Traktowany był jak bóg, okazał się śmiertelny. Jaki naprawdę był Steve Jobs?
05.10.2016 | aktual.: 10.10.2016 15:17
Niewiele jest osób, o których krótko po ich śmierci kręci się dwa filmy biograficzne – w dodatku produkcje hollywoodzkie w gwiazdorskiej obsadzie. Na takie wyróżnienie liczyć mogą jedynie ci, którzy jeszcze za życia doczekali się statusu legendy. Taką właśnie etykietę zyskał Steve Jobs. Pięć lat temu świat obiegła informacja o śmierci twórcy sukcesu koncernu Apple. Wielu osobom trudno było się pogodzić z tą wiadomością. Ocena jego postaci nie we wszystkich kręgach jest jednak jednoznaczna.
Osiągnięcia Amerykanina syryjskiego pochodzenia budzą w wielu środowiskach respekt. Spowodowały też, że Jobs stał się symbolem „American dream” i XX-wiecznym wcieleniem mitycznego króla Midasa. Niemal każdy projekt, za który się zabierał, wieńczony był spektakularnym sukcesem. Uznawany przez niektórych za półboga, Jobs miał zdaniem ekspertów nie tylko wpływ na życie miłośników elektronicznych gadżetów z jabłuszkiem, ale też na cały świat. Wielu nie widziało bądź nie chciało widzieć w nim człowieka. 5 października 2011 r. niektórzy dość brutalnie przekonali się, że był takim samym śmiertelnikiem, jak my wszyscy.
Pokręcone lata młodości
Jobs dorastał w rodzinie adopcyjnej. Był synem Syryjczyka i Amerykanki. Biologiczni rodzice - Abdul Fattah Jandali oraz Joanne Schieble – oddali go do adopcji. W ten sposób jego prawnymi opiekunami zostali Paul Jobs i jego żona Clara.
Jak w przypadku wielu osób, którym udało się odnieść w życiu spektakularny sukces, tak i w wypadku Jobsa na początku nic tego zapowiadało. Steve ukończył szkołę średnią w kalifornijskim Cupertino, a potem rozpoczął studia prawnicze. Na uczelni nie wytrzymał jednak długo. Na zajęcia uczęszczał zaledwie przez jeden semestr. Zamiast tego dał się pochłonąć swojej wielkiej pasji – komputerom. W 1974 r. ze kolegą i późniejszym współzałożycielem koncernu Apple, Stevem Wozniakiem, zaczęli sprzedawać tzw. „niebieskie pudełka” - tanie w produkcji i niewielkie urządzenia, które pozwalały wykonywać darmowe połączenia telefoniczne. Za zarobione w ten sposób pieniądze zafascynowany kulturą hinduską Jobs postanowił wyjechać do Indii, gdzie spotykał się z liderami wspólnot religijnych. Do Stanów wrócił całkowicie odmieniony – duchowo i zewnętrznie (był łysy i paradował w stroju typowym dla kultury hinduskiej). Właśnie na ten okres przypadają również jego eksperymenty z LSD.
ZOBACZ TEŻ:
Czego nie dotknął, zmieniało się w złoto
W roku 1976 r. zaczął się ten etap jego życia, dzięki któremu stał się sławny i nieprzyzwoicie bogaty. Wraz z Wozniakiem założył firmę Apple. Kolejne produkty pochodzące z tego koncernu odpowiedzialne były za digitalizację Ameryki. W 1985 r., ze względu na konflikt z ówczesnym dyrektorem generalnym, Jobs odszedł z firmy. Założył wówczas przedsiębiorstwo NeXT, zajmujące się produkcją komputerów i oprogramowania. Później zajmował się też kierowaniem firmą Pixar, odpowiedzialną za produkcję największych animowanych hitów filmowych wszech czasów (m.in.„Toy Story” czy późniejsze „Gdzie jest Nemo” i „WALL-E”). W 1996 r. triumfalnie powrócił do Apple, stając się ojcem wielkich sukcesów, jakie firma odniosła w kolejnych latach, wypuszczając na rynek takie produkty, jak iPhone czy iPad.
ZOBACZ TEŻ:
Zwyczajny/niezwyczajny
Choć Jobs uchodził za sympatycznego gościa i jednocześnie istnego geniusza, nie był taki krystaliczny. Jeden z najbardziej kontrowersyjnych wątków w jego biografii dotyczy jego pierwszej córki, której Jobs nie chciał uznać. Długo twierdził, że urodzona w 1978 r. Lisa Brennan nie jest jego dzieckiem, choć wskazywały na to nawet testy DNA. Tina Redse – jedna z najbliższych mu kobiet, która zresztą odrzuciła jego oświadczyny – twierdziła z kolei, że Jobs był egoistą, cierpiał na zaburzenia osobowości, a najważniejszą rzeczą w jego życiu była praca.
