MĘSKIM OKIEM. Wojciech Łuszczykiewicz: „Dziś patrzę już głównie pod nogi”
Docierają do czterdziestki albo już ją przekroczyli. Zmieniają samochody, skaczą ze spadochronem, wpadają w imprezowy wir – albo wprost przeciwnie, kupują gruby sweter, okulary i ćmią fajkę w bujanym fotelu. Jacy naprawdę są ci mężczyźni, jak postrzegają różnice w sobie na przestrzeni dekad, jak zmienił się ich punkt patrzenia na otaczający świat? Zdystansowali się wobec niego czy nabrali pewności do zmieniania go u podstaw? O tym rozmawiamy w cyklu „Męskim okiem”.
13.01.2017 18:56
Wojciech Łuszczykiewicz dał się poznać światu jako aktor, dziennikarz, uczestnik programów reality show, ale przede wszystkim jako charyzmatyczny wokalista i autor tekstów piosenek między innymi dla De Mono, Ani Wyszkoni czy Grzegorza Hyżego. Wkrótce sprawdzi się w nowej roli – rozpoczął właśnie trasę castingową po Polsce jako juror nowej edycji muzycznego programu “Idol”. Zbliżająca się czterdziestka to niejedyna okazja do przemyśleń – ze swoją grupą Video obchodzą właśnie dziesięciolecie istnienia, które dodatkowo skłania do podsumowań.
Grzegorz Betlej: Podobno byłeś kiedyś mocno zainteresowany Gombrowiczem. Czy w dzisiejszej rozmowie możemy przywdziać maski poważnych gości?
Wojciech Łuszczykiewicz: Bardzo chętnie. Ten gość we mnie, ten w swetrze, który lubi usiąść w fotelu, zapalić fajkę i poudawać intelektualistę, rzadko ma okazję do rozmowy. Skwapliwie z niej skorzystam.
Pretekstem do spotkania jest dziesięciolecie Video. Trzy płyty studyjne długogrające, reedycje pod koniec zeszłego roku i… zbliżająca się twoja czterdziestka. Co podsumowaliście między sobą w zespole?
Wnioski są na przemian przerażające i euforyczne. Dekada to, w szeroko rozumianej "rozrywce”, bardzo dużo czasu. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, gusta publiczności szybko się zmieniają, dlatego radość z tego, że po dziesięciu latach nadal ludzie reagują na nas entuzjazmem, to dla naszej całej ekipy potężna frajda i całkiem niezłe osiągnięcie. Ale z drugiej strony dziesięć lat strzeliło w sekundę, zatem “ból przemijania”, jak śpiewały Kury.
Mówiłeś kiedyś, że w Video nigdy nie pokłócicie się o wizję artystyczną. Czy chociaż na dziesięciolecie doszło do spektakularnej awantury?
Oczywiście. Kłócimy się zresztą z rozsądną regularnością i w przeważającej części są to dyskusje na śmiertelnie poważne tematy: kto komu wypalił paczkę fajek i nie oddał, o której zatrzymujemy się w trasie na obiad lub kto puścił w busie ten głupi film.
Ale możesz powiedzieć, że jesteście już niemal rodziną? Albo przynajmniej starymi przyjaciółmi?
Jak najbardziej. Dawno temu obiecałem sobie, że nigdy nie będę grał z kimś w zespole wyłącznie dla pieniędzy. Porównuję to z wołaniem kumpli na dwór, żeby pograć w piłkę: gram z tymi, z którymi lubię przebywać. Mój zespół to grupa przyjaciół. Oczywiście są grupy, podgrupki, pary oraz kółka zainteresowań, jednak pod koniec dnia wszyscy siedzimy w jednym pokoju i kontestujemy rzeczywistość.
Bez burd?
