LudzieDamazy Macoch – zakonnik, który został złodziejem i mordercą

Damazy Macoch – zakonnik, który został złodziejem i mordercą

To był największy i najgłośniejszy skandal w polskim Kościele. Nie tylko dlatego, że rzecz dotyczyła, nie licząc pomniejszych win i grzechów, tak poważnych przestępstw. jak kradzież, morderstwo i profanacja, ale przede wszystkim dlatego, że miejscem skandalu stała się duchowa stolica Polski – Jasna Góra.

Damazy Macoch – zakonnik, który został złodziejem i mordercą
Źródło zdjęć: © Forum

27.10.2016 | aktual.: 28.10.2016 15:20

W październiku 1909 roku Damazy Macoch, zakonnik jasnogórskiego klasztoru paulinów, skradł złote korony z obrazu Matki Boskiej. Jak ujawniło śledztwo, prowadzone przez rosyjską policję, mnich razem z dwoma wspólnikami z zakonu okradał także systematycznie od dłuższego czasu klasztorny skarbiec. Kradzieże i profanacja nie były jednak największymi przestępstwami, jakich dopuścił się paulin...

Carski agent?

Kariera Macocha w surowym i bardzo zasłużonym dla Polski zakonie paulinów do dzisiaj budzi zdziwienie. Ten chłopski syn, po zaledwie czterech miesiącach nowicjatu, został pełnoprawnym zakonnikiem. Historycy zastanawiają się od lat, czy młody (miał wówczas 32 lata) zakonnik nie był agentem carskiej Ochrany (policji politycznej), wysłanym do najsłynniejszego polskiego klasztoru po to, by skompromitować to sanktuarium narodowe. Wiele wydaje się na to wskazywać.

Przy bardzo ugodowym wobec władz zaborczych przeorze, którym był wówczas o. Euzebiusz Rejman. Macoch rychło został pomocnikiem zakonnego skarbnika. Zaufanie, jakim darzył go naiwny staruszek, weteran powstania 1863 roku, o. Damazy wykorzystał do rabowania klasztornych skarbon.

Rabunki przez długi czas były niewidoczne. Macoch i jego kompani brali do swych kieszeni dziennie nie więcej niż 200-300 rubli, przy 7 tys., jakie zostawiali tu w tym samym czasie pielgrzymi. Kradzione pieniądze szły na wyszukane przyjęcia, jakim wieczorami oddawali się zakonnicy po zrzuceniu habitów.

Nie zapominali oni jednak także o ewentualnej „czarnej godzinie” i dbali też, by coś sobie odłożyć. Jak wykazało śledztwo, Macoch wraz ze wspólnikami skradli z klasztoru przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy rubli. Na początku XX wieku była to fortuna. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia…

Obraz
© Forum

Makabryczne znalezisko w rzece

W październiku 1909 roku złodzieje w habitach, niebojący się, jak pisała ówczesna prasa „ani Boga, ani ludzi”, ukradli złote korony wysadzane drogimi kamieniami i suknię z pereł, które zdobiły obraz Matki Boskiej. Profanacja tej nie tylko religijnej, ale i narodowej świętości, wzburzyła Polaków we wszystkich trzech zaborach. Odprawiano nabożeństwa pokutne, zorganizowano także zbiórkę na nowe korony i suknię.

Społeczeństwo okazało się hojne. Już w maju 1910 roku odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W trakcie uroczystości, na którą przybyło 500 tys. pielgrzymów, Matce Boskiej przywrócono złote korony (podarował je papież Pius X) i suknię (dar kobiet z Kielecczyzny).

