informację tę zawdzięczamy Igorowi Mazurence) jest pomnik dwóch siłujących się na rękę mężczyzn, który tak „na oko” ma już sto kilkadziesiąt lat.

W wyświetlanym obecnie w telewizji angielskim serialu „Tudorowie” pokazano scenę, na której król Henryk VIII siłuje się na rękę z jednym ze swoich dworzan. Nie dość na tym! Na rzymskich mozaikach, odkopywanych podczas badań archeologicznych, spotyka się czasem wizerunki półnagich mężczyzn z ramionami ­skrzyżowanymi w charakterystycznym geście. A skoro tak, to nie można wykluczyć, że również w starożytnej Grecji uprawiano siłowanie na rękę, podobnie jak zapasy czy walkę na pięści. Ba, ale jak przekonać Amerykanów, że armwrestling nie narodził się w Kalifornii?

W ujęciu filmowym

Sylvester Stallone trzyma lewą rękę na kierownicy, a prawą rozciąga potężną sprężynę. Za oknem wielkiej ciężarówki – bezkresne krajobrazy Nevady czy Teksasu. Ameryka to wielki kraj, więc jako kierowca „trucka” Stallone spędza za kółkiem po kilkanaście godzin dziennie. I niemal przez cały ten czas pracuje ekspandorem, przygotowując się do wielkiego turnieju w Petaluma. Jest to scena z filmu „Over the Top” („Więcej niż wszystko”), nakręconego w 1987 roku. Ten film to w zasadzie dramat psychologiczny, opisujący walkę bohatera (granego właśnie przez Stallone’a) o odzyskanie prawa do opieki nad swoim synem. A jednak to właśnie sceny siłowania na rękę (nad ich wiarygodnością czuwał, jako konsultant, sam John Brzenk wywierają w tym filmie największe wrażenie.

d2dfhg0

Prawdziwa jest również finałowa scena filmu, gdy rywal Stallone odjeżdża potężną ciężarówką o wartości 150 tys. dolarów, która stanowiła nagrodę za zwycięstwo w turnieju. W 1987 roku John Brzenk vww, po kolejnym zwycięstwie, rzeczywiście otrzymał taką nagrodę – była to ciężarówka matki „Volvo” – którą po trzech latach sprzedał na Florydzie. Ponieważ wozy tej marki słyną z trwałości i wytrzymałości, niewykluczone, że wóz ten nadal krąży po amerykańskich drogach.

Opowieść z pierwszej ręki

A właściwie jak do tego doszło, że arm­wrestling stał się ulubionym hobby amerykańskich kierowców ciężarówek? Na to pytanie odpowiada Wiesław Cempa, aktualny trener kadry juniorów w biegach narciarskich, który w swoim czasie przepracował w Stanach kilka lat jako kierowca potężnego „Kenwortha”.

d2dfhg0

– Warto opisać warunki pracy amerykańskiego kierowcy – mówi Wiesław Cempa – bo w Polsce mało kto wie, jak to naprawdę wygląda. Od strony technicznej jest to praca w warunkach naprawdę komfortowych: wielka, klimatyzowana szoferka, w której za siedzeniami jest dość miejsca na szerokie, dwuosobowe łóżko, szafkę, telewizor i lodówkę. Wszystkie najważniejsze zespoły – kierownica, sprzęgło, hamulce – mają wspomaganie, więc ich obsługa nie wymaga żadnej siły.

Ale od strony wydajności pracy kierowcy w Stanach pracują niemal w systemie ­akordowym. Jeśli ktoś potrafi prowadzić przez kilkanaście godzin na dobę lub w ogóle nie spać – nikt tego nie kontroluje, bo nie ma tachografów. Policjanta nie interesuje, od ilu godzin prowadzę, bo jeśli mam zdrowie do takiej jazdy, to moja sprawa. Ja na przykład przez osiem miesięcy jeździłem z Chicago do San Antonio w Teksasie. Ta trasa dawała mi przebieg 8 tysięcy mil tygodniowo, a więc ponad 12 tys. km. Pierwszej nocy mogłem przespać się w kabinie 3–4 godziny, a drugą noc to już jechałem non stop. Oczywiście, to grubo przekraczało limity wywalczone przez związki zawodowe.

