Walter - kompromitująca historia człowieka, który się kulom nie kłaniał
18.10.2013 | aktual.: 27.12.2016 15:25
Jego biografii nigdy nie mieliśmy poznać
Kilka pokoleń młodych Polaków musiało czytać w szkole propagandową książeczkę "O człowieku, który się kulom nie kłaniał". Jej tytułową postać - generała Karola Świerczewskiego wykreowano w czasach PRL na bohatera wielu mitów. W rzeczywistości legendarny "Walter" był wyjątkowo nieudolnym dowódcą, podejmującym decyzje w pijackim widzie i odpowiedzialnym za śmierć wielu polskich żołnierzy.
Trudno zliczyć ilu ulicom, szkołom czy zakładom w Polsce Ludowej patronował gen. Karol Świerczewski. W 1967 r. nawet bieszczadzki szczyt położony niedaleko miejsca jego śmierci przemianowano na Walter. Mieszkańcy pobliskiej wioski Rabe przez sześć lat mieli w dowodach osobistych wpisywaną inną nazwę - Karolów.
Osoby pamiętające lata 70. i 80. na pewno dokładnie wiedzą, jak wyglądał ten komunistyczny bohater. Świerczewski był bowiem jedynym PRL-owskim aparatczykiem, który trafił na banknot.
Popiersie "Waltera" "zdobiło" zielonkawy bilet Narodowego Banku Polskiego o nominale 50 zł. Podobno wstępny projekt zakładał, że na portrecie generał nie będzie miał nakrycia głowy. Jednak z obawy, by łysina Świerczewskiego nie stała się obiektem żartów, zdecydowano o nałożeniu mu wojskowej czapki. Legenda "Waltera" legła w gruzach po 1989 r., kiedy historycy zaczęli odkrywać mroczną przeszłość "bohatera".
Marsz na Polskę
Karol Świerczewski urodził się w 1897 r. w Warszawie. Nie miał ambicji edukacyjnych, ukończył tylko dwie klasy szkoły powszechnej i bardzo wcześnie rozpoczął pracę jako pomocnik tokarza w stołecznych zakładach Gerlacha. Po wybuchu I wojny światowej jego rodzina trafiła do Rosji, gdzie młodzieńca zafascynowała ideologia komunistyczna. W listopadzie 1917 r. Świerczewski zgłosił się do bolszewickich formacji wojskowych i brał udział w pacyfikacji ruchów powstańczych na Ukrainie.
W 1920 r. jako dowódca w 510 pułku piechoty Armii Czerwonej pomaszerował na wojnę z Polską. Kilka tygodni przed bitwą warszawską został ranny w głowę i ramię podczas jednej z potyczek ze swoimi rodakami. W sowieckiej Rosji czuł się znakomicie. Pełnił funkcję wykładowcy i komisarza politycznego w Szkole Czerwonych Komunardów. Jako oficer Moskiewskiego Okręgu Wojskowego był m.in. radnym Moskiewskiej Rady Delegatów Robotniczych, Chłopskich i Żołnierskich. Ukończył też Akademię Wojskową im. Frunzego.
W grudniu 1936 r. Stalin wysłał Świerczewskiego do Hiszpanii, gdzie formalnie miał pełnić rolę doradcy wojskowego Brygad Międzynarodowych. W rzeczywistości realizował działania zlecane przez sowiecki wywiad.
Kumpel Hemingwaya
Na Półwyspie Iberyjskim narodziła się legenda "człowieka, który się kulom nie kłaniał". To określenie jest zasługą Ernesta Hemingwaya. Wybitny amerykański pisarz był obserwatorem hiszpańskiej wojny domowej. Zaprzyjaźnił się ze Świerczewskim i uwiecznił go nawet na kartach powieści "Komu bije dzwon" (jako generała Golza).
Mężczyzn połączyło zamiłowanie do mocnych trunków, które generałowi towarzyszyło do końca życia. Podczas pobytu w Hiszpanii Świerczewski zasłynął z tego, że często dowodził po pijanemu, w samych kalesonach. Będąc w amoku, nie zwracał uwagi na ostrzał przeciwników i dlatego "kulom się nie kłaniał". Nie rozstawał się także z dwoma pistoletami typu Walther, z których zwykł rozstrzeliwać dezerterów. Temu atrybutowi zawdzięczał swój późniejszy pseudonim.
Do Związku Sowieckiego wrócił w 1938 r, a rok później został wykładowcą w moskiewskiej akademii wojskowej. Już wkrótce swoje "wybitne" umiejętności strategiczne miał okazję sprawdzić na placu boju, co kosztowało życie wielu żołnierzy.
Rozjechana dywizja
Po ataku Hitlera na Rosję, Świerczewskiego skierowano na front jako dowódcę 248 Dywizji Piechoty Armii Czerwonej. Formacja starła się z niemieckimi wojskami pod Wiaźmą.
