Zagadka śmierci Alfreda Loewensteina
Był jednym z najbogatszych ludzi międzywojennej Europy, a w czasie I wojny światowej miał nawet proponować Niemcom wykupienie Belgii. W lipcowy wieczór 1928 roku wsiadł na pokład prywatnego samolotu, z którego nagle... zniknął. Do dziś nie wyjaśniono tajemnicy śmierci Alfreda Loewensteina. Była wynikiem samobójstwa czy morderstwa?
05.10.2015 | aktual.: 05.10.2015 14:56
4 lipca 1928 r. pogoda była wymarzona do podróży. Nad podlondyńskim lotniskiem Croydon nie pojawiała się nawet jedna chmurka, a wiatr wiał niemal nieodczuwalnie. Wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejny rutynowy lot załogi nowoczesnego samolotu Fokker F.VIIa/3m, należącego do słynnego bogacza Alfreda Loewensteina, który tego dnia wybierał się do Brukseli. Za sterami siedział doświadczony pilot Donald Drew, a towarzyszył mu mechanik Robert Little. Listę pasażerów uzupełniali: Fred Baxter, służący finansisty, Artur Hodgson, sekretarz Loewensteina, oraz dwie stenotypistki, Eileen Clarke i Paula Bidalon, których obecność nikogo nie dziwiła, ponieważ milioner lubił w różnych okolicznościach dyktować ważne pisma czy listy. Fokker bez przeszkód wystartował i już po kilkunastu minutach znalazł się nad kanałem La Manche. Loewenstein początkowo czytał książkę, a później wstał, zamienił kilka zdań z Hodgsonem i udał się do toalety zlokalizowanej z tyłu samolotu, obok drzwi wejściowych. Jego nieobecność zaczęła
jednak niepokojąco się przedłużać. Baxter delikatnie zapukał do kabiny. Gdy nie usłyszał reakcji, wszedł do środka i ze zdumieniem zauważył, że Loewensteina tam nie ma.
Zaalarmowany pilot postanowił jak najszybciej wylądować. Choć od francuskiego lotniska w Saint-Inglevert dzieliło ich tylko kilka minut, zdecydował skierować maszynę na normandzką plażę, która stanowiła terytorium wojskowe. Niedługo później przy samolocie pojawili się żołnierze i policja. Przesłuchujący załogę porucznik Marquailles opowiadał później dziennikarzom, że pasażerowie sprawiali wrażenie autentycznie przerażonych: maszynistki szlochały, Baxter drżał, a Hodgson był oblany potem. Po kilkunastu godzinach o tajemniczym zniknięciu słynnego bogacza dowiedziała się cała Europa.
Kariera w stylu Wokulskiego
Choć pochodził z rodziny niemieckiego bankiera o żydowskich korzeniach, spektakularne sukcesy i ogromny majątek zawdzięczał przede wszystkim swoim talentom oraz sprytowi. Alfred Loewenstein urodził się 11 marca 1877 r. w Brukseli, ale razem z bliskimi musiał opuścić Belgię po zajęciu tego kraju przez niemiecką armię w czasie I wojny światowej.
Loewensteinowie zamieszkali w Londynie, choć Alfred nigdy nie zapomniał o ojczyźnie. Zgłosił się do wojska belgijskiego, jednak nie trafił na front, zajął się organizowaniem aprowizacji dla żołnierzy. Jak pamiętamy z lektury "Lalki", tego typu działalność przyniosła majątek Stanisławowi Wokulskiemu. Jego odpowiednikiem był Loewenstein, który wzbogacił się na wojnie do tego stopnia, że zaniepokojone dowództwo armii zasugerowało mu... rezygnację ze stanowiska. Niezrażony tym Alfred zaczął świadczyć podobne usługi wojskom brytyjskim.
Pod koniec wojny był już bogatym człowiekiem, a wkrótce stał się jednym z najbardziej wpływowych europejskich finansistów. Stworzony przez niego koncern International Holdings Limited działał w rozmaitych branżach, dostarczał energię elektryczną, produkował sztuczny jedwab, a nawet skupował tereny w Brazylii. Z Loewensteinem liczyli się przywódcy najpotężniejszych krajów. W 1923 r. Brytyjczycy nagrodzili go Orderem Łaźni, choć niewykluczone, że milioner po prostu go sobie kupił, przekazując pokaźny datek rządzącej wówczas Partii Konserwatywnej.