Nieustanna praca i kolejne sukcesy przyniosły mu oczywiście wielką fortunę i spowodowały, że dołączył do grona najbogatszych ludzi na ziemi. Świat pokochał jednak Jobsa nie za to, że należał do elity finansowej, ale za to, co stworzył oraz za fakt, że zachowywał się jak zwykły człowiek. Pieniądze nigdy nie stały u niego na pierwszym miejscu. Zresztą współzałożyciel koncernu Apple nawet nie wyglądał jak krezus. Stawiał na wygodę i niewymuszony luz. Został zapamiętany jako gość w swetrze, dżinsach i trampkach. W ten sposób pokazywał się nawet podczas ważnych publicznych wystąpień.
ZOBACZ TEŻ:
Wiedział, co jest ważne
Nigdy nie przywiązywał wielkiej wagi do pieniędzy. O tym, że kwestie materialne znajdują się u niego na drugim miejscu, zapewniał też w swoich wypowiedziach.
„Bycie najbogatszym człowiekiem na cmentarzu nie ma dla mnie znaczenia. Kłaść się w nocy do łóżka z myślą, że zrobiliśmy coś wspaniałego... to jest to, co się dla mnie liczy” - powiedział w 1993 r. dla „The Wall Street Journal”. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że w ciągu dekady przyjdzie mu podjąć najważniejszą walkę w swoim życiu. W 2003 r. lekarze zdiagnozowali u niego raka trzustki. Choć rokowania w przypadku tej choroby nie wyglądają najlepiej, Jobs nie tracił wiary i starał się znaleźć pozytywy w całej sytuacji. Zapewniał, że guz, który u niego stwierdzono, należy do mniej agresywnych.
ZOBACZ TEŻ:
Mógłby nadal żyć?
Co ciekawe, Jobs nie od razu poddał się typowym procedurom medycznym. Nie chciał słyszeć o operacji. Zamiast tego spożywał duże ilości soków oraz poddawał się akupunkturze. Początkowo zaufał niekonwencjonalnym metodom leczenia, m.in. specjalistycznej diecie. W 2004 r. przeszedł operację usunięcia guza, ale nie zastosowano u niego chemioterapii i naświetlania. W 2009 r. konieczne okazało się przeprowadzenie przeszczepu wątroby. Ci, którzy obserwowali go podczas kolejnych wystąpień, wiedzieli, że jego stan jest zły. Był wychudzony i wyglądał na wyczerpanego. W 2011 r. zrezygnował ostatecznie z kierowania firmą. Przed odejściem udało mu się stworzyć jednak strategię jej rozwoju na kolejne lata.
Steve Jobs zmarł 5 listopada 2011 r. w wieku 56 lat. Zdaniem naukowców, to właśnie wybór niewłaściwej, eksperymentalnej terapii w pierwszej fazie leczenia doprowadził w końcu do przedwczesnej śmierci miliardera. Jobs zostawił żonę oraz czwórkę dzieci. Rodzina odziedziczyła po nim ok. 8 miliardów dolarów. Wdowa po wynalazcy, Laurene Jobs, została ochrzczona wkrótce przez media jedną z najbogatszych i jednocześnie jedną z najbardziej nieszczęśliwych kobiet na świecie.
ZOBACZ TEŻ:
Miliarderzy też umierają
O jego śmierci poinformowały serwisy na całym świecie i była to jedna z najważniejszych wiadomości dnia. Wielu osobom nie mieściło się w głowie, że człowiek, który miał na swoim koncie miliardy, umarł z powodu choroby w tak młodym wieku. Komentarze płynące ze świata były zgodne. Wszyscy twierdzili, że świat opuścił ktoś, kto miał olbrzymi wpływ na dokonujące się w nim zmiany; prawdziwy geniusz i wizjoner.
„Jestem głęboko zasmucony w związku ze śmiercią Steve'a Jobsa. Melinda i ja dołączamy nasze szczere kondolencje, które kierujemy do jego rodziny, przyjaciół oraz wszystkich, do których Steve dotarł za pośrednictwem swoich dokonań” - powiedział Bill Gates, twórca potęgi Microsoftu.
„Michelle i ja jesteśmy zasmuceni, dowiedziawszy się o śmierci Steve'a Jobsa. Steve był wśród amerykańskich innowatorów – dość odważnym, by myśleć inaczej; wystarczająco śmiałym, by móc myśleć, że może zmienić świat i odpowiednio utalentowanym, by móc to zrobić” - oświadczył prezydent USA, Barack Obama.
„Ludzie jak Steve Jobs zmieniają nasz świat. Moje najszczersze kondolencje dla jego najbliższych oraz wszystkich tych, którzy podziwiali jego intelekt i talent” - powiedział ówczesny prezydent Rosji, Dmitrij Miedwiediew.
„Dziedzictwo Steve'a Jobsa będzie pamiętane przez kolejne pokolenia” - stwierdził Michael Dell, słynny przedsiębiorca i założyciel firmy Dell.