Gotowi na wojnę - w czym tkwi fenomen organizacji paramilitarnych?
Czy odtworzymy Armię Krajową?
Kto staje się członkiem takich formacji? - Przychodzą do nas najczęściej białe kołnierzyki. Ale nie zwykłe kołnierzyki, tylko takie, które chcą ruszyć się zza biurka.
Ćwiczą strzelanie oraz sztuki walki, organizują szkolenia w ekstremalnych warunkach, poznają tajniki walki partyzanckiej i odbijania budynków zajętych przez "zielone ludziki" - według oficjalnych danych w polskich organizacjach paramilitarnych działa około 10 tysięcy osób, ale niektóre szacunki mówią nawet o półmilionowej armii ochotników, którzy w razie zagrożenia będą gotowi do obrony ojczyzny.
O potędze "pospolitego ruszenia" mogliśmy przekonać się pod koniec marca, gdy w Warszawie odbył się kongres "organizacji obronnych", w którym wzięli udział przedstawiciele blisko 120 rozmaitych podmiotów, od Ligi Obrony Kraju, zrzeszeń krótkofalowców, spadochroniarzy czy harcerzy po związki strzeleckie i stowarzyszenia: FIA (Fideles et Instructi Armis - Wierni w gotowości pod bronią) czy Obrona Narodowa.
- Naszą wspólną ambicją powinno być to, by zwiększać liczbę obywateli gotowych do czynnej obrony kraju - przekonywał uczestników kongresu Tomasz Siemoniak, szef Ministerstwa Obrony Narodowej, powołując się na niedawne badania opinii publicznej, z których wynika, że co trzeci Polak byłby gotowy czynnie przeciwstawić się potencjalnemu najeźdźcy.
Podczas kongresu Siemoniak przedstawił pomysły dotyczące współpracy MON z organizacjami paramilitarnymi. - Zależy nam, żeby ich zapał skierować w dobrą stronę, by swój entuzjazm i zaangażowanie były gotowe organizować w sposób taki, który będzie oparty o możliwości sił zbrojnych. By kurs strzelania był w jednostce wojskowej, a nie w prywatnej czy wynajętej strzelnicy. A jeśli przy tej okazji damy setkom czy tysiącom ludzi satysfakcję, że coś robią także dla kraju, wszyscy będą zadowoleni - dodał minister.