Trwa ładowanie...
06-06-2007 14:17

Żeglarz musi mieć krzepę

Żeglarz musi mieć krzepę
d163d51
d163d51

Majorka, 2 kwietnia 2007, poniedziałek. „Regaty Pucharu Świata rozpoczęte! – pisze Mateusz Kusznierewicz w swoim dzienniku pokładowym. – Imprezie, na którą przyjechała rekordowa liczba ponad 1600 żeglarzy, patronuje Zofia, królowa Hiszpanii. To ona, wraz z królem Juanem Carlosem, będzie w piątek wręczać nagrody zwycięskim załogom. Pierwszy dzień regat pokazał, że również załoga polskiego „Stara” ma szansę na dobry wynik. Po dwu wyścigach zajmujemy znakomite trzecie miejsce! Do startu w tych regatach zaprosiłem mojego przyjaciela, Tomasza Holca. Tomek zastąpił na ten tydzień Dominika Życkiego. Dominik jest teraz w Warszawie razem ze swoją żoną Małgosią, ponieważ na dniach spodziewają się trzeciego dziecka.

Niestety, ten misterny plan nie wypalił. Małgorzata Życka w swoim prywatnym „planie rodzenia” nie zamierzała dostosowywać się do grafiku regat na Majorce. Trzecia córka Życkich urodziła się w dniu 11 kwietnia w Warszawie, gdy jej tata ostro już trenował wraz z Mateuszem na wodach wokół Majorki. Obaj mieli tylko kilka dni na przygotowanie łodzi do wiosennych Mistrzostw Europy w klasie „Star”.

Masa mięśniowa pilnie poszukiwana

Dwa tygodnie wcześniej rozmawiałem z Dominikiem Życkim w warszawskiej „Błyskawicy” przy ul. 11 Listopada. Przez całą zimę, pięć razy w tygodniu, Dominik ćwiczył tam z takim zapałem, że po półtoragodzinnym treningu dosłownie ociekał potem.

Okazuje się, że wszystkie te liny, fały i szoty, które trzeba było naciągać i luzować (niekiedy dziesiątki razy podczas jednej wachty!), windy kotwiczne, uruchamiane wysiłkiem kilku ludzi, koła sterowe, obracane siłą bicepsów, wspinaczki na szczyt masztów, szarpanie się z płachtami żagli, unoszonymi przez wiatr… Kto jak kto, ale właśnie dawni żeglarze musieli wykazywać się niewiarygodną krzepą, wytrzymałością, kocią zręcznością i zdolnością do długotrwałych wysiłków. A więc trzeba posiadać wszystkie te cechy, które zdobywa się na sali ćwiczeń siłowych.

d163d51

Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki już dawno temu wprowadzili sztangę i hantle do swoich treningów. Obaj przez kilkanaście lat startowali w klasie „Finn” i ostro rywalizowali ze sobą o awans do kadry narodowej. Może właśnie stąd wzięły się ich sukcesy na wodach całego świata? Ale to właśnie Mateusz (rocznik 1975), młodszy o rok od Dominika, zdobył dwa medale olimpijskie i stał się idolem wszystkich polskich żeglarzy.

Żeglarstwo kojarzyło nam się tylko z wodą i wiatrem

Wyjaśnijmy od razu (bo w telewizji tego nie widać), że Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki to prawdziwe chłopy na schwał. Mateusz ma 193 cm wzrostu, Dominik jest tylko o 1 cm niższy. Obaj ważą w granicach 98–100 kg. Co ciekawe, ich również obowiązuje limit wagi: łączny ciężar dwuosobowej załogi „Stara” nie może przekroczyć 200 kg. Co prawda, Dominik ma jeszcze kilka kilogramów „w zapasie”. Ale obiecuje, że jeśli w sezonie 2007 przybędzie trochę na wadze, będą to same mięśnie.

– Na naszym „Starze” – opowiadał Dominik w marcu – ja pełnię funkcję załogi, a Mateusz jest dowódcą, czyli sternikiem. Obaj musimy balastować, czyli ciężarem własnego ciała przeciwdziałać przewróceniu łodzi przez wiatr. Załogant – widać to na każdym zdjęciu – jest zaczepiony stopami o specjalną linkę, dzięki czemu może się wychylać całym ciałem poza burtę łodzi. Czasem moje plecy unoszą się o centymetry nad powierzchnią wody, innym razem fala trąca mnie całkiem solidnie w grzbiet. Takie ewolucje wymagają od załoganta szczególnie silnych mięśni ud, brzucha i grzbietu. Sternik również balastuje (trzymając w ręku długi uchwyt steru, tzw. rumpel), ale robi to w bardziej wyprostowanej pozycji. Przecież musi jeszcze obserwować sytuację przed łodzią. Dlatego ja mam lepsze mięśnie grzbietu, a Mateusz – ud i brzucha.

