Wybudowali swoim dzieciom klub nocny
23.03.2012 14:11, aktual.: 26.03.2012 09:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Inwestycja pochłonęła ponad milion funtów, ale teraz 12-letnia Tily i 16-letni Gil, nawet jeśli wychodzą na imprezę, to właściwie są u siebie w domu. Zobacz!
„Moi przyjaciele sądzą, że jesteśmy szaleni, ale ja myślę, że po prostu przemawia przez nich zazdrość”, mówi 44-letnia Claire Farrow, która wraz z mężem lekką ręką wydała ponad milion funtów na stworzenie domu swoich marzeń. Gwoli wyjaśnienia, dom marzeń to taki, który posiada wewnętrzny stawek z egzotycznymi rybkami, mnóstwo dzieł sztuki nowoczesnej, wystawną garderobę, kuloodporne drzwi wejściowe oraz, obowiązkowo, klub nocny z prawdziwego zdarzenia…
Prywatne disco
Dom zaprojektowany przez Claire, oraz jej męża, 56-letniego Iana Hogartha, zawodowo parających się architekturą, stworzony został z takim rozmachem, że cały proces rejestrowały kamery brytyjskiego „Channel 4” (na użytek programu „Grand Designs”). Jednak na szczególną uwagę zasługuje prywatna dyskoteka - stworzona z myślą o dzieciach: 12- letniej Tily i 16-letnim Gilu. To właśnie ten artystyczny klub nocny pochłonął większą część budżetu. Czego tam nie ma!
(fot. Daily Mail)
„Parkiet (złożony z tysięcy pulsujących kolorowych diod) sprowadziliśmy za sześć tysięcy funtów (ok 32 000 zł - przyp. red.) z Chin, co było prawdziwą okazją, bo normalnie musielibyśmy wyłożyć co najmniej pięciokrotność tej sumy”, mówi uradowana Claire na łamach „Daily Mail”. Do tego doliczyć należy koszt profesjonalnej budki didżejskiej, a także system nagłaśniający zakupiony od klubu w Birmingham oraz wysokiej klasy oświetlenie. Całość jest oczywiście kompletnie dźwiękoszczelna i kosztowała fortunę.
Gorączka każdej nocy
„Warto było. Teraz jest to prawdziwy dom z naszych marzeń, a dzięki dyskotece, zawsze wiemy, gdzie są nasze dzieci.” Gil jest początkującym didżejem, natomiast Tily każdego dnia po szkole trenuje swoje umiejętności taneczne w otoczeniu koleżanek. Zresztą nie ona jedna – co środę pani Farrow wraz ze znajomymi pobiera nauki tańca disco od profesjonalnego trenera. „Dla mnie to super rozwiązanie. Jestem za stara na kluby nocne, a tu mogę się spełniać do woli. Jestem kiepska na siłowni, ale lubię się, od czasu do czasu, porządnie wytańczyć”.
A co wy sądzicie o tej ekscentrycznej brytyjskiej rodzinie? Czy ich znajomi mają rację i faktycznie są to ludzie „szaleni”, czy też – mogąc sobie na to pozwolić – bardzo dobrze zrobili, tworząc swego rodzaju inkubator dla swoich pociech?
MW/PFi