„Cześć, mam na imię Dmitrij i niedługo umrę”
01.09.2016 | aktual.: 07.09.2016 23:47
Tak brzmiał jego pierwszy wpis na bardzo nietypowym blogu. Kiedy kilka miesięcy temu poszedł do lekarza, ten nie zastanawiał się długo nad diagnozą. Nowotwór. Chłopak nie miał zamiaru się poddać, robić z siebie ofiary ani bezczynnie czekać na nieuniknione. Umiera i opisuje to na swoim blogu.
„Śmierć z klasą” (Sterben mit Swag) to nietypowe miejsce w internecie. Od kilku tygodni to tu ucieka od swojej choroby Dmitrij Panov, były student psychologii, a dziś pacjent oddziału onkologii.
Ta historia zaczyna się w grudniu, cztery lata temu. Chłopak studiował psychologię w Marburgu. Od jakiegoś czasu bolały go plecy i dokuczały nudności. Poszedł do ortopedy, bo wydawało się, że to właśnie on będzie mógł mu pomóc. Ten uznał, że to zwykle przeciążenie organizmu i wysłał go do internisty. I on nic nie ustalił.
Myślał, że operacja wszystko zmieni
Nie minął miesiąc, kiedy Dmitrij stracił nagle przytomność przy komputerze. Obudził się w szpitalu. Dopiero tam przeprowadzono szczegółowe badania i zobaczył go neurolog. Kilka godzin później 25-latek usłyszał diagnozę - guz mózgu. Operację zaplanowano już na następny dzień. Zabieg miał go uwolnić od ciągłego bólu i wymiotów.
- Dzięki operacji poznałem zalety mocnych środków znieczulających (spektakularne wizje!) i cewnika (wizyty w toalecie są dla plebsu). Po dziesięciu dniach wypełzłem z powrotem na świat. Potem miałem naświetlanie i chemioterapię – i wszystko było dobrze przez następne kilka lat. Byłoby miło, gdybym mógł w tym miejscu zakończyć moją opowieść – opowiada na blogu Dmitrij.
Chłopaka poddano radioterapii, w szpitalu musiał spędzić więc jeszcze jakiś czas. Jego dziennik pokazuje to, jak wygląda codzienność chorych na raka. Lekarze nie poświęcali mu zbyt wielkiej uwagi. Pielęgniarki też niespecjalnie przejmowały się swoją pracą.
Znów w szpitalu
Wydawało się, że leczenie przynosi skutki. Po dwóch latach mógł mieć już nadzieję, że to koniec jego walki z nowotworem. Na hasło „jest pan całkowicie zdrowy” musiał jednak poczekać jeszcze trochę. W przypadku takich terapii o całkowitym wyzdrowieniu można mówić dopiero po pięciu latach. Wrócił na studia, dołączył do grupy teatralnej, spotykał się z przyjaciółmi – ot, odzyskał swoje dawne życie.
Na rok przed tym, zanim uznano by go oficjalnie za zdrowego, znów trafił do szpitala. Nowotwór zadomowił się ponownie w tym samym miejscu co wcześniej. Kolejny raz czekały go operacja, naświetlanie i chemia. Tak spędził cały 2015 rok. I kiedy wszystkim wydawało się, że za drugim razem pozbędzie się choroby na dobre, zdiagnozowano przerzuty w kilku miejscach w mózgu. Miał rdzeniaka zarodkowego czwartego stopnia w móżdżku, który odpowiada za koordynację ruchową.
"Niedługo umrę"
Lekarze nie mieli wątpliwości, że tym razem nie będzie można już operować. Chłopakowi zostały tylko leki i czekanie na cud. To właśnie wtedy postanowił zacząć pisać swój nietypowy dziennik, a pierwszy wpis pojawił się na początku lutego tego roku: „cześć, mam na imię Dmitrij Panov i niedługo umrę. Może zabrzmi to dziwnie, ale taka jest prawda".
- Uczucie, że nigdy nie wyjdę z tej kliniki, pomału staje się coraz silniejsze. Bardzo możliwe, że mi się pogorszy. Czy jestem w stanie to zaakceptować? Jeszcze nie. To takie irytujące, że lekarze zawsze każą ci czekać. Bolą mnie plecy, nogi, co chwila boli mnie też tyłek. Kroplówka wciąż spływa. Mogłoby być gorzej. Nie chcę myśleć, co zrobię, gdy będzie naprawdę źle – pisał w kwietniu.
"Boję się życia"
Chciał udowodnić i sobie, i innym, że nawet nieuleczalna choroba, to jeszcze nie koniec świata. Wpisy to jego sposób na poradzenie sobie z nieuniknionym.
- Ostatnio napisałem, że raczej nie boję się śmierci. Może powinienem był powiedzieć: nie boję się być martwym. Umieranie to proces, podczas którego wciąż masz w sobie trochę życia, więc czasem myślę, że boję się życia – wpis z maja 2016 roku.
Kilka tygodni temu Dmitrij przeszedł serię zabiegów i radioterapię. Jeśli wiadomość o tym, że powoli umiera, to mało, to ostatnio dowiedział się, że może zostać sparaliżowany od pasa w dół.
Powoli przegrywa walkę
- Ranek/południe – prawdopodobnie najgorszy ból w moim życiu. Od około godziny jest nieco lepiej (dzięki temu, że odstałem paracetamol na gorączkę). Daleko do ideału, ale mogę siedzieć i nie krzyczę już bez przerwy z bólu. Mam nadzieję, że tak już zostanie – po pierwsze dlatego, że chciałbym stąd wyjść, a po drugie, bo nie wiem, czy zniósłbym jeszcze raz coś takiego – czerwiec 2016.
Dmitrij spędza dziś czas pomiędzy swoim mieszkaniem, które dzieli z przyjaciółką Sabine, hospicjum i oddziałem neurologii w klinice Hesse. Jak przyznaje, nie boi się śmierci i niewiele rzeczy żałuje w swoim krótkim życiu – może tylko tego, że zobaczy wszystkich gier komputerowych, które mają się niedługo ukazać.
Chłopakowi zostało już prawdopodobnie niewiele czasu. Ostatnio wykryto u niego kolejne przerzuty – tym razem na kręgosłup. Czasami traci wzrok na kilkanaście minut. Zaznaczył, że jeśli choroba wygra tę nierówną walkę, to jego przyjaciółka umieści za niego ostatni wpis na blogu.