Chwile, kiedy trzeba kumpla złapać za frak i - jak na podwórku - nakrzyczeć na niego, zdarzają się w odpowiednio dużych odstępach czasowych, ale się zdarzają. Krzyczymy wtedy uczciwie, szczerze, po kumpelsku. Wszystko odbywa się w atmosferze honorowej, z sekundantami, na dżentelmeńskich zasadach.
Wróćmy do początku tej rozmowy: fajki to nadal cały ty. Od dawna mi się wydaje, że wokół papierosów jest jakiś taki rodzaj kultu, wedle którego palenie to nie tylko moment zaciągania się, ale styl życia. A ty mi się jakoś z papierosami kojarzysz, nawet muzycznie. I zastanawiam się, czy jak rzucisz, to odczujemy tę zmianę jako odbiorcy twojego artystycznego przekazu.
Obym rzucił, koszmarny to nałóg. Sztuka kocha dym, to wiadomo, znakomicie pisze się zaciągając w chwilach namysłu, cudownie pali się z kumplami tuż przed wyjściem na scenę. Potencjalne koszta są jednak dramatyczne i paląc czuję się jak skończony kretyn. Przegrywam jednak mówiąc, że "przecież od jutra”, ale z drugiej strony…. Sherlock Holmes bez fajki?
Mówiąc "koszta", myślisz "kasa" czy "kasa, zdrowie..."?
Zdrowie. Wyłącznie.
Zastanawiam się, czy jest moment w życiu rockmana, w którym wcale o tym nie myśli.
Trzeba być idiotą, żeby cały dzień dbać o formę i jeść ekologicznie z własnego ogródka, jednocześnie przy tym paląc. I ja tym idiotą na razie jestem.
Mógłbym zapytać o to, czy każdy rockman dociera do momentu, w którym myśli, że nie dziesięć dziewczyn, ale jedna, nie rum, ale herbata. Pytanie jednak wydaje mi się o tyle zbędne, że znam obrazki Aerosmith na siłowni.
Między siedemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia człowiek jest absolutnie przekonany o swojej nieśmiertelności. Potem nagle przytomnieje i myśli: “hmm, ostatni raz piłem wodę sześć lat temu”.
Jako młody facet żyłeś od programu telewizyjnego do programu telewizyjnego, wygrywałeś trochę pieniędzy w jednym, potem w drugim – i tak sobie przeżywałeś miesiące. To jest domena młodości czy styl życia?
To raczej domena młodości – braku odpowiedzialności chociażby za dzieci. Długo szukałem swojego miejsca, okazji do robienia tego, co umiem. A że zawsze sprzyjało mi szczęście, plus nie zawodziły resztki intelektu, wygrywałem co jakiś czas banknoty i udawało się przetrwać. Zresztą każdy student wie, że tylko kombinacja alpejska przynosi efekt.
Mamy taki wspólny epizod: mówiłeś kiedyś, że dawno temu, gdy z żoną byliście biedni i mieliście pięć złotych, to stawaliście przed dylematem “chleb czy fajki?”, a że fajki kosztowały wtedy pięć złotych, to je wybieraliście. Miałem kiedyś dokładnie tak samo, tyle że w czasach, gdy za fajki płaciło się siedem siedemdziesiąt.
Ja naprawdę niewiele potrafię. Dlatego w okresie studenckim nie cierpiałem na nadmiar gotówki. I ten wybór pomiędzy fajkami a bułkami pojawiał się z pewną częstotliwością. Ale, jak sam widzisz, wiele osób miewało podobnie, zatem wygląda na to, że to niezbędny czas, przez który trzeba przejść. Mam nawet podejrzenia, że to znakomita próba charakteru.
Czy podczas waszych rozmów na dziesięciolecie Video przewinął się temat utworu "Weź nie pier$ol", który na potrzeby radia musieliście zmienić w "Będzie piekło"? Czy podsumowaliście ten epizod jako "wstyd, że się ugięliśmy"?