Prowadzone w tym samym czasie śledztwo nie przyniosło pozytywnych rezultatów. Policji udało się ustalić jedynie, że kradzieży musiał dokonać ktoś z mieszkańców klasztoru. Kto wie, czy bez makabrycznego odkrycia, jakiego dokonali w lipcu 1910 roku chłopi z jednej z podczęstochowskich wsi, sprawę kradzieży w ogóle udałoby się wyjaśnić. Mieszkańcy znaleźli w nurtach Warty sofę, do której przywiązane były zwłoki mężczyzny. Jak się okazało, zginął on od ciosów siekierą. Choć personaliów denata nie udało się ustalić, policja zdobyła jednak cenny ślad – na macie, którą owinięta była sofa, śledczy znaleźli numer przesyłki kolejowej.

Doprowadziło to policjantów do kupca, który sprzedał matę zakonnikowi z klasztoru na Jasnej Górze. Ustalenie, że był to Damazy Macoch, nie zajęło już wiele czasu. Przy okazji, funkcjonariusze znaleźli także dorożkarza, który na jego polecenie wiózł ciężki pakunek w pobliże rzeki. Tam Macoch i pozostający na jego usługach zakonny służący, zatopili sofę wraz ze zwłokami.

Policja przeszukała celę zakonnika. Choć Macocha w klasztorze już nie było (uciekł na wieść o znalezieniu zwłok), wizyta w celi okazała się bardzo pożyteczna dla śledztwa. W pomieszczeniu zajmowanym przez o. Damazego znaleziono korespondencję z niejaką Heleną Krzyżanowską. Treść listów wskazywała na bardzo bliską, wręcz intymną, znajomość mnicha z kobietą. Wkrótce potem oboje zatrzymano. Ich zeznania, które szybko przedostały się do prasy, wstrząsnęły opinią publiczną.

Obraz
© Forum

Rozgrzeszenie

O. Damazy poznał 23-letnią Helenę w trakcie spowiedzi. Młoda kobieta od razu spodobała się rozwiązłemu zakonnikowi. Jak się okazało, ona także nie miała nic przeciwko bliższej znajomości z Macochem. Duchowny, który zgromadził już pokaźną kasę z okradanego przez siebie sanktuarium, wynajął kochance mieszkanie w Warszawie, gdzie też starał się ją systematycznie odwiedzać. Był bardzo ostrożny i zapobiegliwy. Sporządził fikcyjny akt swojego małżeństwa z Heleną, w którym posłużył się swoim świeckim imieniem – Kacper, a następnie w sfałszowanym akcie zgonu uśmiercił sam siebie, zostając tym samym, jako Damazy, opiekującym się nią szwagrem-zakonnikiem.

Swoją zapobiegliwość posunął tak daleko, że w końcu „wydał” kochankę za mąż – za stryjecznego brata Wacława. Za tę fatygę odpalił mu 20 tysięcy rubli. Złożył też obietnicę, że wszystkie koszty utrzymania „żony” Wacława weźmie na siebie. Lubieżnik umiał być hojny. Wyprawił młodej parze huczne wesele w warszawskim Hotelu Europejskim, a potem wysłał ich w podróż poślubną do Zakopanego. To jednak nie wystarczyło Wacławowi. Mężczyzna zaczął szantażować krewniaka, żądając kolejnych pieniędzy. Macoch nie miał jednak zamiaru płacić. Mnichowi udało się zwabić pazernego brata do klasztoru, gdzie zabił go siekierą. O. Damazy pamiętał o swoich obowiązkach. Konającemu Wacławowi udzielił jeszcze rozgrzeszenia. Po wszystkim przywiązał go do sofy i wywiózł z klasztoru…

Proces Damazego Macocha odbył się w lutym 1912 roku i trwał dziewięć dni. Carski sąd skazał go na 12 lat ciężkich robót. Kary nie odsiedział do końca. Zmarł w 1916 roku, w więzieniu w Piotrkowie na gruźlicę płuc. Pochowano go 7 września 1916 roku na miejskim cmentarzu. Jego grób istnieje tam do dzisiaj. Przechodzień, który się nad nim pochyli, może przeczytać następujące słowa: „Śp. Ks. Damazy Macoch wielki grzesznik i wielki pokutnik prosi o modlitwę”.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (64)