Życie na kartki, czyli wspomnienia z PRL‑u
27.02.2016 | aktual.: 07.04.2017 12:22
35 lat temu, 28 lutego 1981 r. PRL-owski rząd wprowadził reglamentowaną sprzedaż mięsa. Obowiązywały już wtedy kartki na cukier, a niedługo później podobne ograniczenia dotyczyły także obrotu alkoholem, benzyną czy... papierem toaletowym.
35 lat temu, 28 lutego 1981 r. PRL-owski rząd wprowadził reglamentowaną sprzedaż mięsa. Obowiązywały już wtedy kartki na cukier, a niedługo później podobne ograniczenia dotyczyły także obrotu alkoholem, benzyną czy... papierem toaletowym. Życie stało się jeszcze trudniejsze. Jak wyglądała codzienność?
W kultowej komedii Stanisława Barei "Alternatywy 4" jeden z bohaterów proponuje murarzowi premię za wykonanie przeróbek w mieszkaniu. Ten odpowiada jednak: "A na co mi pieniądze panie? Co innego kartki. Wie pan no, na mięso bym wziął albo na cukier. No dasz pan kartki, dołożysz pan tausena żebym miał za co wykupić i sztymuje".
Ten dialog dobrze oddaje atmosferę lat 80., czasu powszechnej reglamentacji towarów. Kartki na cukier zaczęły obowiązywać już w sierpniu 1976. W lutym 1981 r. wprowadzono kontrolowaną sprzedaż mięsa i wędlin, a dwa miesiące później także masła, smalcu, mąki, kaszy, płatków zbożowych, ryżu, czekolady, papierosów, proszku do prania, mydła, papieru toaletowego, podstawowych artykułów dla niemowląt: oliwki i mleka w proszku oraz alkoholu czy benzyny.
Na pracownika umysłowego przypadało miesięcznie 2,5 kg mięsa, fizyczny mógł liczyć na 4 kg. Oficjalnie nie można było kupić więcej niż pół litra wódki (ewentualnie butelki wina), dwóch kostek masła czy 100 g wyrobów czekoladopodobnych.
W praktyce wielu Polaków wymieniało się kartkami albo po prostu nimi handlowało. System reglamentacji obowiązywał do 1 sierpnia 1989 r.
System kolejkowy
Nawet posiadanie kartek nie gwarantowało jednak pewności czy sprawności zakupów. Współczesnym Polakom, przyzwyczajonym do widoku półek sklepowych uginających się pod ciężarem towarów, może wydawać się to nieprawdopodobne, ale jeszcze całkiem niedawno poważnym problemem okazywało się zdobycie zwykłej kiełbasy, już o szynce nie wspominając. W czasach PRL-u były to produkty deficytowe, a przed sklepami mięsnymi regularnie ustawiały się gigantyczne kolejki.
Długie "ogonki" były nieodłącznym atrybutem ówczesnej codzienności. Kolejki często formowały się jeszcze przed dostawą towarów, a w rozdrażnionym tłumie wielokrotnie dochodziło do przepychanek i awantur, które kończyły się interwencją milicji.
W utrzymaniu porządku pomagała lista kolejkowa, szczególnie wtedy, gdy klientów czekała perspektywa spędzenia przed sklepem kilku dni, co nie było niczym nadzwyczajnym. Kolejność osób zapisywano, a każda z nich miała obowiązek stawić się o określonej godzinie i podczas odczytywania listy zgłosić obecność.
Dawnych imprez czar
Mimo niezbyt optymistycznej rzeczywistości Polacy lubili się bawić, co jednak w czasach kryzysu także nie było łatwe. "W sklepach zabrakło kolorowych baloników, które sprzedawane były tylko w kilku punktach miasta. Jeszcze gorzej natomiast było z szampanem, którego dostawy jedynie w minimalnym stopniu pokryły istniejące zapotrzebowanie" - donosiło "Życie Radomskie" przed Sylwestrem w 1986 roku.
Najpopularniejszą formą imprez były organizowane w domach prywatki. Zabawie towarzyszył zazwyczaj alkohol - czysta wódka lub wino owocowe, a także przekąski z produktów, które gospodarzom udało się akurat "upolować" w sklepie. Na stołach królowała sałatka warzywna, proste potrawy ze śledzia oraz zimne nóżki w galarecie. Bardzo popularnym daniem było "żabie oczko", czyli panierowany w jajku i bułce tartej plaster mortadeli, z jajkiem sadzonym na wierzchu.
Przy jakiej muzyce się bawiono? W latach 80. do Polski dotarła moda na muzykę disco, dlatego w wielu domach rozbrzmiewały utwory zespołów Boney M. czy Modern Talking. Później popularność zaczął zdobywać rock, a na domówkach słuchano przebojów Perfektu, Lady Pank albo Lombardu.
Limitowany alkohol
"Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień / ruszyła kolejka, wszystkim lżej / życie po trzynastej tu zaczyna się"- słowa wielkiego przeboju, którym Ireneusz Dudek zachwycił publiczność opolskiego festiwalu w 1986 roku, dla młodych ludzi brzmią prawdopodobnie dość abstrakcyjnie. Jednak dla pokolenia dzisiejszych czterdziestoparolatków pozostają bardzo żywym wspomnieniem. W 1982 roku ekipa Wojciecha Jaruzelskiego wprowadziła zakaz sprzedaży wyrobów alkoholowych przed godz. 13, co miało podobno ograniczyć pijaństwo w naszym kraju. Zamiar się nie udał.
