Białoruś na koksie - jak Łukaszenka hoduje mistrzów
W kraju Aleksandra Łukaszenki kwitnie "produkcja" czempionów, a skala niedozwolonego dopingu jest nawet trudna do oszacowania
Mało znana zawodniczka przyjeżdża na igrzyska, osiąga fantastyczny wynik, zdobywa złoty medal, a po olimpiadzie znów popada w przeciętność. Wbrew pozorom nie jest to historia sportowego Kopciuszka, ale wycinek z biografii białoruskiej lekkoatletki. W kraju Aleksandra Łukaszenki kwitnie "produkcja" czempionów, a skala niedozwolonego dopingu jest nawet trudna do oszacowania.
Kobiecy konkurs pchnięcia kulą podczas igrzysk w Londynie był bardzo emocjonujący. Przed zawodami za murowaną kandydatkę do złota uchodziła obrończyni tytułu - Valerie Adams z Nowej Zelandii.
Jednak już w trzeciej serii rzutów wszelkie nadzieje na triumf odebrała jej Nadieżda Ostapczuk, która pchnęła kulą o blisko pół metra dalej. Kilka godzin później w obecności 80 tys. widzów na stadionie i milionów przed telewizorami wskoczyła na najwyższy stopień podium, z dumą wysłuchując hymnu Białorusi. Obok stała zapłakana Adams, kiwająca głową. Nie mogła uwierzyć w taki progres formy Ostapczuk, która w przedolimpijskich zawodach osiągała kiepskie wyniki.
Bomba wybuchła tydzień później. Okazało się, że w próbkach moczu Ostapczuk, pobranych przed i po konkursie, wykryto zakazany metenolon. "Nie wiem, jak to się znalazło w moim organizmie. Przecież nie jestem idiotką, aby w przeddzień zawodów brać zabronione środki, gdy wiem, że na 120 procent będę poddana kontroli antydopingowej" - powiedziała Ostapczuk w wywiadzie dla białoruskiej agencji prasowej.
Wyniki konkursu anulowano, ale Valerie Adams ukradziono najpiękniejszą chwilę w życiu każdego sportowca. Złoty medal wręczono jej dopiero dwa miesiące po olimpiadzie, w rodzinnym Auckland.
"Wielcy zawsze obrywają"
Ostapczuk długo nie chciała rozstać się ze złotym krążkiem. Początkowo odmawiała oddania go rywalce. Zdecydowała się na to dopiero po długich rozmowach i perswazjach. Cały czas mogła liczyć na mocne wsparcie prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, który tak skomentował informację komisji antydopingowej: "Nadziu, życie się na tym nie kończy. Ty jeszcze niejeden raz będziesz miała możliwość utrzeć im nosa. Wielcy ludzie zawsze obrywają".
Białoruska federacja lekkoatletyczna uznała, że niedozwolona substancja wspomagająca dostała się do organizmu miotaczki bez jej wiedzy, podstępnie podana przez trenera Aleksandra Jefimowa podczas posiłku. Dlatego Ostapczuk potraktowano bardzo łagodnie - roczną dyskwalifikacją.
Na Białorusi nikomu nie przeszkadza, że zawodniczka jest dopingową recydywistką. Niedawno Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki ujawniła wyniki ponownej ekspertyzy próbek z mistrzostw świata w Helsinkach w 2005 r. Nadieżda Ostapczuk, która wówczas również zdobyła złoty medal była oczywiście na "koksie".
"Koksiarz" permanentny
W gronie dopingowiczów z Helsinek znaleźli się również Białorusini: Iwan Tichon i Wadima Diewiatowski, którzy na mistrzostwach zajęli dwa pierwsze miejsca w konkursie rzutu młotem. Trzeci był Szymon Ziółkowski, który po dyskwalifikacji rywali może wreszcie cieszyć się złotym medalem. "Szkoda, że dopiero po ośmiu latach" - mówi polski sportowiec w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Iwan Tichon to jeden z największych "koksiarzy" w historii. Nie został dopuszczony do występu na olimpiadzie w Londynie, ponieważ kilka miesięcy przed igrzyskami sprawdzono jego próbkę z Aten, gdzie zdobył srebrny medal. Nie trudno się domyśleć wyniku badań. Tichon został również przyłapany na igrzyskach w Pekinie, jednak wtedy dopisało mu szczęście. Przez pomyłkę zamrożono i zniszczono jego próbkę B. W efekcie nie można mu było odebrać brązowego medalu.