Było mi wstyd jak dziecku. Cierpię na wrodzony brak asertywności. Po nagraniu oryginalnej wersji byłem z siebie dumny, zawsze staram się nagrać coś dla draki, żeby nie zapomnieć o szczeniackiej frajdzie, jaką niesie za sobą granie. A potem pojawił się nacisk: “nagrajmy wersję soft, zmodyfikujmy tekst, to radio będzie mogło zagrać”. Wiedziałem, że to nie będzie miało sensu, ale się zgodziłem. Trudno, błędy młodości...
Z każdym naszym spotkaniem odnosiłem zawsze wrażenie, że mógłbyś robić dziesiątki poważniejszych rzeczy od biegania po scenie – nie ujmując bieganiu po scenie oczywiście. Pisałeś na przykład wiersze dla dzieci…
Pisałem fraszki - zagadki dla dzieci. Generalnie to ja jestem potwornym nudziarzem. I cały czas miotam się między swetrem, w którym mógłbym posiedzieć z książką w ręku, a ciemnymi okularami, w których mogę na chwilę stracić kontakt z rzeczywistością na estradzie. Ale kto z nas nie ma takich momentów lekkiej schizofrenii? Stąd pewnie rzeczony Gombrowicz.
Ja w tobie widzę swetrowatość. Wydaje mi się, że jesteś czasem gościem z duszą poety, który mógłby odbierać za swoją poezję Paszport Polityki. I tu pytanie, czy nie odbierasz go dlatego, że nie chcesz być sztywniakiem, czy też na przekór tym, którzy mówią, że w ogóle w życiu coś powinieneś tak albo inaczej?
Wydaje mi się, że sweter przegrywa z nieodpartą potrzebą wyciśnięcia życia jak cytrynę. Jesteśmy tu na tak króciutką chwilę, że aż strach o tym myśleć. I zwyczajnie wybieram bal zamiast stylu akademickiego. A może po prostu bardziej lubię być Stańczykiem. A może nawet nim jestem.
Ja regularnie powtarzam swoim znajomym - choć kiedyś sam musiałem to usłyszeć od kumpla - że nie można przegapić życia, że wielu ludzi przygotowuje się na jego start, podczas gdy ono na dobre już od dawna trwa. Ty coś dotąd przegapiłeś? A może wciąż startujesz, raz za razem?
Na pewno przegapiłem dziesiątki rzeczy. Za mało czasu, za duży globus. Ostatnio rozmawiałem z żoną, że gdybym chciał nauczyć się wszystkich rzeczy, o których zawsze myślałem, zadzwonić, odwiedzić ciocie, do których wypada zajrzeć, tydzień musiałby mieć nie siedem, a siedemnaście dni. Dlatego już nie patrzę szeroko, raczej tuż pod nogi, bo tam krzątają się dzieci, a na tym polu najłatwiej coś przeoczyć.
A może można w nieskończoność zaczynać? Może z perspektywy faceta, który zbliża się do czterdziestki, możesz powiedzieć, że nie ma żadnych reguł, że jeśli wymyślisz sobie w dowolnym momencie życia ponowny start, to on może nastąpić?
Na bank. Na nic nie jest za późno. I tak nic nie trwa wiecznie, zatem w żadnym momencie nie można być pewnym, że coś się opłaca tylko dlatego, że mamy na to jeszcze dużo czasu.
Mój znajomy miał kiedyś nad biurkiem w pracy zawieszone zdjęcie Nirvany, z takiej bardzo specyficznej sesji: Novoselic i Grohl w odjechanych ciuchach, Cobain z muszymi okularami, masz zresztą dość podobne. Któregoś dnia koleżanka z równoległego działu na widok tej fotografii spytała, dlaczego ktoś wiesza sobie nad biurkiem zdjęcie Video. A opowiadam ci o tym, bo pamiętam, jak mając lat piętnaście myślałem, że będę wielkim reżyserem filmowym, ale nie zacząłem się do tego przygotowywać. Mając dwadzieścia myślałem, że mam wciąż na to czas, a w wieku dwudziestu pięciu lat wciąż nie byłem wielkim reżyserem. I przyszedł moment, kiedy musiałem sobie powiedzieć, że się z tym godzę, że już nie będę tym najbardziej znanym reżyserem świata, może nie zdążę nawet ze wszystkimi pozostałymi marzeniami. Może właśnie Video nigdy nie będzie Nirvaną.