W USA transport kołowy jest rozbudowany o wiele bardziej niż transport kolejowy, toteż życie gospodarcze koncentruje się tam na szosie i na ogromnych parkingach. Kierowcy zjeżdżają tam co parę godzin, aby coś zjeść i załatwić inne potrzeby. Te parkingi są ogromne, zajmują powierzchnię kilku lub kilkunastu hektarów. Bez trudu mieści się na nich kilkaset ciężarówek. Przy każdym stanowisku parkingowym jest gniazdko z możliwością podłączenia do telewizji kablowej czy Internetu. Są tam kabiny kąpielowe z pralkami automatycznymi, bary, restauracje różnych firm, stacje serwisowe. Jeśli kierowcy się nie spieszy, to na takim parkingu, jak w małym miasteczku, może spędzić kilka dni i na pewno się nie znudzi. A jednocześnie po paru dniach jazdy, praktycznie w samotności, amerykański kierowca bardzo potrzebuje jakiejś namiastki życia towarzyskiego, przeżycia jakichś emocji, rywalizacji sportowej. Armwrestling nadaje się do tego znakomicie, ponieważ do przeprowadzenia zawodów potrzebny jest tylko stolik i dwa krzesła.
Jadąc highway’em przez Stany, bez przerwy słyszy się przez CB-radio, jak kierowcy umawiają się na kolejny turniej w jakimś z góry ­umówionym miejscu.
Zakłady pieniężne są dozwolone, więc niektórzy stawiają na wygraną swojego zawodnika spore stawki. Jeśli ktoś trafnie obstawił, w jeden wieczór może wygrać nawet parę tysięcy dolarów. Wcale się nie dziwię, że armwrestling zdobył wśród amerykańskich kierowców taką popularność, bo to jest dyscyplina idealnie przystosowana do mentalności Amerykanów i ich skłonności do rywalizacji na każdym kroku.

d2dfhg0

Witaj w Polsce!

Armwrestling jako dyscyplina sportu pojawił się w Polsce również dzięki Amerykanom. Jednak doszło do tego drogą okrężną, przez Moskwę i Kijów. W końcu lat 80. XX w., na fali pierestrojki, doszło do znacznego ożywienia kontaktów między USA i Rosją. Rozwijała się wymiana handlowa, kulturalna i sportowa. W 1989 roku w Moskwie rozegrano pokazowe mecze m.in. futbolu amerykańskiego i baseballa. W wielkiej hali sportowej „Izmaiłowo” odbył się również pierwszy turniej armwrestlingu USA – Rosja.

Każda drużyna liczyła ośmiu zawodników. Rosję reprezentował m. in. potężny, 140–kilogramowy ciężarowiec Sułtan Rachmanow oraz silny jak niedźwiedź zapaśnik Igor Akmieczyn. Mimo to wszyscy Rosjanie przegrali swoje walki. Młody Ukrainiec Igor Mazurenko, który akurat przebywał w Moskwie i oglądał te zawody, nie mógł się nadziwić, że Amerykanie z taką łatwością wygrywali swoje walki z najsilniejszymi ludźmi Rosji. Mazurenko wychował się w mieście Smiła na południe od Kijowa. Uprawiał wówczas po ­amatorsku trójbój siłowy i wyciskanie sztangi leżąc, ale dopiero szukał swojego pomysłu na życie. Parę lat później wybrał się do Polski. Zwyczajnie, „za chlebem”.

d2dfhg0

Miał wtedy 28 lat i ukończone wyższe studia. W poszukiwaniu pracy „wylądował” aż na Wybrzeżu. Latem 1999 roku przeczytał w gazecie, że na molo w Sopocie odbędzie się festyn sportowy. Jedną z konkurencji było siłowanie się na rękę.

„Co mi szkodzi spróbować?” – pomyślał Igor – „W końcu ma się te „parametry” i dobrze byłoby sprawdzić, ile naprawdę są warte…”. Przy wzroście 189 cm ważył wtedy ok. 135 kg. Zawodnicy siłowali się w pozycji stojącej, przy zwyczajnych kawiarnianych stolikach. Pod łokcie podkładano im dwie gąbki, drugą rękę musieli zakładać na kark. Styl i warunki – czysta amatorszczyzna, ale młody Ukrainiec okazał się sensacją dnia. Po kolei położył na rękę 10 rywali i wygrał zawody. Wśród pokonanych był nawet pewien policjant z Gdyni, od lat niezwyciężony, który tym razem musiał zadowolić się drugim miejscem. Parę tygodni później, na gdańskiej Starówce, „Wieczór Wybrzeża” zorganizował podobną imprezę. Igor Mazurenko zajął wtedy drugie miejsce i wygrał telewizor.

