Zbigniew Boniek zdradza szczegóły ze swojego dzieciństwa
24.06.2016 16:20
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Miał raptem 11 lat, kiedy przyjęto go do szkółki Zawiszy Bydgoszcz. Jak sam przyznaje, z piłką związany jest od zawsze, nawet najwcześniejsze jego wspomnienie łączy się właśnie z tym sportem.
- Powiedzieć o mnie „żywe srebro” to za mało. Po lekcjach szybko odrabiałem, co miałem zadane, i już mnie w domu nie widzieli. A na podwórku najlepszą zabawą było łapanie się naczepy jadącej ciężarówki. Robiliśmy w tym mistrzostwa – wygrał je ten, komu udawało się przejechać najdłuższy dystans. Byłem dobry, udawało mi się utrzymać nawet 300 m. Do czasu, aż zobaczył mnie ojciec (…) Jak tylko wszedłem do domu, dostałem kilka razy w głowę i po tyłku. Nawet się nie buntowałem, bo wiedziałem, że zasłużyłem. Zresztą mieszkanie było małe, nawet nie miałem gdzie uciekać – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.
Boniek zdradził, jak wyglądało jego dzieciństwo. Szczegółowo opowiada też o relacji z ojcem-piłkarzem, który na początku nie interesował się jego karierą.
- W naszym domu się nie przelewało, dlatego tata każdej zimy brał fuchę w osiedlowej kotłowni – obsługiwał ogromny piec, który podgrzewał wodę do kaloryferów. Kiedy chorował albo nie doszedł do siebie po zakrapianych imieninach w pracy, zastępowaliśmy go razem z bratem – opowiada.
Jak wspomina, wstawał o 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim. – Nikt się nad nami nie rozczulał, a my nie narzekaliśmy – wiedzieliśmy, że tata wziął tę pracę, żeby nam żyło się wygodniej, a my musimy pomóc rodzinie. Taka była wtedy codzienność i nikt się na nią nie obrażał – dodaje.
Piłkarz, a od października 2012 roku także prezes PZPN przyznaje, że swoją karierę zbudował samodzielnie.
- Trudno w to uwierzyć, ale rodzice nigdy nie kupili mi piłki. Organizowałem je sobie sam. Chodziłem na mecze rozgrywane na Zawiszy lub Polonii, stawałem za bramką i gdy piłka wypadała za boisko, od razu ją podawałem. Działacze wiedzieli, że się staram i jestem pomocny, więc kiedy poprosiłem o starą piłkę, to zawsze dostawałem – opowiada w wywiadzie.
„Powiedzieć o mnie ‘żywe srebro’ to za mało”
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Miał raptem 11 lat, kiedy przyjęto go do szkółki Zawiszy Bydgoszcz. Jak sam przyznaje, z piłką związany jest od zawsze, nawet najwcześniejsze jego wspomnienie łączy się właśnie z tym sportem.
- Powiedzieć o mnie „żywe srebro” to za mało. Po lekcjach szybko odrabiałem, co miałem zadane, i już mnie w domu nie widzieli. A na podwórku najlepszą zabawą było łapanie się naczepy jadącej ciężarówki. Robiliśmy w tym mistrzostwa – wygrał je ten, komu udawało się przejechać najdłuższy dystans. Byłem dobry, udawało mi się utrzymać nawet 300 m. Do czasu, aż zobaczył mnie ojciec (…) Jak tylko wszedłem do domu, dostałem kilka razy w głowę i po tyłku. Nawet się nie buntowałem, bo wiedziałem, że zasłużyłem. Zresztą mieszkanie było małe, nawet nie miałem gdzie uciekać – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.
Boniek zdradził, jak wyglądało jego dzieciństwo. Szczegółowo opowiada też o relacji z ojcem-piłkarzem, który na początku nie interesował się jego karierą.
- W naszym domu się nie przelewało, dlatego tata każdej zimy brał fuchę w osiedlowej kotłowni – obsługiwał ogromny piec, który podgrzewał wodę do kaloryferów. Kiedy chorował albo nie doszedł do siebie po zakrapianych imieninach w pracy, zastępowaliśmy go razem z bratem – opowiada.
Jak wspomina, wstawał o 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim. – Nikt się nad nami nie rozczulał, a my nie narzekaliśmy – wiedzieliśmy, że tata wziął tę pracę, żeby nam żyło się wygodniej, a my musimy pomóc rodzinie. Taka była wtedy codzienność i nikt się na nią nie obrażał – dodaje.
Piłkarz, a od października 2012 roku także prezes PZPN przyznaje, że swoją karierę zbudował samodzielnie.
- Trudno w to uwierzyć, ale rodzice nigdy nie kupili mi piłki. Organizowałem je sobie sam. Chodziłem na mecze rozgrywane na Zawiszy lub Polonii, stawałem za bramką i gdy piłka wypadała za boisko, od razu ją podawałem. Działacze wiedzieli, że się staram i jestem pomocny, więc kiedy poprosiłem o starą piłkę, to zawsze dostawałem – opowiada w wywiadzie.