To oczywiste. Ale dla mnie już jest – nirwaną. Bo jeśli skakanie po łóżku z rakietą do badmintona zmieniło się w prawdziwy koncert, to mamy do czynienia ze spełnioną fantazją z dzieciństwa. Czyli pełen odjazd. Norwid zrobił karierę po śmierci, zatem jest nadzieja.
Jacek Braciak opowiadał kiedyś w wywiadzie, że jako młody chłopak przyjechał z wielkiego miasta do domu rodzinnego na wsi i zobaczył matkę pracującą na roli, co uświadomiło mu, że jego bodaj dzienne wynagrodzenie odpowiadało miesięcznemu zarobkowi matki. Dodał jednak, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy pomyślał, że zarabia za dużo, bo jeśli ktoś chce za taką pracę płacić te sumy, to nie jemu się z tym kłócić. Masz dylematy moralne w kraju, w którym ludzie patrzą ludziom na ręce, bo może ten twój zawód jest wyłącznie zabawą niosącą za sobą nieproporcjonalnie wiele profitów, zbędnego uznania?
Oczywiście. Bez problemu możemy ułożyć drabinkę zarobkową i złapać się za głowę, jak marne grosze dostają ludzie pracujący po milion godzin na dobę. Nie myślę jednak do końca, że Lewandowski dostaje przesadną fortunę za kopanie szmacianki. Wydaje mi się, że to pani Kowalska dostaje jakieś okrutne sumy, za które musi przeżyć. I rzygać mi się chce, jak widzę obleśnych, kłamliwych obwiesi, rolujących tych biednych ludzi przy okazji kolejnych wyborów.
Świetnie, że o tym mówisz, bo chciałem zapytać o twój epizod w Stanach, w których przez moment mieszkałeś. Czy ocena sytuacji, w której znajduje się obecnie nasz kraj, jest łatwiejsza, bo masz realne porównanie z supermocarstwem? Jeśli miałbym dzisiaj wskazać jednego polskiego muzyka z amerykańskim sposobem myślenia, byłbyś nim ty, bo masz w sobie jakąś taką lekkość i radość życia.
Bo to wszystko powinno być lekkie. Są pola uprawne? Są. Może być chleb? Może. Woda jest? Jest. No i wio. Tylko dajcie ludziom żyć, pracować, jechać na wakacje z dziećmi i nie wtrącajcie im się do życia. Nie duście nas, nie napuszczajcie na siebie. Może ten słynny luz Amerykanów wynika bezpośrednio z ich absolutnej głupoty, ale nie śmieję się z nich, bo jak dochodzi co do czego, to okazuje się, że to oni właśnie robią wszystko najlepiej. Czyli paradoks. A z kolei narzekanie, które przypisujemy sobie jako narodową cechę, to chyba w ogóle sport globalny, nie tylko nasz, takie odnoszę wrażenie. A właściwie mam pewność.
Mój znajomy zwykł mawiać, że Amerykanie może nie grzeszą inteligencją, ale to ich cytujemy jako naukowców, którym udają się wszystkie badania. A udają się, bo patrzą na życie prościej, a ono w gruncie rzeczy jest proste.
Bo jest! Budzisz się, jesz, idziesz do pracy, wracasz do domu. A potem umierasz.
Kiedyś opowiadałeś mi historię, jak to umieściliście z Video w internecie kompilację kawałków z nadchodzącej płyty i pośród nich fragment “Enter Sandman” Metalliki. Ludzie zareagowali na to słowami: "ten kawałek będzie super", a ty załamywałeś ręce, bo nikt nie rozpoznał kultowej melodii. Z kolei jak wydawaliście "Doskonale wszystko jedno" mówiłeś, że młodzi pytają, czym jest kaseta VHS. Znak czasów? Wkurza cię to?
