LudzieMateusz Kusznierewicz – ze sportowca w biznesmena

Mateusz Kusznierewicz – ze sportowca w biznesmena

Najbardziej znany polski żeglarz sportowy, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Atlancie oraz wielokrotny mistrz świata i Europy. Kilka lat temu zakończył karierę sportową i postanowił związać swoją przyszłość z biznesem. Udało mu się i na tym polu odnieść sukces, choć początki nie zawsze były łatwe.

Mateusz Kusznierewicz – ze sportowca w biznesmena
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Alicja Lipińska

16.11.2016 | aktual.: 17.11.2016 10:31

Już jako dziecko wiedział pan, czym chce się w przyszłości zajmować? Że jego pomysłem na życie będzie sport, żeglarstwo, a nie np. zawód prawnika czy mechanika samochodowego?

Może nie jako dziecko, ale jako młodzieniec – poczułem powołanie i chęć związania ze sportem. Po tym jak odkryłem swój talent do żeglarstwa, skoncentrowałem się tylko na tym zajęciu. Będąc dzieckiem poznawałem świat, a moi rodzice poszerzali moje horyzonty, sugerując mi różne zajęcia dodatkowe. Chodziłem na muzykę, pływanie, plastykę, tenis, majsterkowanie, łucznictwo. W pewnym momencie spróbowałem żeglarstwa i z nim związałem się na całe życie.

Żeglarstwo to dość kosztowna dyscyplina sportu. Zawsze starczało panu pieniędzy od związku i sponsorów, czy musiał pan „dorabiać na boku”, aby móc realizować swoją pasję?

Polski Związek Żeglarski wspierał i wspiera zawodników kadry narodowej i olimpijskiej, jednak koszty zawodnika walczącego o medal olimpijski są dużo większe niż środki ministerialne. Pozyskanie dodatkowych funduszy wymagało wykazania się sprytem i przedsiębiorczością. Od początku uprawiania żeglarstwa wiedziałem, że umiejętność pozyskiwania sponsorów będzie kluczowa. Dlatego obok opracowywania strategii startów w regatach, równolegle opracowywałem strategię marketingową i komunikację dotyczącą mojej osoby. I muszę przyznać, że szło mi to całkiem nieźle i zaowocowało kilkunastoma bardzo dobrymi kontraktami.
Czy pamiętacie mój skok do wody podczas igrzysk w Atenach? Tak bardzo cieszyłem się ze zdobycia… brązu. Sytuacja mogła wyglądać na absurdalną – złoty olimpijczyk skacze z radości, bo wywalczył trzecie miejsce. Jednak to było przemyślane działanie. Gdy zrozumiałem, że nie zdobędę złota, pomyślałem, że jeszcze więcej wysiłku będę musiał włożyć w zdobycie środków na kolejną kampanię olimpijską do Pekinu. Chciałem przekonać wszystkich, że brązowy medal to sukces.

Obraz
© Rok 2004, Ateny. Igrzyska Olimpijskie, ostatni wyścig i radość Mateusza Kusznierewicza / Agencja Gazeta

A po udziale w igrzyskach w Londynie w 2012 roku, po zapowiedzeniu zakończenia kariery sportowej wiedział pan już, co będzie dalej robił? Miał pan na siebie pomysł? Dlaczego nie zdecydował się pan zostać przy sporcie i trenować młodych – to dość częsta ścieżka kariery byłych sportowców.

Nie jest łatwo odnaleźć się w normalnej pracy po zakończeniu kariery sportowej. Dlatego sportowcy tak często nie opuszczają swojego środowiska naturalnego, swojej strefy komfortu i zostają działaczami lub trenerami. Uważam, że nie ma w tym nic złego. Wręcz jest to naturalne, logiczne, często bardzo zasadne. Ale jedną z moich cech charakteru jest przedsiębiorczość. Jeszcze będąc czynnym sportowcem, interesowałem się biznesem i próbowałem swoich sił w wielu firmach i projektach. Dlatego przejście ze świata sportu do biznesu było w moim przypadku płynne i bez niespodzianek. Cieszę się, że mam teraz możliwość doświadczyć czegoś nowego, wykorzystać w biznesie umiejętności zdobyte w sporcie. Mam teraz czas na nowe wyzwania i realizację swoich marzeń i pomysłów.

Początki w prowadzeniu własnego biznesu nie były rozczarowujące? Nie zdarzały się panu chwile zwątpienia, czy dobrze wybrał?

W biznesie, jak i w sporcie – zdarzają się chwile zwątpienia, porażki. Najważniejsze, jakie wnioski wyciągnę z tych ciężkich momentów i doświadczeń.
Podczas igrzysk w Sydney w 2000 roku zająłem czwarte miejsce. Przed startem byłem głównym faworytem do złota, aktualnym mistrzem olimpijskim, mistrzem Europy i świata. Doznałem prawdziwego ciosu. Były łzy i chęć zakończenia kariery. Jednak podszedłem do tej porażki jak do lekcji. Kiedy emocje opadły, przeanalizowałem swoje przygotowania i start. Wyciągnąłem wnioski. To była bardzo wartościowa nauka. Na całe życie. Dokładnie w ten sam sposób postępuję, gdy doświadczam niepowodzeń biznesowych. Nie mam tendencji do cofania się pod naporem niepozytywnych sytuacji, staram się, by były one lekcjami. Nie poddaję się, gdy jest ciężko. Zawsze szukam rozwiązania. Szansy. Nadziei.

Najpierw zajął się pan tworzeniem cyfrowych ramek do zdjęć. Skąd akurat taki pomysł?