„Powiedzieć o mnie ‘żywe srebro’ to za mało”
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Miał raptem 11 lat, kiedy przyjęto go do szkółki Zawiszy Bydgoszcz. Jak sam przyznaje, z piłką związany jest od zawsze, nawet najwcześniejsze jego wspomnienie łączy się właśnie z tym sportem.
- Powiedzieć o mnie „żywe srebro” to za mało. Po lekcjach szybko odrabiałem, co miałem zadane, i już mnie w domu nie widzieli. A na podwórku najlepszą zabawą było łapanie się naczepy jadącej ciężarówki. Robiliśmy w tym mistrzostwa – wygrał je ten, komu udawało się przejechać najdłuższy dystans. Byłem dobry, udawało mi się utrzymać nawet 300 m. Do czasu, aż zobaczył mnie ojciec (…) Jak tylko wszedłem do domu, dostałem kilka razy w głowę i po tyłku. Nawet się nie buntowałem, bo wiedziałem, że zasłużyłem. Zresztą mieszkanie było małe, nawet nie miałem gdzie uciekać – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.
Boniek zdradził, jak wyglądało jego dzieciństwo. Szczegółowo opowiada też o relacji z ojcem-piłkarzem, który na początku nie interesował się jego karierą.
- W naszym domu się nie przelewało, dlatego tata każdej zimy brał fuchę w osiedlowej kotłowni – obsługiwał ogromny piec, który podgrzewał wodę do kaloryferów. Kiedy chorował albo nie doszedł do siebie po zakrapianych imieninach w pracy, zastępowaliśmy go razem z bratem – opowiada.
Jak wspomina, wstawał o 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim. – Nikt się nad nami nie rozczulał, a my nie narzekaliśmy – wiedzieliśmy, że tata wziął tę pracę, żeby nam żyło się wygodniej, a my musimy pomóc rodzinie. Taka była wtedy codzienność i nikt się na nią nie obrażał – dodaje.
Piłkarz, a od października 2012 roku także prezes PZPN przyznaje, że swoją karierę zbudował samodzielnie.
- Trudno w to uwierzyć, ale rodzice nigdy nie kupili mi piłki. Organizowałem je sobie sam. Chodziłem na mecze rozgrywane na Zawiszy lub Polonii, stawałem za bramką i gdy piłka wypadała za boisko, od razu ją podawałem. Działacze wiedzieli, że się staram i jestem pomocny, więc kiedy poprosiłem o starą piłkę, to zawsze dostawałem – opowiada w wywiadzie.
„Powiedzieć o mnie ‘żywe srebro’ to za mało”
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Miał raptem 11 lat, kiedy przyjęto go do szkółki Zawiszy Bydgoszcz. Jak sam przyznaje, z piłką związany jest od zawsze, nawet najwcześniejsze jego wspomnienie łączy się właśnie z tym sportem.
- Powiedzieć o mnie „żywe srebro” to za mało. Po lekcjach szybko odrabiałem, co miałem zadane, i już mnie w domu nie widzieli. A na podwórku najlepszą zabawą było łapanie się naczepy jadącej ciężarówki. Robiliśmy w tym mistrzostwa – wygrał je ten, komu udawało się przejechać najdłuższy dystans. Byłem dobry, udawało mi się utrzymać nawet 300 m. Do czasu, aż zobaczył mnie ojciec (…) Jak tylko wszedłem do domu, dostałem kilka razy w głowę i po tyłku. Nawet się nie buntowałem, bo wiedziałem, że zasłużyłem. Zresztą mieszkanie było małe, nawet nie miałem gdzie uciekać – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.
Boniek zdradził, jak wyglądało jego dzieciństwo. Szczegółowo opowiada też o relacji z ojcem-piłkarzem, który na początku nie interesował się jego karierą.
- W naszym domu się nie przelewało, dlatego tata każdej zimy brał fuchę w osiedlowej kotłowni – obsługiwał ogromny piec, który podgrzewał wodę do kaloryferów. Kiedy chorował albo nie doszedł do siebie po zakrapianych imieninach w pracy, zastępowaliśmy go razem z bratem – opowiada.
Jak wspomina, wstawał o 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim. – Nikt się nad nami nie rozczulał, a my nie narzekaliśmy – wiedzieliśmy, że tata wziął tę pracę, żeby nam żyło się wygodniej, a my musimy pomóc rodzinie. Taka była wtedy codzienność i nikt się na nią nie obrażał – dodaje.
Piłkarz, a od października 2012 roku także prezes PZPN przyznaje, że swoją karierę zbudował samodzielnie.
- Trudno w to uwierzyć, ale rodzice nigdy nie kupili mi piłki. Organizowałem je sobie sam. Chodziłem na mecze rozgrywane na Zawiszy lub Polonii, stawałem za bramką i gdy piłka wypadała za boisko, od razu ją podawałem. Działacze wiedzieli, że się staram i jestem pomocny, więc kiedy poprosiłem o starą piłkę, to zawsze dostawałem – opowiada w wywiadzie.