Nie, nie wkurza. Czasem bawi. Co z drugiej strony moją córkę obchodzi, że tata oglądał bajki na jakimś dziwnym urządzeniu, na czarno-białym telewizorze? Fajnie się o tym rozmawia we wspólnym gronie i wzdycha. Ale to wszystko. Dr. Huckenbush śpiewał o tym: "o ku$wa mać, jak zapie$dala czas". I to jest moim zdaniem najpiękniej i najprawdziwiej powiedziane. Godne największych poetów.
Jednak to jakiś znak czasów, że głupiejemy. Nie czytamy, nie rozwijamy się, popatrz na sytuację polityczną: jesteśmy podzieleni głównie z niewiedzy.
Nie jestem pewien, czy jesteśmy coraz głupsi, czy też zawsze tacy byliśmy. Trudno mi pośród gatunków zamieszkujących naszą planetę znaleźć taki równie irracjonalny. Nie czytałem nigdy o grupie jeży, która czcząc jabłoń, dokonuje samobójczych ataków na inną grupę kolczastych, wyznających gruszę. Ale może za mało czytam.
Nie boisz się czasem o to, że córki mogą wyrosnąć w takim środowisku, które nie ma wartości, nie ma idei, nie ma rzetelności, bo od ludzi się nie wymaga, żeby mieli potrzebę kopania głębiej? Nawet jeśli tak było od wieków – nie sądzisz, że w dobie łatwego dostępu do wiedzy powinniśmy się rozwijać w zastraszającym tempie, bo nawet jeśli ta niewiedza się nie pogłębia, to na pewno stoi w miejscu?
Od tego są rodzice, żeby wychować dobrych, światłych i otwartych ludzi. Inaczej jedyne, co ci młodzi wyniosą z domów, to zastawę stołową.
Tymczasem prezydentem zostaje Trump, to - moim zdaniem - znów poparcie tezy o niewiedzy społecznej. Jakbyśmy zataczali koło: pewne zachowania miały miejsce na początku dwudziestego wieku, przeszliśmy przez nie, właściwie ze wszystkimi narodami tego świata. I teraz te zachowania powtarzają się niespełna wiek później.
Robimy to regularnie, kręcimy się w kółko, drepcząc w miejscu. Podobnie w kulturze. Szkoda, bo ile razy można wkładać palce do ognia? Ale chyba nic nie poradzimy, z głupotą jeszcze nikt nie wygrał. A za internet i Facebooka ktoś zwyczajnie pójdzie do piekła. Nie wiem czy w historii ludzkości ktoś wpadł na gorszy pomysł: tryliardy zbędnych, nieprawdziwych informacji, życie iluzją, złudzeniami, że to, czego się nie udostępni, nie istnieje. Jesteśmy fejsoćpunami, żyjemy zdjęciami sałatki wrzuconej przez nas, fotkami sąsiadów z dziećmi przy basenie. Nie umniejszam w tym oczywiście swojej winy.
Przez tyle lat twojej kariery widziałem tylko jeden moment, w którym naprawdę się wkurzyłeś: gdy podczas któregoś wywiadu opowiadałeś o hejterach. Mówiłeś, że przyjąłbyś, gdyby cię opluwali, bo im się nie spodobało to, co zrobiłeś, ale nienawidzisz, kiedy mówią bzdury wyssane z palca i nie trzymają się faktów. Będę zawsze podawał jako swój koronny przykład: jak sobie zamarzyłem, żeby hejtować książkę "Pięćdziesiąt twarzy Greya", to najpierw poznałem wroga, przesłuchałem audiobook. Oczywiście nie wiem, co by się wydarzyło, gdyby mi się lektura spodobała, ale jednak hejtowałem później mając świadomość, że wiem, o czym mówię. Też sobie nie odejmuję, wiem, że cegiełkę do hejtu dorzuciłem; ale konstruktywną.