Kwitła nielegalna produkcja bimbru. W latach 80. niemal każdy dorosły Polak wiedział, że aby uzyskać czysty alkohol, należy zapamiętać datę bitwy pod Grunwaldem. Czyli wziąć 1 kg cukru, 4 litry wody i 10 dkg drożdży, a potem zrobić zacier i po cichu destylować.
Kobiety wolały jednak słabsza trunki. Jakość alkoholi aromatyzowanych owocowymi ekstraktami i ówczesnych win pozostawiała jednak wiele do życzenia. "Alpagi łyk i dyskusje po świt" - śpiewa Perfect, przypominając o kultowym napoju, który miał również wiele innych, wdzięcznych nazw: patykiem pisane, jabol, bełt, siarkolep. Nie miał nic wspólnego z napojem produkowanym w wyniku fermentacji moszczu z winogron.
Dziecięce zabawy
Współczesne dzieci większość wolnego czasu spędzają przed ekranem telewizora czy komputera, natomiast ich rówieśnicy z lat 80. robili co mogli, żeby tylko wyrwać się z domu, ponieważ rozrywkowym centrum ich świata było wówczas podwórko.
Dziewczyny uwielbiały wisieć na trzepaku i prowadzić wielogodzinne rozmowy o sensie życia. Chętnie grały też w gumę. Zabawa budziła wielkie emocje, a nawet kłótnie dotyczące poprawności zadania. Podobnie było w przypadku gry w klasy, polegającej na skakaniu po wyrysowanych na asfalcie polach. Dzieciaki lubiły też bawić się w chowanego, a na polskich osiedlach wielokrotnie rozlegał się okrzyki: "szukam!" czy "pobite gary!". Wielkim hitem lat 80. stała się kostka Rubika. Typowym obrazkiem w polskich szkołach były grupki młodych ludzi, ściskających barwne kostki i próbujących ułożyć kwadraty tak, aby na każdej ścianie wszystkie miały ten sam kolor.
Co się wtedy nosiło
"Nie ma żurnali, nie ma materiałów, nie ma nastroju, a my dalej chodzimy modnie ubrani" - pisała Barbara Hoff w "Przekroju" z 1982 r. W czasach kryzysu i opustoszałych sklepów Polki musiały wykazywać się ogromną kreatywnością, żeby dobrze wyglądać. Na potęgę przerabiano ubrania albo szyto je samemu, korzystając z wykrojów publikowanych w niemieckim czasopiśmie "Burda", które rozchodziło się jak ciepłe bułeczki. Niemal każda nastolatka potrafiła haftować czy dziergać na drutach i szydełku.
"Lata 80. to także czas noszenia zbyt dużych ubrań. Kobiety tonęły w obszernych grubych swetrach, potężnych marynarkach i szerokich płaszczach, które koniecznie musiały mieć wielkie poduszki wszyte w ramiona. Obowiązującym trendem była litera V. Im szerzej w ramionach, tym lepiej. W rozmiarach XXL zupełnie gubiła się sylwetka i kobiece kształty" - pisze Beata Tadla w książce "Niedziela bez Teleranka".
Dużo było także kiczu: plastikowych klipsów, jaskrawych makijaży czy tapirowanych fryzur. Symbolem dekady stała się dżinsowa odzież przywożona z Turcji. Z dekatyzowanego materiału zwanego marmurkiem produkowano przede wszystkim spodnie oraz kurtki z odczepianymi rękawami, dzięki czemu mogły pełnić rolę kamizelek. Nosiły je zarówno kobiety, jak i mężczyźni.
Zapach Peweksu
W 1972 r. został otwarty pierwszy sklep sieci Pewex, która przez następne 20-lecie uchodziła za synonim luksusu. "Jaki jest szczyt optymizmu? Przeskoczyć w Peweksie przez ladę i poprosić o azyl polityczny!" - głosił popularny wówczas dowcip.
Sklepy kojarzyły się z lepszym światem, kusiły eleganckimi wnętrzami, półkami uginającymi się pod ciężarem niedostępnych nigdzie indziej towarów oraz charakterystycznym zapachem.
W Peweksie można było kupić wszystko, od puszki coca-coli, papierosów Marlboro czy klocków Lego, po telewizor, magnetowid i... samochód. Każdy ówczesny nastolatek marzył o dżinsach z naszywką Levi’s czy Wrangler. W tych sklepach można było płacić tylko dolarami, oficjalnie niedostępnymi dla przeciętnego obywatela PRL-u. Jednak pod Peweksami zawsze kręcili się cinkciarze - panowie w skórzanych kurtkach i złotymi sygnetami na palcach, którzy oferowali "czinć many", czyli nielegalną wymianę złotówek na amerykańską walutę.
Wolna sobota
To określenie brzmi dzisiaj abstrakcyjnie, ale w okresie PRL tydzień pracy miał sześć dni. Dopiero w latach 70. wprowadzono dwie, a następnie sześć wolnych sobót w roku. Podczas sierpniowych strajków w 1980 r. ustanowienie wszystkich sobót wolnych od pracy stało się jednym z postulatów protestujących, jednak nie zrealizowanym przez władze.
W latach 80. do pracy nie trzeba było chodzić w co drugą sobotę, ale władze bardzo martwiły się o to, co obywatele zrobią z "nadmiarem" wolnego czasu. Stefan Lewandowski, autor raportu przygotowanego dla Centralnej Rady Związków Zawodowych, postulował objęcie czasu wolnego kontrolą państwa, bo "może przerodzić się w swoje przeciwieństwo, stać się brutalnym wyczynem, łączyć się z różnymi nadużyciami, z alkoholizmem, narkomanią itp.".
Rafał Natorski