Zawód: kasiarz - król złodziei
20.01.2016 | aktual.: 27.12.2016 15:12
Nieprzypadkowo uchodzili za elitę półświatka. Najlepsi szkolili się w specjalnych "akademiach", znali tajniki mechaniki, inżynierii, a nawet górnictwa
"Zawód kasiarski, który jest koroną zawodów złodziejskich, rekrutuje się z przestępców wykwalifikowanych we wszelkich gatunkach roboty włamywacza" - donosił przedwojenny podręcznik służby śledczej. Kasiarze nieprzypadkowo uchodzili za elitę półświatka. Najlepsi szkolili się w specjalnych "akademiach", znali tajniki mechaniki, inżynierii, a nawet górnictwa. I mieli status celebrytów, ponieważ ich wyczyny często trafiały na pierwsze strony gazet.
Kilka miesięcy temu media obiegła informacja o kłopocie strażników miejskich z małopolskiej Bochni, którzy po przeprowadzce do innego budynku (przed laty swoją siedzibę miał tam m.in. zarząd kopalni soli), w jednym z pomieszczeń znaleźli ponad 100-letnią szafę pancerną. Sejfu w żaden sposób nie dało się jednak otworzyć. Komendant poprosił o pomoc kasiarza-amatora, ale ten poddał się po blisko dwóch tygodniach bezowocnych prób sforsowania zabezpieczeń. Także kolejny specjalista zmagał się z nimi przez kilka dni. Dopiero dzięki analizie dokumentacji nieistniejącego już niemieckiego producenta szafy oraz użyciu minikamer i specjalistycznego sprzętu zamki zostały otwarte, a oczom zebranych ukazał się stos zgromadzonych w szafie dokumentów archiwalnych oraz maszyna po pisania marki Mercedes z 1936 r.
Gdyby podobna historia wydarzyła się 80 lat temu, ówcześni specjaliści z dużym prawdopodobieństwem znacznie sprawniej poradziliby sobie z otwarciem szafy. Polscy kasiarze nieprzypadkowo uchodzili bowiem za mistrzów w złodziejskim fachu.
Psiarze, drzemcarze i pajęczarze
W II Rzeczpospolitej złodzieje byli bardzo zhierarchizowaną grupą społeczną. Na jej dnie działali "psiarze" (porywali zwierzęta domowe, które za nagrodą zwracali później właścicielom albo sprzedawali na bazarach) czy "pajęczarze" (specjalizowali się w kradzieży... suszącej się bielizny). Trochę bardziej szanowano "drzemcarzy" (plądrowali mieszkania nocą, gdy ich właściciele smacznie spali) i "szpryngowców" (czyhali na otwarte lokale, wpadali do przedpokoju i zabierali wszystko, co nawinęło się pod rękę).
"Szczury" kradły w hotelach, "szopenfeldiarze" - w sklepach, a "potokarze" rabowali wozy i bryczki. Liczną grupę stanowili "doliniarze", czyli po prostu kieszonkowcy.
Wszystkie ilustracyjne zdjęcia kasiarzy pochodzą z bloga Tajny Detektyw oraz jego profilu na Facebooku.
Tylko dla najlepszych
Złodziejską arystokrację stanowili natomiast kasiarze, prawdziwi królowie przestępczego podziemia. "Muszą to być osobnicy silni, mający pewne wiadomości z dziedziny mechaniki, a czasem, jak np. przy robieniu podkopów, muszą posiadać pojęcie o górnictwie. Kasiarze działają stale grupami, ponieważ robota ich przedstawia znaczne trudności i wymaga większej ilości osób i znacznego nakładu pracy, a czasami i kosztów" - wyjaśniał autor podręcznika "Służba Śledcza", który ukazał się w 1928 r.
Według policyjnych statystyk w latach 1924-1935 w Polsce dokonano 3,5 tysiąca włamań do kas! Celem przestępców były nie tylko skrytki bankowe, ale także sejfy małych urzędów gminnych, lokalnych przedstawicielstw handlowych, osób prywatnych, szkół, sklepów czy... instytucji dobroczynnych.
Złodziejskie narzędzia
Kasiarze stosowali rozmaite narzędzia, by zgarnąć jak największy łup. Najbardziej klasycznym był tzw. rak, czyli rodzaj długiego noża. "Rzecz naturalna, że wykonany jest z najlepszej stali i przez dodanie długiego ramienia, jako dźwigni, prucie rakiem nawet grubych stalowych ścian kas nie przedstawia dla człowieka silnego, a tem bardziej kilku osób, żadnych trudności" - wyjaśniał autor "Służby Śledczej".