Nieudolne dowodzenie "Waltera" spowodowało, że 3 Armia Pancerna gen. Hermanna Hotha dosłownie rozjechała sowieckich żołnierzy. Po kilku dniach z 10-tysięcznej dywizji Świerczewskiego zostało kilkunastu czerwonoarmistów (według niektórych danych - 5). Zwierzchnicy widząc niekompetencję i pogłębiający się alkoholizm "Waltera" odwołali go z frontu i skierowali do prowadzenia szkoleń na Syberii. W 1943 r. Stalin znów przypomniał sobie o Świerczewskim, wyznaczając go do pełnienia roli "polskiego generała" w armii Berlinga. Został zastępcą dowódcy Armii Polskiej w ZSRR. Od sierpnia 1944 r. był już dowódcą 2 Armii WP, a także członkiem utworzonego pod bokiem sowieckiego przywódcy Centralnego Biura Komunistów Polskich.
Powrót "Waltera" na front miał doprowadzić do kolejnej katastrofy. Krwawy chrzest bojowy Świerczewski zgotował swoim żołnierzom podczas tzw. operacji łużyckiej.
W pijanym widzie
W kwietniu 1945 r. marszałek Iwan Koniew, dowódca 1. Frontu Ukraińskiego polecił Polakom ubezpieczanie radzieckich formacji od południa i ostrożne kierowanie się ku spustoszonemu alianckimi nalotami Dreznu. Jednak wiara w swój geniusz wojskowy nakazała Świerczewskiemu modyfikację planów.
Postanowił zdobyć Drezno znacznie szybciej. W rezultacie "Walter" poprowadził niedoświadczoną 2 Armię prosto pod lufy elitarnych niemieckich jednostek pancernych. Choć dowódcy poszczególnych oddziałów próbowali ignorować niektóre absurdalne rozkazy ciągle pijanego Świerczewskiego, spustoszenie było ogromne.
Szacuje się, że na Łużycach zginęło 5 tysięcy żołnierzy, co stanowi blisko 30 proc. strat w ludziach poniesionych przez polskie wojsko na froncie wschodnim! - Świerczewski dowodził chyba w pijanym widzie - podsumował major Stefan Torno-Ornowski, jeden z uczestników tamtej kampanii.
Sowiet w polskim mundurze
Jakie konsekwencje poniósł "Walter"? 1 maja... uzyskał awans na generała broni, a 24 czerwca 1945 r. jako zwycięski wódz jechał na czele polskich wojsk podczas wielkiej parady na Placu Czerwonym.
Po wojnie Świerczewski wrócił do Polski. Początkowo pełnił funkcję dowódcy Okręgu Wojskowego nr III w Poznaniu, a 14 lutego 1946 r. został mianowany wiceministrem Obrony Narodowej. Warto dodać, że mimo noszenia polskiego munduru, "Walter" nie przestał być generałem Armii Czerwonej, chociaż tego wówczas ani później nie ujawniano.
Chętnie zatwierdzał wyroki wydane za "przestępstwa polityczne" jego podkomendnych, m.in. wywodzących się z szeregów AK. Nie korzystał z prawa łaski. Podpis Świerczewskiego widnieje na 39 wyrokach śmierci, wydanych z przyczyn politycznych - z tego 29 zostało wykonanych.
Zasadzka w Jabłonkach
PRL-owska kariera "Waltera" została brutalnie przerwana 28 marca 1947 r. w Bieszczadach. Tego dnia dokonywał przeglądu garnizonu w Baligrodzie. Po odprawie Świerczewski nieoczekiwanie podjął decyzję o wyjeździe do Cisnej, gdzie mieściła się placówka Wojsk Ochrony Pogranicza.
Tuż za Baligrodem jadący na czele kolumny samochód miał awarię i w dalszą drogę ruszyły tylko dwa wozy. W okolicach Jabłonek grupa wjechała wprost pod lufy partyzantów Ukraińskiej Powstańczej Armii, z połączonych sotni Stepana Stebelśkiego "Chrina" i "Stacha". Rozgorzała zacięta walka. Tym razem szczęście opuściło "człowieka, który się kulom nie kłaniał".
Świerczewskiego dosięgły dwa pociski UPA. Generał zginął na miejscu. Jego śmierć stała się przedmiotem wielu spekulacji. Wykorzystano ją także w wewnątrzpartyjnej rozgrywce - o przygotowanie spisku na życie "Waltera" oskarżono m.in. Mariana Spychalskiego oraz marszałka Michała Żymierskiego.
Jednak z obecnych ustaleń IPN wynika, że napad UPA na kolumnę Świerczewskiego był prawdopodobnie całkowitym przypadkiem. Ukraińcy zorganizowali zasadzkę, ponieważ chcieli zdobyć żywność i broń albo po prostu zemścić się na WOP-istach, którzy wcześniej zniszczyli szpital UPA. "Walter" znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, ale jego legenda tylko na tym skorzystała...
Rafał Natorski/PFi, facet.wp.pl