Miał wtedy 31 lat. Późno bo późno, ale doszedł wtedy do wniosku, że człowiek ­powinien wykorzystywać w życiu to, czym obdarzyła go natura. Jego, Mazurenkę, natura najwyraźniej obdarzyła talentem do armwrestlingu. Już niebawem miało się okazać, że oprócz talentu do siłowania na rękę natura obdarzyła go również smykałką do interesów.
Technika czyni mistrza

d2dfhg0

Na początku okazało się, że tak na dobrą sprawę Mazurenko nie ma o arm­wrestlingu zielonego pojęcia. Zdarzało się przecież, że on, potężne 130–kilogramowe chłopisko, przegrywał z przeciwnikami o połowę lżejszymi.

– Jak to możliwe? – zastanawiał się. – Więc w tym sporcie nie wystarcza sama siła, potrzebna jest również technika? Nawiązał kontakt z kolegami ze Lwowa, którzy już od paru lat trenowali tę dyscyplinę. Z początku zupełnie się pogubił. Technika walki „górą” (top–roll), walka „hakiem (tzw. „łyżką”), pozycja młotkowa, blokowanie barkiem – okazało się, że w tej dyscyplinie istnieją dziesiątki, setki różnych chwytów, sposobów, ustawień. Najważniejsze było to, co usłyszał od kolegów na samym początku: armwrestling to nie jest sport siłowy, jak podnoszenie ciężarów czy strong-man. To jest sport walki, tak jak boks czy zapasy. Nawet mimo tego, że „ring” ma tutaj wymiary 50 × 50 cm. A różnych stylów walki jest w tej dyscyplinie ponad pięćdziesiąt!

Igor miał „nosa”, zgłaszając się po instruktaż do swoich znajomych z Ukrainy. Akurat w tym czasie Rosjanie zaczęli tracić swoją dominującą pozycję w armwrestlingu na rzecz Gruzinów i Ukraińców. Dlaczego? Ponieważ w tych krajach od samego początku armwrestlingiem zainteresowali się młodzi ludzie. W USA jest to sport popularny głównie wśród dorosłych mężczyzn, natomiast na Ukrainie siłują się na rękę już uczniowie szkół podstawowych. Tak samo zresztą jest w Polsce. Z tą jedną różnicą, że dla większości polskich nauczycieli WF armwrestling to nadal sport nieznany i egzotyczny. Gdy Igor Mazurenko postanowił na poważnie zająć się rozwijaniem armwrestlingu w Polsce, od początku wiedział, że musi postawić na młodzież.

– Trafiłem na dobry moment – opowiada Mazurenko – ponieważ dopiero w połowie lat 90. XX w. ostatecznie ustalono regulaminy techniczne dotyczące tej dyscypliny. Raz walczono na siedząco, raz na stojąco, najpierw był to wristwrestling, potem armwrestling. Co najmniej przez kilkanaście lat sporo było w tym sporcie zamieszania.

Mazurenko zaczął od tego, że założył klub „Złoty Tur” – pierwszy w Polsce klub zajmujący się wyłącznie arm­wrestlingiem. Jeździł po szkołach i klubach sportowych, organizował festyny i zawody na świeżym powietrzu. Dzięki poparciu prezydenta Gdyni Wojciecha Skrzeka, „Złoty Tur” otrzymał w Gdyni lokal po placówce handlowej. Nieduży, raptem 85 m2. Ale również na tym polega ta unikalna cecha armwrestlingu, że ten sport można uprawiać na powierzchni choćby kilku metrów kwadratowych. Nikogo nie urażając – nawet w celi więziennej.

Dziś „Złoty Tur” ma na ul. Morskiej 108 swoje biuro, salę treningową, pomieszczenie do masażu i odnowy biologicznej. Gdy Igor po raz pierwszy startował na molo w Sopocie, była to jeszcze pełna amatorszczyzna. Dwa lata później zorganizował pierwsze mistrzostwa Polski w armwrestlingu. Wystąpiło w nich nieco ponad 30 zawodników. Ale już w Starogardzie Gdańskim wystartowało 150 zawodników. W 2005 roku, w Choszcznie, pojawiły się pierwsze kobiety – juniorki. Zainteresowanie armwrestlingiem wzrastało tak szybko, że już po paru latach trzeba było wprowadzić licencje dla zawodników. Tylko zawodnicy z licencjami – a więc odpowiednio przygotowani fizycznie i należący do klubu – mogą brać udział w najpoważniejszych zawodach. Zmniejsza to liczbę kontuzji, które w tym sporcie – jak w każdym sporcie walki – zdarzają się dość często. Obecnie licencje posiada już ponad 700 zawodników.