Wcześniej należało jednak wykonać odpowiedniej wielkości otwór, umożliwiający włożenie noża. Do tego celu służył "rajbor" - mocny świder.
Pancerna blacha? Żaden problem
"Otwór ten powiększa się przy pomocy borów większych, a następnie przy pomocy specjalnego ostro zakończonego łomu, który blachę pancerną rozrywa, nadając otworowi form podłużną" - tłumaczono w "Służbie Śledczej".
Później pozostawało już cięcie pancernej blachy. "Jedni atakują ściany boczne, inni przód i tną albo w formie kąta, albo też w formie niezamkniętego z jednej strony czworoboku. W każdym wypadku kasiarz stara się uniknąć robienia rajborem kilku otworów, ponieważ wymaga to dłuższego czasu" - informowano w podręczniku dla policjantów.
Raz koroną, raz dynamitem
Niektórzy włamywacze stosowali koronę, czyli specjalny świder służący zazwyczaj do celów wiertniczych. Kasiarze robili nim otwory w suficie kasy pancernej, dzięki którym mogli wsunąć do środka rękę i wyjąć zawartość.
Sejfy o prymitywnych konstrukcjach i niezbyt wyrafinowanych zabezpieczeniach często były otwierane przy pomocy materiałów wybuchowych, np. dynamitu. Niekiedy stosowano bardziej nowoczesne palniki acetylenowe, które potrafiły stopić nawet najgrubsze ściany. Ta metoda wymagała jednak taszczenia na miejsce ciężkich pojemników z tlenem i acetylenem, co znacznie utrudniało przeprowadzenie szybkiej akcji.
Potrzeba matką wynalazku
By dostać się do wnętrza banku czy urzędu, kasiarze używali zazwyczaj wiertarki i łomu - te narzędzia sprawdzały się zwłaszcza w przypadku ścian z cegieł.
Gdy włamywali się metodą "na metro", polegającą na wybijaniu dziury w podłodze (np. z piwnicy), korzystali z solidnego lewarka. To rozwiązanie było stosowane przez złodziei jeszcze długo po wojnie - sprawcy "PRL-owskiego skoku stulecia", czyli napadu na oddział NBP w Wołowie, w sierpniu 1962 r., (ukradziono wówczas ponad 12 mln zł) użyli podnośnika samochodowego do wybicia dziury w stropie skarbca.
Szkoła kasiarzy
O awansowaniu na kasiarza marzyło wielu złodziejaszków, ale udawało się to tylko nielicznym. Profesja wymagała bowiem odpowiednich cech charakteru, ale także nieustannego dokształcania. W wielu miastach działały "akademie", w których można było doskonalić się w złodziejskim fachu.
Jesienią 1937 r. policja wykryła świetnie zorganizowaną szkołę kasiarzy mieszczącą się w kamienicy znanego złodzieja Stanisława Szewczyka w Dąbrowie. Jak się okazało, prowadzono tam zajęcia teoretyczne z chemii, geologii, inżynierii kryminalistyki czy daktyloskopii oraz oczywiście praktyczne, podczas których rozpruwano kasy i forsowano zamki.
Nie tylko dla panów
Co ciekawe, w gronie kursantów znajdowały się trzy kobiety: Irena Szewczykowa, Ludwika Paluchiewiczówna oraz Anna Zegan. Jednak kasiarzami przeważnie byli mężczyźni.
Do legendy przeszedł zwłaszcza Stanisław Cichocki, czyli słynny Szpicbródka, którego biografia stanowiła też inspirację dla Juliusza Machulskiego, gdy młody reżyser tworzył postać pamiętnego Henryka Kwinto z "Vabanku".
Historia Szpicbródki
Na początku XX wieku młody Cichocki trafił do Odessy, gdzie działała najsłynniejsza szkoła kasiarzy. Jej "absolwenci" byli prawdziwą arystokracją półświatka. "Stanowili wciąż nową, fascynującą kategorię przestępców. Tworzyli ją inteligentni, często dowcipni i bezczelnie pewni siebie mężczyźni o silnych nerwach, których chętnie widziano by nawet na salonach.
Międzynarodowi specjaliści władali zazwyczaj kilkoma językami, nosili przy sobie czeki American Express Company na kilkanaście tysięcy dolarów i wiele podróżowali" - czytamy w książce Moniki Piątkowskiej "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce".
Cichocki był szkolony przez prawdziwych mistrzów, m.in. Wincentego Brockiego, który w 1909 r. zasłynął spektakularnym włamaniem do skarbca klasztoru na Jasnej Górze. Niedługo później słynnego złodzieja przyćmiły jednak dokonania jego ucznia...
