Jak Zabłocki na mydle, czyli Polska szrotem USA
Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku Cyprian Franciszek Zabłocki wsławił się tak oryginalnymi inwestycjami, że aż jego nazwisko posłużyło do ukucia przysłowia "wyjść jak Zabłocki na mydle". Każda bowiem jego inwestycja kończyła się totalną plajtą. Mydło w powiedzonku chciał przemycić do Gdańska Wisłą – w skrzyniach, które ciągnięte były za barką wiozącą legalny towar. Skrzynie okazały się jednak nieszczelne, mydło zaś rozpuściło się i spodziewany zysk szlag trafił.
Wydaje się, że powiedzonko to ma pełne zastosowanie w odniesieniu do polskich sił zbrojnych. Przypomnijmy, że niemal całe nowe wyposażenie polskiej armii - to największego kalibru – pochodzi z USA i stanowi źródło nieustających kłopotów (z jednym tylko wyjątkiem). Przypomnijmy, że fregata ORP Gen. K. Pułaski to dar rządu Stanów Zjednoczonych. W USA kupiliśmy 48 samolotów F-16 Block 52+, Hummery, a raczej Humvee dla jednostek wchodzących w skład sił NATOwskich działających między innymi w Afganistanie, a także pięć Lockheedów C-130 Hercules.
26.03.2009 | aktual.: 27.03.2009 09:30
Przy czym nie jest to tylko nowy sprzęt – fabrycznie nowe są jedynie Hummery i F-16. ORP Gen. K Pułaski zbudowano w 1980 roku, pływał pod banderą amerykańską jako USS "Clark" (FFG-11) do 2000 roku, kiedy to przekazano go polskiej marynarce wojennej. Z kolei ostatni polski nabytek – Herculesy – ma około 40 lat. O ile jednak dwudziestodziewięcioletnia jednostka pływająca to wcale nie taki staroć jakby się wydawało, to czterdziestoletni samolot już niestety tak.
Średnia wiekowa cywilnych statków i okrętów wojennych pływających po morzach i oceanach świata to 20-25 lat. Mimo tego, że wciąż buduje się nowe jednostki, to jednak we flotach nawet tak zaawansowanych technicznie państw jak Japonia czy Stany Zjednoczone przeważają statki i okręty w wieku raczej „przedemerytalnym”.
Na Gen. K. Pułaskim nie zrobiliśmy kiepskiego interesu, bo po pierwsze to dar, więc nie wyłożyliśmy na niego ani grosza. Owszem – kosztowało szkolenie załogi, ale to nic w porównaniu z kosztami budowy nowej jednostki. Zresztą i tak nie ma żadnej gwarancji, że znalazłyby się pieniądze na jej budowę. Zapewne żaden bank nie zdecydowałby się kredytować budowy okrętu wojennego, zatem należałoby uruchomić pieniądze z budżetu. Oznaczałoby to jednak drastyczne ograniczenie wszystkich pozostałych nakładów na Ministerstwo Obrony Narodowej.
Gen. K. Pułaski nie jest przy tym konstrukcją przestarzałą, dysponuje też odpowiednim do swej rangi i kategorii uzbrojeniem. Składa się na nie: jedna wyrzutnia przeciwlotniczych pocisków rakietowych, jedna szybkostrzelna armata uniwersalna kalibru 76 mm, jedno sześciolufowe działko przeciwlotniczo-przeciwrakietowe, sześć wyrzutni torped kalibru 324 mm do zwalczania okrętów podwodnych i dwa śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych. ORP Gen. K. Pułaski to poza tym gwiazda filmowa – wystąpił (o ile można to tak nazwać) w Polowaniu na Czerwony Październik. Nie można więc powiedzieć, że zrobiliśmy na nim podobny interes jak Zabłocki na mydle.