„Powiedzieć o mnie ‘żywe srebro’ to za mało”
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Miał raptem 11 lat, kiedy przyjęto go do szkółki Zawiszy Bydgoszcz. Jak sam przyznaje, z piłką związany jest od zawsze, nawet najwcześniejsze jego wspomnienie łączy się właśnie z tym sportem.
- Powiedzieć o mnie „żywe srebro” to za mało. Po lekcjach szybko odrabiałem, co miałem zadane, i już mnie w domu nie widzieli. A na podwórku najlepszą zabawą było łapanie się naczepy jadącej ciężarówki. Robiliśmy w tym mistrzostwa – wygrał je ten, komu udawało się przejechać najdłuższy dystans. Byłem dobry, udawało mi się utrzymać nawet 300 m. Do czasu, aż zobaczył mnie ojciec (…) Jak tylko wszedłem do domu, dostałem kilka razy w głowę i po tyłku. Nawet się nie buntowałem, bo wiedziałem, że zasłużyłem. Zresztą mieszkanie było małe, nawet nie miałem gdzie uciekać – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.
Boniek zdradził, jak wyglądało jego dzieciństwo. Szczegółowo opowiada też o relacji z ojcem-piłkarzem, który na początku nie interesował się jego karierą.
- W naszym domu się nie przelewało, dlatego tata każdej zimy brał fuchę w osiedlowej kotłowni – obsługiwał ogromny piec, który podgrzewał wodę do kaloryferów. Kiedy chorował albo nie doszedł do siebie po zakrapianych imieninach w pracy, zastępowaliśmy go razem z bratem – opowiada.
Jak wspomina, wstawał o 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim. – Nikt się nad nami nie rozczulał, a my nie narzekaliśmy – wiedzieliśmy, że tata wziął tę pracę, żeby nam żyło się wygodniej, a my musimy pomóc rodzinie. Taka była wtedy codzienność i nikt się na nią nie obrażał – dodaje.
Piłkarz, a od października 2012 roku także prezes PZPN przyznaje, że swoją karierę zbudował samodzielnie.
- Trudno w to uwierzyć, ale rodzice nigdy nie kupili mi piłki. Organizowałem je sobie sam. Chodziłem na mecze rozgrywane na Zawiszy lub Polonii, stawałem za bramką i gdy piłka wypadała za boisko, od razu ją podawałem. Działacze wiedzieli, że się staram i jestem pomocny, więc kiedy poprosiłem o starą piłkę, to zawsze dostawałem – opowiada w wywiadzie.
„Powiedzieć o mnie ‘żywe srebro’ to za mało”
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Miał raptem 11 lat, kiedy przyjęto go do szkółki Zawiszy Bydgoszcz. Jak sam przyznaje, z piłką związany jest od zawsze, nawet najwcześniejsze jego wspomnienie łączy się właśnie z tym sportem.
- Powiedzieć o mnie „żywe srebro” to za mało. Po lekcjach szybko odrabiałem, co miałem zadane, i już mnie w domu nie widzieli. A na podwórku najlepszą zabawą było łapanie się naczepy jadącej ciężarówki. Robiliśmy w tym mistrzostwa – wygrał je ten, komu udawało się przejechać najdłuższy dystans. Byłem dobry, udawało mi się utrzymać nawet 300 m. Do czasu, aż zobaczył mnie ojciec (…) Jak tylko wszedłem do domu, dostałem kilka razy w głowę i po tyłku. Nawet się nie buntowałem, bo wiedziałem, że zasłużyłem. Zresztą mieszkanie było małe, nawet nie miałem gdzie uciekać – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.
Boniek zdradził, jak wyglądało jego dzieciństwo. Szczegółowo opowiada też o relacji z ojcem-piłkarzem, który na początku nie interesował się jego karierą.
- W naszym domu się nie przelewało, dlatego tata każdej zimy brał fuchę w osiedlowej kotłowni – obsługiwał ogromny piec, który podgrzewał wodę do kaloryferów. Kiedy chorował albo nie doszedł do siebie po zakrapianych imieninach w pracy, zastępowaliśmy go razem z bratem – opowiada.
Jak wspomina, wstawał o 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim. – Nikt się nad nami nie rozczulał, a my nie narzekaliśmy – wiedzieliśmy, że tata wziął tę pracę, żeby nam żyło się wygodniej, a my musimy pomóc rodzinie. Taka była wtedy codzienność i nikt się na nią nie obrażał – dodaje.
Piłkarz, a od października 2012 roku także prezes PZPN przyznaje, że swoją karierę zbudował samodzielnie.
- Trudno w to uwierzyć, ale rodzice nigdy nie kupili mi piłki. Organizowałem je sobie sam. Chodziłem na mecze rozgrywane na Zawiszy lub Polonii, stawałem za bramką i gdy piłka wypadała za boisko, od razu ją podawałem. Działacze wiedzieli, że się staram i jestem pomocny, więc kiedy poprosiłem o starą piłkę, to zawsze dostawałem – opowiada w wywiadzie.