Stoły do walki „na łapę”

Dopiero w 2002 roku, przed mistrzostwami świata w Springfield (Illinois USA) Światowa Liga Armwrestlingu opracowała oficjalny model stołu, na którym odbywają się walki. Stół waży około 50 kg i jest na sztywno przymocowany do podłogi. Licencję na jego wyłączną produkcję w Polsce ma firma Mazurenko Armwrestling Promotion. W ciągu roku firma produkuje ponad 300 takich stołów, ale większość z nich jest eksportowana za granicę.

Oprócz tego Igor Mazurenko produkuje sprzęt treningowy: urządzenia do wzmacniania mięśni rąk (przypominające nieco „jednorękich bandytów” z salonów gry), małe „maszynki” do wzmacniania nadgarstków i mięśni palców, ekspandery, sprężyny do ściskania. O tym, że Mazurenko ma talent do interesów, przekonali się pracownicy firmy Fit-Max, produkującej odżywki. Jeszcze dwa lata temu firma była bliska upadku. Obecnie, po wykupieniu przez Mazurenkę, wyraźnie odżyła i jest na dobrej drodze do osiągania sukcesów.

Czy minister sportu o tym wie?

Osobliwością polskiego armwrestlingu jest fakt, że jego strategicznym sponsorem jest firma Nemiroff, specjalizująca się w produkcji wódek i nalewek. Owszem, są też inni sponsorzy: firma Corleoni (dźwigi budowlane) czy NDJ (budownictwo). Marka Nemiroff jest jednak przyczyną, że najciekawszy turniej w tej dyscyplinie – Puchar Świata Zawodowców – może być organizowany tylko w obiektach działających na zasadzie zamkniętego klubu, takich jak kasyna gry.

Co gorsza, polskie prawo zakazuje pokazywania w telewizji imprez sportowych organizowanych przez producentów alkoholi i wyrobów tytoniowych. Dla polskich kibiców jest to duża strata, ponieważ zawodnicy startujący w Pucharze Nemiroffa należą do światowej ekstraklasy. Żadna relacja w gazecie nie odda niepowtarzalnej dramaturgii tych walk, napięcia towarzyszącego unieruchomionym w zwarciu rywalom lub nagłego wybuchu emocji w chwili zwycięstwa.

Mimo dynamicznego rozwoju armwrestlingu w Polsce, dyscyplina ta działa jednak w pewnym sensie „nielegalnie”. Wysiłki działaczy, aby założyć Związek Sportowy Armwrestlingu, rozbijają się o przeszkody formalne i brak pieniędzy. Nie jest to problem tylko tej jednej dyscypliny. W Polsce uprawia się ponad 130 dyscyplin sportowych, ale związków sportowych jest tylko 105. Każdy związek ma prawo do dotacji z budżetu. Aby komuś dać, komuś innemu trzeba zabrać.

Od lat dochodzi tu do różnych wynaturzeń. Na przykład 60 procent wszystkich dotacji pochłania tylko jeden związek: PZPN. Na mistrzostwa Polski w skokach narciarskich przyjeżdżał pod Krokwię sam prezydent, za czym szły hojne dotacje na sprzęt i wyjazdy zagraniczne. Kulturystyka, w której polscy zawodnicy od lat należą do światowej czołówki, otrzymuje niewiele większe dotacje niż kick–boxing, który „wisi” dosłownie na kilku zawodnikach i zawodniczkach.

Mamy Związek Wyścigów Psich Zaprzęgów, Futbolu Amerykańskiego (jedna drużyna), Polski Związek Baseballa (obowiązkowo, bo to sport olimpijski, popularny głównie w więzieniach i aresztach). Nie mamy tylko Polskiego Związku Armwrestlingu, który obecnie jest w Polsce uprawiany w ponad 40 klubach, a zawodników liczy się już na tysiące. No cóż, może nowy Minister Sportu dostrzeże ten nonsens i pomoże go zlikwidować?

id,9603420,wiadomosc.html">Kulturystyka za kratami

d2dfhg0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2dfhg0