Zwłoki w morzu
Trudno się dziwić, że tajemnicze zniknięcie Loewensteina z pokładu samolotu trafiło na czołówki gazet w całej Europie. 8 lipca 1928 r. polski dziennik "Republika" umieścił na czołówce artykuł zatytułowany "Sensacyjne przypuszczenia prasy francuskiej - czy Loewenstein wysiadł po drodze z samolotu?". Gazeta donosiła: "Rzekomo samolot Loewensteina miał najpierw wylądować w Bray-Duns nad morzem, gdzie bankier miał jakoby wysiąść, a dopiero później pilot odleciał do Dunkierki, aby rozgłosić wiadomość o śmierci Loewensteina. Fachowcy twierdzą, że aby otworzyć w czasie lotu drzwi aeroplanu trzeba było siły, której Loewenstein nie posiadał. W świetle ich opinii Loewenstein wylądował na wybrzeżu, ponieważ chciał zniknąć z powodu trudności finansowych. Z drugiej strony podnoszą, że niepodobna jest przypuścić, żeby samolot zdążył w drodze między Kroedum a miejscem wylądowania jeszcze gdzieś wylądować, gdyż cała podróż długości 200 km trwała godzinę i 11 minut. Zagadka pozostała więc niewyjaśniona. Poszukiwania zwłok
Loewenstiena nie dały wyniku". Kilka dni później, 19 lipca, ciało milionera znaleźli francuscy rybacy. Pływające w morzu zwłoki miały na sobie tylko buty, jedwabne majtki i skarpetki. Z powodu daleko posuniętego rozkładu trudno było je zidentyfikować. Tożsamość udało się potwierdzić dzięki zegarkowi z wygrawerowanym napisem: "Alfred Loewenstein, Rue de la Science, Brussels". Obrażenia wskazywały na to, że mężczyzna żył, gdy zderzył się z powierzchnią wody.
Kto zabił?
Okoliczności śmierci Loewensteina do dziś nie zostały wyjaśnione. Raczej mało prawdopodobna jest wersja samobójstwa milionera. Otwarcie drzwi w czasie lotu i pokonanie oporu powietrza przy prędkości 200 kilometrów na godzinę wymagałoby ogromnej siły, której finansista na pewno nie miał. Kilka tygodni po feralnej podróży potwierdził to reporter gazety "Evening Standard", wynajmując podobny samolot i próbując otworzyć drzwi w czasie lotu z Francji do Anglii. Udało mu się uchylić je tylko na centymetrów, a po odłożeniu nogi natychmiast się zatrzaskiwały. Poza tym taka czynność nie mogła odbyć się bez zwrócenia uwagi innych pasażerów, a żaden z nich nic nie widział. Jeśli w takim razie milioner został zamordowany, kto tego dokonał? Śledztwo nie odpowiedziało na to pytanie. Zagadka pozostała niewyjaśniona do dzisiaj. Poza podejrzeniem są raczej obie stenotypistki, które nie dałyby rady wypchnąć Loewensteina z samolotu. Jego sekretarz, Artur Hodgson, był podobno człowiekiem niezbyt bystrym, poza tym trudno znaleźć
powody, dla których chciałby pozbyć się pracodawcy i stracić dobrą posadę.
A służący? Freda Baxtera po śmierci Loewensteina zatrudnił jego syn Robert. Cztery lata później służący zastrzelił się w hotelowym pokoju, pisząc w liście pożegnalnym, że wydał pożyczone od Roberta pieniądze i nie ma odwagi ponieść tego konsekwencji. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego do tak desperackiego kroku popchnęła go niewielka kwota - około 100 dolarów. Najwięcej podejrzeń do dziś wzbudzają jednak mężczyźni, którzy 4 lipca 1928 r. siedzieli w kokpicie Fokkera. Pilot Donald Drew zamieszkał później w egipskiej Aleksandrii, gdzie zarabiał rocznie około 500 funtów, a prowadził bardzo wystawne życie. Skłamał także podczas przesłuchania, twierdząc, że kilka dni przed wypadkiem testowano drzwi samolotu, które rzekomo bez problemu otwierały się podczas lotu. Natomiast mechanik Robert Little ukrył przed śledczymi notatki sporządzane w czasie podróży przez Loewensteina, zawierające biznesowe plany milionera i jednoznacznie sugerujące, że ich autor nie ma myśli samobójczych. Little dopiero po latach przyznał się
do tego żonie. Bardzo dobrze mu się powodziło, miał apartament w Paryżu i pieniądze na założenie firmy doradczej.
Wrogowie milionera czy kosmici?
Nie brakuje też innych teorii na temat tajemniczego zniknięcia Alfreda Loewensteina. Od tych najbardziej ekstremalnych, według których milioner został porwany przez kosmitów, a odnalezione zwłoki były mistyfikacją, po domniemania, że całe zdarzenie zostało upozorowane przez samego bogacza, który w ten sposób postanowił uciec przed rzekomymi problemami finansowymi. Wiele wskazuje jednak, że było to morderstwo inspirowane przez wrogów, których Loewenstein miał bardzo wielu. Na przykład szwajcarskiego przedsiębiorcę Henry'ego Dreyfussa, który razem z bratem stworzył technologię produkcji sztucznego jedwabiu, ale brakowało mu pieniędzy na inwestycje. Pożyczył je od Loewensteina, jednak ten narzucił bardzo wysokie tantiemy i wykradł tajniki produkcji octanu celulozy. Dreyfuss wykupił w końcu swoją firmę, ale pałał nienawiścią do Loewensteina. Kolportował m.in. broszurkę atakującą milionera, który w ostatnim wywiadzie przed śmiercią groził Szwajcarowi, że "rozprawi się z nim raz na zawsze". Nie zdążył jednak
zrealizować tych zapowiedzi.
Rafał Natorski
Korzystałem z artykułu Aleksandra Pińskiego "Ostatni lot miliardera", który ukazał się w magazynie "Uważam Rze Historia"