Jednak taki interes zrobiliśmy na samolotach wielozadaniowych General Dynamics F-16 Fighting Falcon. Po pierwsze były najdroższe ze wszystkich, które brano pod uwagę, kiedy zapadła decyzja o modernizacji lotnictwa wojskowego. Po drugie tzw. offset, czyli coś za coś – taka jakby prowizja od kupna, wcale nie był najkorzystniejszy, a na dodatek dość nieprecyzyjnie zapisany w umowie, przez co USA może spokojnie jego realizację rozciągać przez lata. Po trzecie – umowa nie obejmowała szkolenia pilotów i serwisu.
Poza tym od samego początku nasze F-16 są źródłem kłopotów. Pierwsze dwa Jastrzębie, jak je u nas nazwano, przyleciały wskutek awarii systemu komputerowego w jednym z nich z dwudniowym opóźnieniem. Przy lądowaniu pękały w nich opony – jak to miało miejsce w Łasku. Dochodziło do zwarć w instalacji elektrycznej, a ostatnio w jednym z nich doszło do utraty sterowności na wysokości 10 tysięcy metrów. Jest to podobno zapisane w wielotomowej instrukcji obsługi, jako sytuacja możliwa do wystąpienia, ale na samą myśl do czego mogłoby dość, gdyby pilot spanikował. się robi zimno.
W samym tylko 2007 roku doszło do ponad tysiąca różnego rodzaju niesprawności i usterek w F-16, co jednak według statystyk nie wysuwa ich na pierwsze miejsce wśród najbardziej usterkowych samolotów polskiego lotnictwa wojskowego. Podobno wyjątkowo rozbudowana elektronika wcześnie sygnalizuje najdrobniejsze nawet nieprawidłowości, a procedury przewidują przerwanie w takich sytuacjach prowadzonych misji. Mimo wszystko zdaje się, że w przypadku Jastrzębi powiedzonko o Zabłockim i mydle pasuje jak ulał.
Pasuje też ono z pewnością do Hummerów (czyli po wojskowemu Humvee). Przypomnijmy, że te, którymi posługują się nasze wojska w Afganistanie i Iraku nie są dokładnie takie same, jakimi dysponują Amerykanie. Jest między nimi drobna, ale znacząca różnica. Te, które trafiają do nas są mniej opancerzone niż te, którymi jeżdżą żołnierze amerykańscy. Jego opancerzenie zaczęto wzmacniać dopiero wtedy, kiedy jedna z maszyn wyleciała w powietrze po najechaniu na minę, a druga uległa kompletnemu zniszczeniu w skutek ostrzału z broni przeciwpancernej.
Pod znakiem Zabłockiego i jego stają też z pewnością Lockheedy Hercules. Przywitany z wielką pompą i paradą 24 marca w Powidzu samolot ma... 40 lat. Jak na samolot transportowy to podobno nie za dużo. Niemniej szanujący się specjaliści z kręgów Skrzydlatej Polski zwracają uwagę na fakt, że za kilka lat bieżące serwisowanie oraz doraźne naprawy tak leciwego sprzętu będą pochłaniały coraz większe pieniądze. Według opinii pilotów, którzy nim ze Stanów przylecieli Herculesem lata się komfortowo – co z tego, skoro coraz więcej trzeba będzie płacić za tę przyjemność.
Wychodzi więc na to, że na interesach w zakresie zakupów sprzętu wojskowego w USA wychodzimy dokładnie tak, jak Zabłocki na mydle. On nie zarobił ani grosza, my zaś będziemy po prostu puszczać kasę w powietrze. Biorąc zaś pod uwagę starocie w postaci Herculesów odnieść można wrażenie, że jesteśmy szrotem sprzętu wojskowego Stanów Zjednoczonych. Ani to miłe, ani korzystne – bo przecież pochodzący stamtąd sprzęt oznacza coraz większe wydatki z budżetu MON. Czyli ograniczenie nakładów na nowoczesną zawodową armię. Ale widać tego wymaga strategia stosunków Polska – USA.