Z Kaszub pieszo na koniec świata
Pielgrzymuje od 10 lat. Przeszedł wzdłuż całą Polskę - z Helu dotarł na Giewont. W tym roku Grzegorz Adamczyk poprzeczkę postawił sobie wyżej. Z małej wsi na północy Polski zawędrował aż do Finisterre - galicyjskiego przylądka, który przez wieki uważany był za koniec świata.
Adamczyk na co dzień mieszka w kaszubskiej wsi Sławki. O podróży, która początkowo miała zakończyć się w hiszpańskim mieście Santiago de Compostela, marzył od dawna. Dopiero w połowie czerwca zdecydował się ten plan zrealizować.
"Nogi idą, głowa niesie"
Wędrówka trwała 90 dni. Chociaż łatwo nie było, Grzegorz Adamczyk ani razu nie pomyślał o tym żeby zawrócić lub skorzystać z jakiegokolwiek środka transportu. Przez pierwsze dwa tygodnie towarzyszyły mu słowa brata: "nogi idą, głowa niesie". Bez kontuzji się jednak nie obyło. Jeszcze będąc w Polsce zerwał ścięgno Achillesa. Pomimo bólu podróż kontynuował. Spał głównie w namiocie, a jedzenie kupował w hipermarketach. Dwa razy zdobył wodę, korzystając z "sekretu pielgrzyma".
- Tę radę dało mi trzech pielgrzymów, których spotkałem podczas drogi. Pochodzili z Niemiec, Węgier i Holandii. Powiedzieli: "Nie masz wody? Nie wiesz gdzie jest? To idź na cmentarz, tam znajdziesz ją zawsze". Podczas drogi zastanawiałem się nad tym, co w życiu jest najważniejsze i najpotrzebniejsze. Wywnioskowałem, że niezbyt dużo. Potrzeba tylko troszeczkę chleba i wody. To niby oczywiste, ale dociera to do człowieka dopiero podczas samotnej wędrówki - mówi w rozmowie z WP Grzegorz Adamczyk.
(( bigphoto http://i.wp.pl/a/f/jpeg/35754/2x0150903_144935.jpeg #source=
Grzegorz z pielgrzymem Andrzejem z Torunia
#size=650x390#))
Na podróż nie zabrał żadnej mapy ani nawigacji. Na terenie Polski zdarzyło się, że korzystał z internetu, ale nie robił tego często. Dobrze oznakowana trasa doprowadziła go do Hamburga. Tam proboszczem jednej z polskich parafii jest Jacek Bystroń, kapłan pochodzący z rodzinnej miejscowości pielgrzyma.
- Adres do księdza dostałem od brata, z którym w kontakcie byłem niemal każdego dnia. Kiedy doszedłem do Hamburga nie mogłem znaleźć wspomnianej dzielnicy, więc pytałem ludzi jak tam dojść. "Wchodzisz do metra, trzy przystanki i jesteś" - usłyszałem. A ja na to, że jestem pielgrzymem, więc nie jeżdżę metrem. Wreszcie udało mi się trafić tam pieszo. Dochodzę do drzwi, widzę domofon. Przyciskam pierwszy przycisk, miał połączyć mnie z proboszczem. Brak odzewu. Dzwonię więc do biura parafialnego. Nikt nie odpowiedział. Na szczęście mieścił się tam także zakon sióstr i dzięki nim dostałem się do środka. Jak się okazało ksiądz Jacek był w biurze, ale akurat czymś się zajmował. Musiał jednak usłyszeć, że ktoś wchodzi. Otwiera drzwi. "Co ty tu robisz? Gdzie idziesz? A czy ty wiesz, gdzie jest Hiszpania? - wspomina z uśmiechem pielgrzym - Podzielił się ze mną wszystkim co miał i naprawdę miło mnie przyjął.
(Nie) samotna droga
Adamczyk w drogę wyruszył samotnie, ale podczas trasy nie zawsze był sam. Szczególnie w Hiszpanii spotykał pielgrzymów z całego świata. Wśród nich była też pewna Holenderka.
