Wąglik - tajna broń Armii Krajowej w walce z plagą donosicielstwa
List z wąglikiem. Narzędzie terroru w rękach ekstremistów i szaleńców, ale też... broń, po którą nie wahało się sięgać Polskie Państwo Podziemne. W walce z najeźdźcą planującym eksterminację polskiego narodu wszystkie chwyty były dozwolone.
Podczas niemieckiej okupacji prawdziwą zmorą było donosicielstwo. Wzmożona aktywność "życzliwych" kosztowała życie dziesiątek tysięcy Polaków. Gestapo było dosłownie zalewane falą anonimowych denuncjacji, które stały się doskonałym sposobem załatwiania sąsiedzkich, a nierzadko i rodzinnych porachunków. Jan Nowak-Jeziorański ze smutkiem pisał w "Kurierze z Warszawy", że "już w pierwszym roku okupacji prawdziwą klęską stały się anonimy wysyłane do Gestapo przeciwko osobistym wrogom, których tą drogą można się było łatwo pozbyć. W każdym społeczeństwie jest jakiś procent ludzi, którzy bez większych skrupułów gotowi są uwolnić się od niebezpiecznego konkurenta, męża, żony albo niewygodnej kochanki - jeśli da się to załatwić bezkarnie i po cichu".
26.01.2016 | aktual.: 29.01.2016 10:55
Jan Nowak-Jeziorański w 1936 roku (fot. wikimedia commons)
Ludzie anonimy piszą
O skali tego problemu najlepiej świadczy - cytowana w książce Barbary Engelking "Szanowny panie gistapo" - fragment tez programowych grupy konspiracyjnej "Znak", przesłanych Delegaturze Rządu w czerwcu 1941 roku. Czytamy tam m.in. o tym, że "donosicielstwo stało się plagą grożącą utratą najlepszych i najdzielniejszych jednostek. Znany jest fakt, że urzędy niemieckie (jak na przykład Gestapo) zawalone są donosami składanymi przez samych Polaków o ich spółrodakach. Znaczna część tych oskarżeń wnoszona jest dobrowolnie przez dorywczo zgłaszających się, nawet nie jest pieniężnie opłacana".
Pół roku wcześniej o tej sprawie z oburzeniem pisał również "Biuletyn Informacyjny", centralny organ prasowy Związku Walki Zbrojnej (w lutym 1942 roku przemianowanego na Armię Krajową). W numerze z 5 grudnia 1940 roku można było przeczytać: "Stwierdzamy mnożenie się anonimowych i nieanonimowych donosów i denuncjacji skierowanych do policji niemieckiej przez wyrzutków polskiego społeczeństwa pochodzących z różnych warstw społecznych. Denuncjowani są ukrywający się wojskowi, domniemani działacze niepodległościowi, domniemani kolporterzy, lokale spotkań konspiracyjnych etc.".
Gmach przedwojennego Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego przy al. Szucha 25 w Warszawie. To tam w czasie okupacji miało swoją siedzibę Gestapo (źródło: domena publiczna)
Pismo jednocześnie wzywało do "najbrutalniejszej reakcji ze strony społeczeństwa polskiego" celem opanowania tego zjawiska. Nie na wiele się to jednak zdało. Donosiciele czuli się właściwie bezkarni, a problem z każdym miesiące narastał. Dlatego warszawska konspiracja zdecydowała się sięgnąć po środek ostateczny - broń biologiczną.
Wąglikiem w Gestapo
Rzecz jasna, nie dało się jej skierować przeciw samym denuncjatorom. Co innego adresaci listów od "życzliwych", czyli pracownicy warszawskiego Gestapo z osławionej alei Szucha. Oni jak najbardziej byli podatni na taki atak.
Doskonale zdawali sobie z tego sprawę członkowie polskiego podziemia, którzy postanowili za pomocą wąglika oduczyć Gestapowców brzydkiego - i śmiertelnie niebezpiecznego dla Polaków - nawyku czytania anonimów.
Cała sprawę opisał w swojej legendarnej książce cytowany już wcześniej Jan Nowak- Jeziorański. Na jej kartach zanotował taką oto historię: "Lekarze specjalizujący się w Instytucie Higieny w hodowli różnych szczepionek i bakterii otrzymali od jakiejś mocno zakonspirowanej podziemnej komórki zamówienie na wyhodowanie zarazka wąglika. Wypisywano fałszywe anonimy - wymieniające z reguły nieistniejące nazwiska i adresy - zakażano je bakteriami wąglika i wysyłano masowo na Szucha. Po krótkim czasie funkcjonariusze Gestapo przydzieleni do "załatwiania" anonimów odczuwać zaczęli dotkliwe swędzenie skóry - pierwszy symptom wąglika. Od tego czasu listy anonimowe wyrzucano z miejsca bez czytania. Niemcy bali się ich jak ognia".
Rana na skórze powstała po skażeniu wąglikiem (fot. wikimedia commons)
Tak oto wąglik stał się narzędziem w walce z plagą donosicielstwa. Niestety, jak stwierdza w swojej książce Barbara Engelking, lęk Niemców przed nim był nietrwały i po wprowadzeniu odpowiednich środków ostrożności gestapowcy znów wrócili do czytania anonimów. Niemniej jednak, sięgnięcie po tę niekonwencjonalną broń z pewnością uchroniło od aresztowania wielu zadenuncjowanych. Niemcom zaś napędziło niezłego stracha i sprawiło, że przestali czuć się panami sytuacji.
Tekst opublikowany we współpracy z serwisem Ciekawostkihistoryczne.pl
Przeczytaj również artykuł: **[
Zarażały tyfusem i kradły broń. W Polsce nawet prostytutki walczyły z hitlerowcami ]( http://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/11/19/zarazaly-tyfusem-i-kradly-bron-w-polsce-nawet- prostytutki-walczyly-z-hitlerowcami/ )**
Autor: Rafał Kuzak - magister historii, fan muzyki rockowej i dobrej książki. Współautor "Wielkiej Księgi Armii Krajowej". Autor ponad stu artykułów poświęconych głównie przedwojennej Polsce i II wojnie światowej. Obecny zastępca redaktora naczelnego "Ciekawostek historycznych".