Zakaz udziału Tichona w londyńskiej olimpiadzie wywołał wściekłość Łukaszenki. "Nie dopuszczono czystego, białoruskiego chłopca do igrzysk tuż przed startem. Dlaczego? Stoi za tym węgierski spisek, bo o wykluczeniu zdecydował szef federacji, Węgier. Kto dostał złoty medal, gdy zabrakło Tichona? Węgierski zawodnik" - spekulował prezydent Białorusi, choć wbrew jego przeświadczeniu we władzach światowej federacji lekkoatletycznej nie ma żadnego Węgra.
Doping sprinterki
Białoruskich sportowców przyłapanych na niedozwolonym wspomaganiu jest dużo więcej. Można wymienić m.in.: kulomiotkę Janinę Karolczyk-Prawalińską (mistrzyni olimpijska z Sydney i mistrzyni świata z Edmonton), dyskobolkę Ellinę Zwieriewą (mistrzyni olimpijska z Sidney), kulomiota Andrieja Michniewicza (mistrz świata z Paryża) czy łyżwiarkę szybką Anżelikę Kaciugę (mistrzyni świata).
Niektórzy unikają kary, bo mają po prostu szczęście. Najlepszym przykładem jest sprinterka Julia Niestierienko, nieoczekiwana triumfatorka prestiżowego biegu na 100 metrów podczas igrzysk w Atenach. W każdym z olimpijskich biegów osiągała fenomenalne czasy poniżej 11 sekund. "Co ciekawe, ani przed igrzyskami ateńskimi, ani po nich nie przełamała 11-sekundowej bariery. A od czasu, gdy sięgnęła po olimpijskie złoto w stolicy Grecji, jej największym indywidualnym osiągnięciem było ósme miejsce w stumetrówce na mistrzostwach świata 2005 w Helsinkach" - pisze na swoim blogu Maciej Petruczenko, dziennikarz "Przeglądu Sportowego".
"Tuż po igrzyskach opublikowałem informację o dopingowej wpadce Julii na rozegranym w 2002 roku mityngu lekkoatletycznym w Białej Podlaskiej. W organizmie sprinterki wykryto wówczas niedozwolony środek wspomagający najcięższego kalibru. Ponieważ przeprowadzające analizę moczu Białorusinki warszawskie laboratorium antydopingowe nie miało jeszcze wtedy akredytacji w MKOl, całej sprawie ukręcono łeb" - wspomina dziennikarz.
Polowanie na czarownice?
Białoruski model "hodowli" mistrzów nie jest tajemnicą. "Wschodni świat sportu ma trochę inne podejście do dopingu, nie widzi w nim nic złego. Trenowałem kiedyś z białoruskim szkoleniowcem, utwierdził mnie w przekonaniu, że to u nich normalne" - mówi "Gazecie Wyborczej" Szymon Ziółkowski.
Na ostatniej olimpiadzie Białoruś zdobyła 13 medali, w tym trzy złote. Jednak Łukaszenka - wielki sympatyk sportu i od blisko 20 lat przewodniczący białoruskiego komitetu olimpijskiego - nie był zadowolony z tego wyniku. Aleksander Traszczyła, trener reprezentacji lekkoatletycznej przyznał z niebywałą szczerością: "Przegraliśmy metodologicznie i farmakologicznie. Rosjanie i Niemcy wchodzą do toalety, robią swoje i idą rzucać młotem. Żadnych problemów nie mają. O czym to świadczy? O rozwoju medycyny. Teraz jest nowa farmakologia, która znika z organizmu w ciągu dwóch-trzech dni. Trzeba takiej szukać".
Można założyć, że Białorusini już szukają nowych form dopingu i niebawem zadziwią świat wspaniałymi wynikami. A jeśli wpadną? Media w Mińsku prawdopodobnie znów napiszą, że jest to "jezuickie polowanie na czarownice", a "koksiarze" powtórzą słowa młociarza Wadima Diewiatowskiego, który po kolejnej dopingowej wpadce stwierdził: "Nie wszystkim się podoba, że białoruscy sportowcy zajmują czołowe miejsca".
Rafał Natorski/Ijuh, facet.wp.pl