Prawdziwe „maszyny regatowe”

Majorka, 5 kwietnia 2007, czwartek. „Za nami bardzo ciężki dzień – pisze Mateusz w dzienniku pokładowym. – Warunki były bardzo wymagające. Nie poszło nam za dobrze. W pierwszym wyścigu zajęliśmy 18., a w drugim 17. miejsce. Po 8 wyścigach zajmujemy siódmą pozycję. (...) Wczoraj mieliśmy kłopoty głównie z prędkością i ze startem. Warunki wietrzne były bardzo ciężkie, fala bardzo nierówna. Wymagało to wielkiej siły, perfekcyjnego trymingu i odpowiedniego prowadzenia łódki. A nam z Tomkiem Holcem, niestety, trochę tego brakuje. Kiedy żeglujemy w połowie stawki, łatwiej o błędy taktyczne. Duża liczba innych łódek sprawiała, że co chwila trafialiśmy w zakłócony wiatr i sytuacje kolizyjne. To nie był łatwy dzień”.

d163d51

Zmorą żeglarzy startujących na „Starach” są maszty. Długi na 10 metrów profil z cienkiego duraluminium nie ma takiej sztywności i wytrzymałości jak nowoczesne maszty z włókien węglowych.

– Żeglujemy z Mateuszem dopiero drugi rok na „Starach” – opowiada Dominik Życki – ale już dwa razy przeszliśmy poważną awarię: złamanie masztu. W obu wypadkach z naszej winy. Za pierwszym razem, dwa lata temu, zdarzyło się to podczas treningu przed Mistrzostwami Europy w Varbergu (Szwecja). Przy silnym wietrze (ok. 5 stopni B) i długiej, nieregularnej fali, wytyk (czyli drzewce wypychające przedni żagiel na wiatr) wszedł w przechyle pod wodę. Natychmiast powstało tak wielkie napięcie w olinowaniu, że złamało maszt. Identyczny przypadek mieliśmy rok później, podczas regat w Portugalii. Znowu wytyk dostał się pod falę, ale tym razem wiało bardzo mocno: około 6 stopni B. Nowy maszt kosztuje ok. 2400 euro, a nie zawsze jest to zwracane przez ubezpieczenie. Oczywiście zawsze wozimy ze sobą przynajmniej jeden maszt zapasowy, ale to wszystko coraz więcej kosztuje.

Jachty klasy „Star”, chociaż zaprojektowano je kilkadziesiąt lat temu, to prawdziwe „maszyny regatowe”. Nie da się na nich uprawiać rozrywkowego, wypoczynkowego żeglowania, włóczęgi od portu do portu, dalekomorskich rejsów. Oba „Stary” Mateusza i Dominika startują tylko na zawodach i treningach, zupełnie tak samo, jak wyścigowe bolidy Formuły 1. Z wielomiesięcznym wyprzedzeniem Mateusz Kusznierewicz układa grafik startów w nadchodzącym sezonie. Gdy na jednej z łodzi startuje w regatach, drugi jacht w tym samym czasie płynie w kontenerze na drugi koniec świata. Regaty trwają kilka dni, czasem nawet tydzień, jeśli zabraknie wiatru. Każdego dnia odbywa się jeden dwu , trzygodzinny wyścig albo dwa krótsze, półtoragodzinne.

d163d51

Żeglarze krążą po pętli, wyznaczonej przez dwie lub trzy boje, położone w odległości ok. 2 mil morskich od siebie. Kilka okrążeń takiej pętli daje w sumie ok. 10 mil morskich pokonanych w każdym wyścigu. A wyścigów może być w jednych regatach nawet kilkanaście! W sumie daje to kilkadziesiąt godzin spędzonych na nieustannym kalkulowaniu najkorzystniejszych kursów, na ocenianiu pozycji konkurentów, na wyciskaniu z łodzi maksimum jej możliwości.

