Wszyscy chcą pić wina niskoalkoholowe?
Tradycja rozwadniania wina jest niemal tak stara jak sam trunek. Robili to już starożytni Grecy, Rzymianie i Żydzi, żeby zmniejszyć jego moc przepisową, a jednocześnie nie pozbawiać się walorów smakowych i gasić pragnienie wyłącznie wodą.
Wiele wskazuje na to, że starożytna tradycja, kontynuowana dotychczas głównie przez mieszkańców państw położonych w basenie Morza Śródziemnego, w szczególności zaś Francuzów (wbrew obiegowej opinii, ci najbardziej znani na świecie miłośnicy wina notorycznie mieszają je z wodą, co wydaje się jedyną receptą na to, by móc pić podczas każdego posiłku i nie być na ciągłym rauszu), dotarła również w północne i wschodnie rejony Europy, dotychczas będące ostoją mocniejszych alkoholi.
Dlaczego mieszkańcy północnych i wschodnich rubieży Starego Kontynentu znowu stawiają na "cienkusze"? O ile w takich krajach, jak w Polsce, można mówić o pewnej zmianie kultury picia i coraz większym zamiłowaniu do słabszych trunków, o tyle np. w Wielkiej Brytanii nie chodzi wcale o walory smakowe i kulturę spożywania, ale przede wszystkim o zdrowie i... pieniądze. Konkretnie o akcyzę.
W Polsce, w myśl prawa o podatku akcyzowym z dnia 23 stycznia 2004 roku, wszystko jest jasne. W głębokim uproszczeniu można powiedzieć, że stawka akcyzy zależy przede wszystkim od rodzaju trunku, nie zaś od jego mocy. Stąd np. wino gronowe (wg Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług opatrzone symbolem 15.93.12) o mocy 14 proc. jest "obciążone" taką samą stawką podatkową, jak jabłecznik czy wino z gruszek (15.93.12 - PKWiU) o zawartości alkoholu 8 proc.
W Wielkiej Brytanii natomiast stawka podatku akcyzowego jest uzależniona od zawartości alkoholu. Niższa obowiązuje w stosunku do trunków nieprzekraczających 8,5 proc., co w konsekwencji prowadzi do tego, że wino gronowe o mocy 8 proc. jest zdecydowanie tańsze niż trunek 10 proc. Nie trzeba być ekspertem od konsumpcji, ani wziętym matematykiem, by dostrzec, że po wypiciu buteleczki ośmioprocentowego "kwaśniaka", człowiek jest tylko troszkę mniej "wcięty" niż po spożyciu wina dziesięcioprocentowego. A pieniędzy w portfelu zostaje znacznie więcej (ok 1,5 funta czyli ok 8 zł ), co w dobie panującego kryzysu jest bardzo ważne. Przekłada się to oczywiście na popularność takich trunków. W samej tylko Wielkiej Brytanii sprzedano dwa miliony butelek niskoprocentowych win więcej niż przed rokiem.
Pozostaje jeszcze kwestia wpływu na zdrowie. Niższa zawartość alkoholu ma sprawić, że trunek będzie zdrowszy. Ludzie postrzegają lekkie wina podobnie jak produkty o obniżonej zawartości tłuszczu i niejednokrotnie kupują je, kierując się tym samym, co kupując majonez czy jogurt typu light. To może tłumaczyć coraz większe zainteresowanie takimi alkoholami także Polaków, szczególnie tych młodych, ceniących sobie zdrowy tryb życia. A smak? No cóż, to kwestia... smaku.