Dziś jest mi, jak śpiewam, doskonale wszystko jedno. Dziesięć lat temu wkurzało mnie, że można bez konsekwencji napisać nieprawdę i nadal nazywać się dziennikarzem. Dziś już mnie to nie denerwuje, nie wygram. Zatem generuję zmyślone informacje i sprawdzam z rozbawieniem, kto je łyknie. To bardzo łatwy test na sprawdzenie czujności i świadomości redaktorów.
To się świetnie składa, że mówisz o tym teście na sprawdzanie czujności i przede wszystkim o generowaniu zmyślonych informacji. Pamiętam jak się poznaliśmy kilka lat temu, to było chyba między płytami "Video Gra" a "Nie obchodzi nas rock", na krążku "Video Gra" było "Idę na plażę", był "Soft", "Rollercoaster", jakoś tak było weselej, radośniej. A z roku na rok zaczęło się robić coraz bardziej serio, na "Nie obchodzi nas rock" był "Papieros", jakiś taki melancholijny, no i wreszcie "Doskonale wszystko jedno". Przed wywiadem przesłuchałem tę płytę po raz tysięczny - nie powiesz, że to radosne numery. A mimo wszystko konsekwentnie zaprzeczasz jakiejś powadze: w wywiadach trochę umniejszasz swoim utworom, mówisz, że są żartem, próbujesz udowadniać światu, że nie mają takiej rangi, jaką faktycznie mają. Tak jakby Piotruś Pan polskiej estrady - skądinąd przesympatyczny i uczciwy - już prawie ściągnął trampki, ale jeszcze chciał je trochę ponosić.
Chyba podświadomie uciekam od powagi. Bo od przesadnie poważnego traktowania siebie tylko krok do śmieszności. A poza tym: to tak naprawdę tylko piosenki, nawet te najbardziej na serio. I nikomu nie jest potrzebny jeszcze jeden zawodnik puszący się nad swoim dziełem. Chrzanić to, spotkamy się w grobie, jak mawiał klasyk. Tam będzie dużo miejsca na prawdziwie śmiertelną powagę. Zresztą w ZAIKS-ie piosenka to "drobny utwór literacki", zatem nie ma się z czym przesadnie obnosić.
Pytam też o to dlatego, że wielu ludziom kojarzysz się z tym śmiesznym gościem, który w trakcie wywiadu pobił się z kolegą w imię jazzu, a właściwie przeciwko niemu.
I fajnie, nawet jeśli dali się nabrać. Na samym końcu ludzie i tak odbiorą nas opacznie. Albo ocenią na podstawie drobnego skrawka naszej osobowości. Ważne tylko, żeby być zwyczajnie dobrym człowiekiem, nie robić nikomu krzywdy i nie rzucać papierków na ziemię.
Oczywiście: sam uważam, że przynależność do jakiejś grupy nie gwarantuje wyższości moralnej. Bo w najpodlejszej - w mniemaniu jakiegoś tam ogółu społeczeństwa - grupie można znaleźć dobrych ludzi. Natomiast na koniec chciałbym cię zapytać o utwór “Na okazję lepszą”. Śpiewasz w nim: "Chciałbym sobą już nie być, chcę tego tak mocno, jak kiedyś". Jeśli startować można całe życie - czy uwiera cię bycie sobą w taki sposób, w jaki teraz sobą jesteś?
W znacznej części. Ja siebie tak naprawdę za bardzo nie lubię. Tygodniami się do siebie nie odzywam. Ratują mnie jedynie resztki przyzwoitości. I żona. Bo skoro tyle lat daje radę na mnie jeszcze patrzeć, to miłość naprawdę musi być ślepa. A to mnie już w zupełności satysfakcjonuje.
ZOBACZ TEŻ:
Zobacz także