Falstarty śnią się po nocach

Mateusz Kusznierewicz uchodzi za żeglarza, któremu, jak mało komu, sprzyja tzw. „regatowe szczęście”. A przecież również i jemu zdarzało się zaciskać zęby w niemym proteście. Tak bywa, gdy sędziowie, mimo niezbitych dowodów w postaci fotografii cyfrowych, nie chcą wycofać nieuzasadnionej dyskwalifikacji z powodu rzekomego falstartu.

Z falstartami jest tak: gdy w każdym wyścigu startuje kilkadziesiąt łodzi, linia startu musi być na tyle długa, aby wszystkie łodzie mogły się zmieścić w jednym szeregu. Ale przecież to są żywioły, woda i wiatr, tu wszystko jest w ruchu. Czasem nagły podmuch wiatru może rzucić jachtem w kierunku linii startowej, co grozi falstartem. Albo przeciwnie: fala i wiatr spychają jacht w tył, a wtedy konkurenci od samego początku zyskują lepszą pozycję. W razie falstartu sędziowie zapisują numer łodzi i podnoszą flagę falstartu. Ale załogi nie wiedzą, która konkretnie łódź popełniła falstart. Dowiedzą się o tym dopiero za pół godziny, na pierwszej boi zwrotnej. I na tym polega bezsens całej sytuacji.

d163d51

Gdyby sternik wcześniej dowiedział się o zarzucanym mu falstarcie, mógłby zawrócić i wystartować jeszcze raz. W najgorszym razie miałby wtedy stratę kilkunastu metrów do czołówki, przy odrobinie szczęścia możliwą do odrobienia. Ale nie stratę całego wyścigu! Obecnie, w dobie telefonów komórkowych, powiadomienie sternika o falstarcie byłoby bardzo proste. Ale światowe władze żeglarskie nie chcą się zgodzić na żadną modyfikację przepisów. Dotyczy to wszystkich klas olimpijskich, nie tylko „Stara”.

Od dwóch lat, odkąd Mateusz i Dominik zaczęli pływać na „Starze”, bardzo boleśnie przeżywają niezasłużone dyskwalifikacje. Znacznie bardziej niż wcześniejsze, gdy pływali na „Finnach”, ponieważ w klasie „Star” każda porażka ma spory wymiar finansowy. Za wygranie regat w tej klasie, szczególnie tak prestiżowych jak Bacardi Cup czy Rolex Miami Cup można otrzymać kilkunastotysięczną premię. W dolarach.

Właśnie ze względu na nieuzasadnioną dyskwalifikację Mateusz jak zły sen wspomina ubiegłoroczne mistrzostwa świata klasy „Star”. San Francisco, 19 września 2006 – pisze w swoim dzienniku pokładowym. – Wiemy, po co tu przyjechaliśmy: żeby zdobyć medal! (...) Wiemy, że możemy tego dokonać. W San Francisco będziemy po raz pierwszy, jednocześnie jest to nasz debiut na mistrzostwach świata w tej klasie. Zastanawialiśmy się z Dominikiem, czy jakiś wpływ na wynik będzie miał fakt, że tuż obok trasy regat znajduje się twierdza Alcatraz? Nie będzie łatwo, ale na pewno ciekawie!

d163d51

W San Francisco dla Mateusza i Dominika feralny był trzeci wyścig. Wystartowali doskonale, w połowie pierwszego kursu prowadzili całą stawkę. Przy górnym znaku dostali informację, że popełnili fastart. Po zakończeniu wyścigu Mateusz i Dominik w towarzystwie dwóch żeglarzy z Wielkiej Brytanii, również zdyskwalifikowanych za rzekomy falstart, przeglądali zdjęcia fotoreporterów ze startu. Zdjęcia aparatów cyfrowych mają precyzyjne wskazania czasu ich wykonania, skorelowane z ustawieniem czasu na instrumencie GPS, używanym przez trenerów. Zdjęcia wykonane na 5, 2 i 1 sekundę przed startem wskazywały, że oba jachty nie były na falstarcie. Były wyraźnie poniżej linii startu. Natomiast na zdjęciach widać było kilka innych łódek, które popełniły falstart, a mimo to nie zostały zdyskwalifikowane. Mimo złożenia przez dwie załogi protestów popartych fotografiami, komisja sędziowska odrzuciła je. To było niesprawiedliwe.