Plan Szpicbródki
Policja przypisywała Cichockiemu m.in. głośny napad na warszawski Bank Dyskontowy w 1926 r., choć wymiarowi sprawiedliwości nie udało się udowodnić Szpicbródce udziału w brawurowej akcji. "Przez otwór w podłodze można było wejść do jamy znajdującej się pod betonową, jednometrowej grubości podłogą skarbca. W jamie leżał metrowy blok cementu, wycięty z podłogi, obok cztery lewary samochodowe do podnoszenia ciężarów oraz sześć rurek metalowych służących do przebijania muru. Podłogę betonową skarbca podstemplowano podkładami kolejowymi, jak widać w tym celu, żeby nie zapadła się wskutek wybicia tak dużego otworu. W jednej ze ścian piwnicy natrafiliśmy na wejście do tunelu o wymiarach 75 na 75 cm. Tunel był oszalowany deskami jak korytarz kopalni" - opisywał znany warszawski policjant, komisarz Henryk Lange, pierwowzór komisarza Przygody z "Vabanku".
Przypadkowa wpadka
Cichocki prowadził bardzo bogate życie towarzyskie - by "wyprać" nielegalnie zdobywane pieniądze został właścicielem stołecznego kabaretu "Czarny kot", ale wciąż marzył o spektakularnym napadzie. Za cel obrał Bank Polski w Częstochowie, z którego planował wykraść blisko 6 milionów złotych. Akcja była przygotowana perfekcyjnie, jednak policja przypadkowo odkryła u jednego ze wspólników Szpicbródki projekt neutralizacji nowoczesnego bankowego systemu alarmowego (m.in. blokującą go blaszkę, która pojawia się "Vabanku"). Dochodzenie doprowadziło śledczych do Cichockiego, a 5 września 1932 r. "król kasiarzy" stanął przed sądem.
Nie było na niego mocnego
Proces Cichockiego budził ogromne zainteresowanie. Obok Szpicbródki na ławie oskarżonych zasiadło 13 przestępców. "Między nimi znajduje się również głośny niegdyś kasiarz Stempel, który swego czasu po kilku udałych włamaniach był właścicielem teatru w Warszawie. Do sprawy wezwano 100 świadków. Cichocki po osadzeniu go w więzieniu zdołał zmylić czujność i zbiegł z więzienia przebrany w fartuch fryzjerski. Po kilkumiesiecznem poszukiwaniu został on ujęty przez specjalnie delegowanych wywiadowców na Śląsku. Drugi kasiarz Sołowiej, który również zbiegł z więzienia, zdołał przedostać się do Brazylji" - donosił "Ilustrowany Kurier Codzienny".
Okazało się, że kasiarze wciągnęli do spółki m.in. montera z Banku Polskiego, który w dniu włamania miał unieszkodliwić instalację alarmową. Za mózg operacji uchodził Cichocki. Sąd skazał go na sześć lat więzienia. Po apelacji wyszedł na wolność w kwietniu 1936 r., a już kilka miesięcy później ponownie trafił za kratki, po napadzie na skarbiec Banku Kredytowego w Warszawie. Tym razem otrzymał wyrok czterech lat więzienia, które opuścił tuż przed wybuchem wojny. Jego dalsze losy są nieznane.
Frenasz sypie...
Szpicbródka był niewątpliwie najsłynniejszym kasiarzem II RP, ale media chętnie opisywały dokonania także innych złodziei, np. Józefa Frenasza, który razem z kompanami włamał się do skarbca starostwa powiatowego w Warszawie w 1932 r. Przestępcy zostali wpuszczeni do budynku przez zaprzyjaźnionego policjanta i po rozpruciu kasy "rakiem" zabrali kilkanaście tysięcy złotych. Jednak niedługo później wpadli w ręce śledczych.
Frenasz przyznał się do winy i obciążył kompana, Andrzeja Kowalskiego. "Ta szczerość Frenasza nastąpiła po wyroku "dintojry" złodziejskiej, która orzekła, że ma prawo "sypać" Kowalskiego, bowiem ten podstępnie nastawał na życie współkamrata podczas "roboty". Frenasz mianowicie podsłuchał rozmowę policjanta z Kowalskim, z której wynikało, że policjant miał go zastrzelić, by w ten sposób złożyć dowody gorliwości" - relacjonowały "Nowiny Codzienne".
Jak widać nawet wśród elitarnej grupy kasiarzy nie zawsze panowała solidarność zawodowa...
Rafał Natorski
Zdjęcia policyjne międzywojennych kasiarzy pochodzą z bloga Tajny Detektyw oraz jego profilu na Facebooku. Więcej informacji o artystycznym projekcie na stronie tajnyband.bandcamp.com.