Od dawna interesuję się nowymi technologiami, nowoczesnymi rozwiązaniami ze świata elektrotechniki. Podczas zabawy z córką wpadłem na bardzo prosty pomysł, który okazał się uzupełnieniem niszy na rynku. Stworzyłem urządzenie i oprogramowanie. Skonsultowałem swój pomysł z kilkoma znajomymi i okazało się, że w Polsce są ludzie, z którymi stworzyliśmy zespół, który wdrożył ideę w życie. Tak powstało ZOOM.ME, które pozwala wysyłać zdjęcia wprost ze smartfonu na elektroniczną ramkę na zdjęcia. Nie potrzeba do tego komputera ani karty SD. Jest to bardzo proste w użyciu, co pokazują statystyki: ponad 3 miliony przesłanych zdjęć.

Znana twarz chyba pomaga – przy prowadzeniu każdego rodzaju działalności. Czy może jestem w błędzie i wbrew pozorom trudniej się przebić w handlu, gdy wszyscy myślą o panu jako o sportowcu?

Nie ukrywam, że bycie rozpoznawalnym często ułatwia nawiązanie pierwszego kontaktu. Ale zbudowanie relacji to już zupełnie inna bajka. Pamiętajmy, że osoby rozpoznawalne muszą być też bardziej rozważne, gdyż ich porażka zostanie skrupulatnie oceniona i skomentowana publicznie. Dlatego zawsze starannie i uważnie oceniam ryzyko każdej inicjatywy, którą zamierzam podjąć.

Od kilku lat ma pan własną Akademię, pracuje także w amerykańskiej firmie, gdzie jest odpowiedzialny za rozwój biznesu. Z tej perspektywy: lepiej pracuje się na „swoim”, czy będąc zatrudnionym przez innych?

W amerykańskim startupie Eventory jestem odpowiedzialny za rozwój biznesu i marketing. Jestem w nim również inwestorem. Zatem łączę dwie funkcje, a odpowiedzialność jest taka, jak przy prowadzeniu swojej działalności. Prowadzenie swojego biznesu wiąże się z pełnym zaangażowaniem. Nieustannym myśleniem o prowadzeniu i rozwoju biznesu. Lubię to. Jednak bycie częścią większego zespołu umożliwia naukę, którą bardzo cenię. Pracując dla Olivia Business Centre w Gdańsku nie mam na głowie całej firmy, tylko poszczególne jej części. Jestem jednym z ogniw wielkiej, fantastycznej firmy. To inne, bardzo ciekawe doświadczenie.

Nie ma pan wrażenia, że przez pracę w biznesie ma pan znacznie mniej czasu dla siebie, niż kiedy żeglował?

Biznes jest rzeczywiście bardzo absorbujący. Jednak wybór takiego profilu działalności dał mi stabilizację. Teraz rzadko podróżuję. Zależało mi na tym, bym mógł założyć rodzinę. Podczas kariery sportowej nie mogłem spędzać z bliskim tyle czasu, ile bym chciał i potrzebował. Dziś nadal wyjeżdżam, ale nie są to tak długie podróże jak podczas wyczynowego uprawiania żeglarstwa. Jest jeszcze jedna rzecz, którą wypracowałem i która pozwala mi uporządkować balans pomiędzy pracą a sprawami prywatnymi. Wprowadziłem w życie swoją własną „piramidę sukcesu”, u której podstaw są właśnie czas spędzany z bliskimi, czas dla siebie, dopiero na górnych szczeblach znajdują się praca czy kompetencje biznesowe. Takie refleksyjne podejście do organizacji czasu naprawdę porządkuje funkcjonowanie i jest bardzo pomocne.

Czy jest jakaś branża, której zawojowanie się panu szczególnie marzy?

Na tę chwilę robię to co lubię i czym się interesuję. Działam w branży technologicznej, eventowej, turystycznej i szkoleniowej. Jestem bardzo aktywny w świecie startupów. Na mojej liście marzeń do zrealizowania znajduje się raczej… rejs dookoła świata. Wyjątkowa wyprawa. Podróż i wyzwanie. Ekstremalne wyzwanie.

Czy biznes może kreować zmiany pozytywne społecznie? Co, pana zdaniem, oznacza „szlachetny biznes” - takie właśnie są założenia programu Chivas The Venture, której został pan ambasadorem.

To jest dopiero biznesowe wyzwanie, by obronić rynkowe pozycje, osiągnąć dobry wynik finansowy i jednocześnie rozwiązać realne problemy społeczne, ekologiczne lub ekonomiczne. Biznes, który jest społecznie użyteczny i jest katalizatorem pozytywnych zmian, to taki, który najbardziej mi imponuje. Dlatego bardzo się cieszę, że w tym roku jestem ambasadorem drugiej edycji globalnego konkursu Chivas The Venture. Jest on skierowany na wsparcie start-upów ze społeczną misją. Zwycięzca sprzed roku to start-up Conceptos Plasticos – firma przetwarzająca zużyty plastik i odpady z tworzywa na materiały budowlane, z których powstają nawet domy. Dzięki temu, że materiały te są trzy razy tańsze, idealnie sprawdzają się w krajach rozwijających się. A aspekt ekologiczny jest nie do przecenienia, wykorzystujemy i przetwarzamy śmieci zanieczyszczające wody i składowane na śmietniskach. Takie podejście do biznesu warto promować.

Mateusz Kusznierewicz jest ambasadorem oraz jurorem programu Chivas The Venture – globalnej akcji dla przedsiębiorców i startupów, której celem jest kreowanie zmian pozytywnych społecznie. Aby wziąć udział w projekcie Chivas The Venture, wystarczy zgłosić swój pomysł na biznes, który oprócz zarabiania pieniędzy, pomoże zmienić świat na lepsze. Pula nagród dla zwycięzców wynosi milion dolarów. Więcej informacji dostępnych jest na stronie www.theventure.com.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)