Złoty Mateusz

Jest warszawiakiem od urodzenia. Ojciec Mateusza, Zbigniew Kusznierewicz, pochodzi z Giżycka, gdzie latem uprawiał żeglarstwo, a zimą loty na bojerach. Gdy Mateusz miał 6 lat, po raz pierwszy wystartował w regatach żeglarskich dzieci. Równo z pójściem do szkoły zaczął chodzić na basen do Pałacu Młodzieży, ponieważ ojciec uważał, że żeglarz w pierwszej kolejności musi umieć pływać. Jako dziewięciolatek Mateusz poszedł na pierwszy kurs żeglarski. Maturę zdał w Szkole Mistrzostwa Sportowego przy ul. Konwiktorskiej, oczywiście w klasie żeglarskiej. Studiował na AWF i już wtedy korzystał z indywidualnego toku studiów. Nic dziwnego: już jako 20-latek był wicemistrzem Europy w klasie Finn, nie mówiąc o mistrzostwie Polski. Miał 21 lat, gdy zdobył złoty medal podczas letnich Igrzysk Olimpijskich w Atlancie – Savannah. W 2004 roku, w Atenach, po niezwykle zaciętej walce w ostatnim wyścigu, zdobył brązowy medal, również w klasie „Finn”. Z radości wskoczył wtedy do wody i bardzo długo z niej nie wychodził. Powiedział
wtedy: „nawet nie marzyłem, że będę tak szczęśliwy”. Ale skórę na dłoniach i stopach miał tego dnia zdartą do krwi od ciężkiej pracy z linami.

d163d51

– Zostałem żeglarzem dzięki ojcu – mówi Mateusz – ale bardzo dużo zawdzięczam Karolowi Jabłońskiemu, który był już żeglarzem o światowej sławie, gdy ja dopiero zaczynałem starty. Bardzo dużo pomógł mi najlepszy polski finnista, Andrzej Zawieja, który nadal jest moim trenerem, gdy przesiadłem się do klasy „Star”. Trener Bogumił Głuszkowski odpowiada za moją kondycję fizyczną i trening ogólnorozwojowy. Z kolei dr Witold Dudziński opracował cały system zdrowego odżywiania, odpowiednich odżywek i suplementów, dostosowany do mojego trybu życia i ciągłych podróży.

Żeglarstwo jest dla Mateusza sposobem na życie, ale również źródłem utrzymania. Już na początku swojej kariery sportowej potrafił wyszukać sobie hojnych sponsorów, takich jak Coca-Cola, Old Spice, Warta. Mateusz ma zezwolenie do prowadzenia działalności gospodarczej w zakresie handlu sprzętem sportowym. Jako mężczyzna jest jednym z najprzystojniejszych polskich sportowców. Przez kilka lat był żonaty, obecnie jest po rozwodzie. Nie ma dzieci. Prawdę mówiąc, chyba w ogóle nie ma czasu na życie prywatne.

Maciej Piotrowski

Żeglarski trening

Żeglarze na treningach siłowych nie stosują maksymalnych obciążeń, tylko takie, aby było możliwe wykonanie kilkunastu powtórzeń w serii. Zawsze pamiętają o rozgrzewce. Dominik w ramach rozgrzewki robi np. 60 pompek nonstop. Do przysiadów z obciążeniem wkłada na sztangę 40–50 kg. Ulubionym sprawdzianem formy są dla żeglarzy ćwiczenia izometryczne, np. popularne „krzesełko”. Jest dobrze, jeśli z „przyklejonymi” do ściany plecami i nogami zgiętymi w kolanach wytrzymają minimum 3–4 minuty. Żeglarze używają tych samych maszyn co kulturyści, tylko doczepiają do uchwytów (tam, gdzie to możliwe) kawałek linki o grubości 15–20 mm. Dzięki chwytom za linkę żeglarze wzmacniają mięśnie palców i przedramion. To bardzo ważne, podczas regat bowiem zdarza się, że o zwycięstwie lub porażce może zadecydować jedno krzepkie podciągnięcie fału lub szota. Pod warunkiem, że wykona się je na właściwej pozycji i we właściwym momencie.

Ćwiczenie na mięśnie pasa barkowego i tricepsy: pompki na poręczach. 6–8 powtórzeń w serii. Silne mięśnie tej grupy umożliwiają żeglarzom wchodzenie do łodzi przez burtę po wywrotce. Czasem zdarza się to nawet kilka razy podczas jednego treningu! Unoszenie ramienia bokiem na wyciągu: obciążenie 15–20 kg i tyle samo powtórzeń. Każdą serię wykonuje się tylko jednym ramieniem, potem zmiana. To ćwiczenie naśladuje ruch ręki wybierającej (naciągającej) liny przymocowane do żagla (szoty).

