Amerykańskie latające łodzie podwodne
Nie tylko Sowieci marzyli o stworzeniu latającej łodzi podwodnej. Nad surrealistycznymi projektami długie lata pracowali również Amerykanie. W przeciwieństwie do konstruktorów z Kraju Rad udało im się pójść o kilka kroków dalej, a ich latające łodzie podwodne istniały nie tylko na papierze, lecz udało im się i wzbić w powietrze, i zanurzyć pod wodę.
05.09.2014 | aktual.: 05.09.2014 11:51
Pierwsze projekty
Idea stworzenia oryginalnej konstrukcji zaczęła kiełkować w umysłach amerykańskich konstruktorów już pod koniec II wojny światowej. W 1945 roku wynalazca Houston Harrington zgłosił patent projektu, który miał być połączeniem "samolotu i łodzi podwodnej". Jedenaście lat później opatentowano projekt latającej miniłodzi podwodnej. Tak jak w przypadku sowieckiej konstrukcji ruch pod wodą miał odbywać się z pomocą elektrycznego silnika, a latanie umożliwiały dwa silniki odrzutowe przy zanurzeniu szczelnie zamykane hermetycznymi osłonami. Konstrukcja była przystosowana do startów i lądowań na wodzie oraz miała przenosić jedną torpedę.
Sukces: łódź w powietrzu
Dużo poważniejszym przedsięwzięciem, które w dodatku doczekało się realizacji, był projekt stworzony przez Donalda V. Reida na początku lat 60. RFS-1. Pracami zajęła się firma Consolidated Vultee Aircraft Corporation oraz jeden z oddziałów General Dynamics. Latającą łódź podwodną Reida uznano za projekt wykonalny. Na początek stworzono model o nazwie Commander-1, a następnie funkcjonujący prototyp Commander-2, który poddano wszelkiego rodzaju testom. Pierwszy lot Commander-2 odbył 9 lipca 1964 roku. Po zanurzeniu konstrukcja przebyła pewną odległość (dwa metry) pod wodą z prędkością 4 węzłów (a zatem prawie dwukrotnie szybciej niż zakładano w przypadku sowieckiego projektu), następnie wzbiła się w powietrze i odbyła krótki lot na wysokości 10 metrów.
Parametry i plany
Oczywiście osiągi docelowej konstrukcji przedstawiały się znacznie bardziej imponująco: planowano, że Commander będzie latał z prędkością 500-800 kilometrów na godzinę na pułapie do 750 metrów, a pływał z prędkością 10-20 węzłów. Głębokość maksymalnego zanurzenia określano jako 25 metrów. W przeciwieństwie do sowieckiej konstrukcji podczas zanurzenia maszyny pilot nie przechodził do innej kabiny sterowania, ale pozostawał w kokpicie, gdzie mógł oddychać dzięki specjalnym urządzeniom (kabina wypełniała się wodą). Maszyna miała charakterystyczny kształt (skrzydło delta) i bardziej przypominała samolot niż łódź podwodną. Długość kadłuba wynosiła 7 metrów.
Nieodwracalna metamorfoza: przymusowy "nielot"
Istotną wadą prototypu była jego "jednorazowość": maszyna mogła przechodzić z reżymu podwodnego w powietrzny tylko raz i po kolejnym zanurzeniu musiała operować w trybie łodzi podwodnej aż do powrotu do bazy. Przyczyną takiego stanu rzeczy były zbiorniki paliwa, które jednocześnie pełniły funkcję zbiorników balastowych, z których przy zanurzeniu wypuszczano pozostałe paliwo i wypełniano wodą. Łódź podwodna nie mogła z powrotem "zmienić się" w samolot.
"Kormoran" przyszłości
Mimo że projektowi Reida nie udało się przejść na kolejny etap prac konstrukcyjnych, pomysł stworzenia "latającej łodzi podwodnej" co jakiś czas powraca. W 2008 roku DARPA ogłosiła konkurs na projekt samolotu, który osiągałby cel z powietrza, a następnie chował się pod wodą, niszczył target i odlatywał do bazy - stąd bardziej pasuje określenie "podwodny samolot" niż "latająca łódź podwodna" (można spotkać się z nazwą "Cormorant"). Możliwe, że będzie wyglądał tak:
(fot. PD)
KP/PFi, facet.wp.pl