Zamiast "Call of Duty" prawdziwa wojna - nietypowa wycieczka dla dzieci
Oto historia, którą można dedykować wszystkim fanom gier komputerowych ze scenariuszem wojennym. Szwedzki dziennikarz zabrał swoje dzieci - zapalonych entuzjastów gry "Call of Duty" - w realną podróż na tereny ogarnięte wojną.
18.03.2015 | aktual.: 18.03.2015 13:09
Wszystko zaczęło się od pewnego jesiennego popołudnia, kiedy dwóch synów Carla Magnusa-Helgegrena, szwedzkiego dziennikarza i wykładowcy, z entuzjazmem zaczęło mu opowiadać o konkretnych misjach i broniach w ich ulubionej grze "Call of Duty". Magnus-Helgegren pracował jakiś czas jako korespondent na Bliskim Wschodzie, miał więc pojęcie, jak wygląda sytuacja w rejonach ogarniętych konfliktem, i zaproponował 11-letniemu Frankowi i 10-letniemu Leo nietypową podróż, która miała zmienić ich zbyt lekki stosunek do przemocy. Mężczyzna chciał, by jego dzieci mogły spotkać ludzi, którzy ucierpieli na skutek działań wojennych, i odwiedziły obóz dla uchodźców. Po powrocie do domu miały same zdecydować, czy dalej chcą grać w ulubioną grę.
Na początku Magnus-Helgegren za cel podróży zamierzał obrać Irak lub Afganistan. Szybko stwierdził jednak, że są to rejony zbyt niebezpieczne i by nie narażać zbytnio synów wybrał Zachodni Brzeg i terytorium Izraela, "miejsca, gdzie można znaleźć się najbliżej wojny na biletach turystycznych", jak sam mówi. W Jerozolimie rodzina odwiedziła m. in. obóz dla uchodźców, nielegalny "targ" narkotykowy zaraz obok szkoły, a także szpital dziecięcy.
Mężczyzna przyznaje, że choć podróż nie była łatwa, nie żałuje swojej decyzji. Zdaje sobie sprawę, że jego metoda uświadomienia dzieciom, czym jest przemoc, jest dość radykalna. - Nie sądzę, żeby zabieranie dzieci w rejon konfliktu było zawsze absolutnie konieczne. Wspólna zabawa i okazywanie zainteresowanie powinno wystarczyć - zaznacza.
Wyprawa Magnusa-Helgegrena oraz jego synów wzbudziła liczne kontrowersje. - Dostawałem wiadomości, że jestem najgorszym rodzicem na świecie, że niepotrzebnie narażam swoje dzieci na traumę, że jestem zadufanym gnojkiem i powinno się mnie spalić napalmem - relacjonuje reakcje, z jakimi spotkał się jego pomysł nietypowej podróży.
Po powrocie do domu Frank i Leo uznali, że nie będą więcej grać w swoją ulubioną grę. Nie wykluczyli jednak, że pewnego dnia do niej powrócą, jednak już z innym nastawieniem.
* Zobacz także:* Jak wygląda sytuacja na ukraińskim pograniczu