Ćwiczenie na mięśnie brzucha: skłony na wysokiej, płaskiej ławeczce, bez dodatkowego ciężaru za głową. Po odchyleniu ciała do poziomu należy wytrzymać w tej pozycji kilka sekund. To ćwiczenie najlepiej naśladuje wysiłek żeglarza przy balastowaniu.

Ćwiczeniem na mięśnie grzbietu jest martwy ciąg. Te mięśnie umożliwiają efektywną pracę przy stawianiu masztu, podnoszeniu miecza czy spychaniu łodzi z mielizny.

Ćwiczenie na mięśnie ud: prostowanie nóg na maszynie. Obciążenie 15–30 kg, im więcej powtórzeń w serii, tym lepiej. Silne mięśnie ud umożliwiają prowadzenie dynamicznego, efektywnego balastowania. A bez tego nie ma mowy o ostrym, regatowym żeglowaniu.

Na czym pływają?

Klasa „Star”, w której od dwóch lat startują Kusznierewicz i Życki i na której chcą dopłynąć do Igrzysk Olimpijskich 2008, jest najstarszą klasą monotypową, nadal bardzo popularną na całym świecie. Niestety, w Polsce łodzi tego typu praktycznie nie ma (może poza kilkoma egzemplarzami pozostającymi w posiadaniu prywatnych właścicieli). O powstaniu łodzi klasy „Star” w USA, w 1911 roku, zadecydował właściwie przypadek. Pewien zapalony amerykański żeglarz, niedysponujący jednak dużym kapitałem, zgłosił się do projektanta Williama Gardnera z prośbą o opracowanie jachtu, którego koszt budowy nie przekroczyłby 140 dolarów.

Żeglarz ów, o nazwisku Corry, chciał, aby jacht miał dobre właściwości żeglarskie i mógł startować w regatach. Gdy otrzymał gotowy projekt, okazało się, że koszt budowy będzie o 35 dolarów większy. Ale właściciel stoczni jachtowej stwierdził, że jeśli otrzyma zamówienie na wybudowanie serii co najmniej 14 jachtów, cena jednego egzemplarza spadnie do pożądanego poziomu. W ciągu kilku dni Corry znalazł odpowiednią liczbę takich samych jak on, niezbyt zamożnych pasjonatów żeglarstwa. Już w 1915 roku w USA pływało tyle „Starów”, że ich właściciele utworzyli związek klasowy, który za darmo udostępniał rysunki konstrukcyjne i ułatwiał budowę nowych jednostek. W 1923 roku „Star” stał się klasą międzynarodową, w 1932 roku po raz pierwszy łodzie tej klasy wystartowały w Igrzyskach Olimpijskch.

W połowie lat 50. na świecie pływało kilkanaście tysięcy „Starów”, które od tego czasu przechodziły systematyczną modernizację. Jeszcze w latach 60. w Polsce pływało kilkanaście łodzi tej klasy, a Zygfryd Perlicki zaliczał się wówczas do czołówki światowej. W 1980 roku polska załoga „Stara”: Tomasz Holc (ten sam!) i Zbigniew Malicki startowała na Igrzyskach Olimpijskich w Tallinnie.

Łodź klasy „Star” ma długość 6,93 m, szerokość 1,73 m, powierchnia żagli wynosi 25,7 m2. Długość masztu (z duraluminium) – 10 m, ciężar balastu – 408 kg, ciężar kompletnego kadłuba – 671 kg. Kadłuby łodzi tej klasy wykonywane są z laminatu poliestrowo-szklanego, ale niedozwolone jest stosowanie nowoczesnych włókien węglowych. „Star” to jacht wymagający od załogi odpowiedniej masy mięśniowej i dużej sprawności fizycznej. Duet Kusznierewicz–Życki dysponuje obecnie dwoma nowymi jachtami, z których każdy ma wartość ok. 40 tys euro. Jachty te przez cały rok podróżują w kontenerach po świecie, startując niemal co drugi tydzień w regatach, które w tym roku będą organizowane od Chin po San Francisco. Jachty są własnością Polskiego Związku Żeglarskiego, ale największy udział w ich zakupie miał główny sponsor polskiej załogi – operator telefonii komórkowej ERA.

d163d51
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d163d51