- Środek dnia. Widzę, że do hiszpańskich rowerzystów podjechała dziewczyna. Zaczynają rozmawiać, oczywiście po angielsku. Tak mimowolnie podsłuchałem o czym mówią i usłyszałem "oland, oland". Pomyślałem sobie: dziewczyna pewnie jest z Polski. Podszedłem do niej i w ojczystym języku zapytałem: "Jesteś Polką? Może porozmawiamy?" Dziewczyna na mnie spogląda i mówi, że nie rozumie. I tak się zaczęło. Rowerzyści odjechali, ona została. Miała na imię Ewelin. Podczas rozmowy okazało się, że wyruszyła w drogę, bo straciła pracę i próbuje od nowa odnaleźć siebie. Na pożegnanie powiedziała mi do widzenia, ja na to do zobaczenia - mówi Adamczyk.
(( bigphoto http://i.wp.pl/a/f/jpeg/35754/20150825_133420.jpeg #source=
Grzegorz i Ewelin
#size=650x488#))
Chociaż każdy z nich poszedł w swoją stronę, spotkali się ponownie.
- Pod koniec dnia doszedłem do miasta. Do przejścia miałem gdzieś 25 km. Ewelin zauważyłem na ulicy, wtedy była już bez roweru. Zdziwiła się, że tak daleko się spotykamy. Pyta się gdzie idę, a ja na to, że chce sprawdzić czy w pewnym punkcie są jeszcze miejsca noclegowe. "Do zobaczenia później", i tak się rozchodzimy. Przychodzę do tego schroniska, a tam się okazuje, że wszystko pozajmowane. Zapytałem się kobiety, która tam pracowała, czy zna inne miejsce, w którym mógłbym przenocować. Dostałem mapkę i poszedłem. Zapłaciłem za nocleg. Hiszpan pokazał mi wolne miejsca do spania. Wybrałem jedno z łóżek, odwracam się, a z tyłu Ewelin się śmieje. Trzeci raz tego dnia - wspomina Adamczyk.
Z Santiago do Finisterry
Grzegorz Adamczyk cel osiągnął na początku września. Czuł niewyobrażalną dumę z tego, że mu się to udało.
- Wychodząc z domu miałem wizję tego, jak dochodzę do Santiago, ale przyznam szczerze, że się ona nie sprawdziła. Myślałem, że będę tam płakać ze szczęścia, że osiągnąłem cel, ale tak się nie stało. Droga chyba zrobiła ze mnie mężczyznę. Rozmawiałem z wujkiem, który powiedział coś takiego: "Jak wychodziłeś, to byłeś chłopaczkiem, teraz jesteś mężczyzną".
(( bigphoto http://i.wp.pl/a/f/jpeg/35754/20150723_122138.jpeg #source=
Z Belgiem Ericem Grzegorz rozmawiał po polsku. Obcokrajowiec studiował w naszym kraju
#size=650x488#))
Adamczyk na Santiago de Compostela jednak nie poprzestał. Ruszył w dalszą drogę i dotarł aż "na koniec świata".
- Wychodząc z domu oczywiście wiedziałem, że droga prowadzi dalej na tzw. "koniec świata" do Finisterry, ale nie miałem motywacji, żeby ją kontynuować. Zmieniło się to, kiedy w Santiago spotkałem 18 osobową grupę rowerową z Polski. Była tam też Renata. Jak dowiedziała się o tym, że kończę pielgrzymkę powiedziała: "Widzę, że na plecaku nie masz muszelki. Wiesz co? Nad oceanem jest ich pełno, więc może dobrą motywacją dla ciebie będzie jak pójdziesz po jedną". I rzeczywiście tak było - dodaje mężczyzna.
We wrześniu znalazł się wreszcie na "końcu świata".
- Dochodząc do tego miejsca, po prostu wykrzyczałem swoją radość. Masa ludzi, a ja z całej siły wykrzyczałem: "Polska Północna, Sławki Santiago, 4100 km 90 dni". Zrobiło się troszeczkę głośno. Pielgrzymi zaczęli się zatrzymywać, robić zdjęcia. Pytali się skąd jestem i dlaczego krzyczałem. A ja po prostu uwolniłem swoją radość - wspomina.
Do domu wrócił w połowie września. Tam został przywitany przez 80 osób: głównie mieszkańców Sławek.
- Nie ma zbiegów okoliczności. Ja wierzę, że jest Bóg, który kieruje naszymi myślami, naszymi krokami - podkreśla Adamczyk.
Droga św. Jakuba to jeden z najważniejszych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych, który prowadzi do katedry w Santiago de Compostela znajdującej się w północno - zachodniej Hiszpanii. Nie ma jednej trasy, a uczestnicy do celu mogą dotrzeć jednym z wielu szlaków.