Paweł Domagała: wiara kieruje moimi wyborami
Choć jego popularność jest ogromna, wciąż wiadomo o nim niewiele. Gra w teatrze, filmach, reklamach. Właśnie ukazała się jego płyta, która 8 grudnia znalazła się na 12. miejscu najlepiej sprzedawanych w Polsce płyt. O recepcie na pozostanie „normalnym człowiekiem” w świecie show-biznesu, przyjaźniach między aktorami, muzyce, rodzinie, stosunku do wiary i kryzysie męskości rozmawiamy z Pawłem Domagałą.
26.12.2016 | aktual.: 26.12.2016 14:34
Jeszcze parę lat temu grywałeś głównie role epizodyczne w polskich filmach i serialach (oczywiście zawsze obok był także teatr). Ale w końcu nadszedł przełomowy rok 2014 i wszystko się zmieniło.
Tak, to był rok „Wkręconych”, którzy otworzyli mi parę drzwi, a potem zaczął się serial „O mnie się nie martw” i jakoś to wszystko poszło. Choć już wcześniej, w 2009 roku, zagrałem główną rolę w „Mieście z morza”, tylko przeszła ona niestety bez większego echa.
Ale po 2014 roku stałeś się osobą publiczną...
Właściwie nie wiem, jaka jest dokładna definicja osoby publicznej. Wydaje mi się, że nią nie jestem, już może bardziej rozpoznawalną. Ale publiczna to chyba taka, która sprawuje jakiś urząd publiczny...
No nie do końca, bo zaliczani są do nich wszyscy, którzy mają wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa - w tym oczywiście także osoby ze świata kultury. Wówczas z prywatnych zmieniają się w publiczne.
Nie wydaje mi się, żebym miał jakikolwiek wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa. Bez przesady…
Tak czy inaczej, trafiłeś do polskiego show-biznesu. To marzenie wielu. A ty jak się odnalazłeś w tym świecie?
Ja właściwie nie żyję w tym świecie. Dużo pracuję i nie mam czasu zastanawiać się nad polskim show-biznesem. W ogóle wydaje mi się, że na naszym krajowym podwórku to określenie jest stworzone trochę na wyrost. W każdym razie moje życie bardzo mocno się nie zmieniło, cały czas robię to samo, co robiłem wcześniej, tylko teraz jestem bardziej rozpoznawalny, bo miałem szczęście zagrać w kilku rzeczach, które tę popularność podniosły.
A sama popularność ci pasuje?
Przyznam, że nie mam żadnych większych doświadczeń z jej ciemną stroną. W końcu jeśli postanawiasz zostać aktorem, to znaczy, że masz w sobie ten niezbędny pierwiastek próżności. Czyli chcesz, żeby ludzie cię oglądali, mówili o tobie. Chyba nawet trudniej jest po pewnym czasie przestać być popularnym. Ale ciemnych stron póki co ja nie widzę. Ważne tylko, żeby zachować umiar i zdrowy dystans do tego wszystkiego, co dzieje się wokół ciebie. Wciąż jeżdżę komunikacją publiczną, bo tak mi wygodniej. Jasne, jak ktoś mnie rozpozna, to często zagada, przywita się, „a gdzie pan jedzie?”, „ja do pracy, a pani?”, „a ja też”, „to miłego dnia”. Niemiłe sytuacje czy natrętni ludzie jakoś mi się nie trafiają. To trochę jak z tymi paparazzi – jak nie chcesz, to nie będą za tobą łazić. Bo to jednak trzeba mieć pewne cechy osobowościowe, żeby cię śledzili. Tak w każdym razie wynika z moich obserwacji. W przeciwnym wypadku nawet ci straszni fotoreporterzy będą cię traktowali jak swojego i nie zatrują ci życia. A mi się wydaje, że w tym zawodzie, zarówno aktora, jak i muzyka, żeby cokolwiek osiągnąć i móc cokolwiek od siebie powiedzieć, po pierwsze nie można być oderwanym od rzeczywistości, a po drugie trzeba pielęgnować w sobie empatię. Świat naprawdę nie wygląda prawdziwie zza szyb mercedesa, którego ktoś ci wypożyczył za to, że pozwolisz się z nim sfotografować.
Ale czy właśnie w ten sposób nie patrzy na otaczającą rzeczywistość większość celebrytów? I mają się świetnie, nie mając pojęcia, jak wygląda przeciętne życie przeciętnego Kowalskiego.
Ja nie oceniam, ja po prostu mam inne podejście. Ale mają je też wszyscy moi przyjaciele aktorzy, więc nie jestem odosobniony w takim sposobie myślenia. Choć może obracam się w specyficznym środowisku.
Artystów, którym woda sodowa nie uderzyła do głowy?
Dokładnie. Są rozpoznawalni, grają wielkie role, ale nie są oderwani od rzeczywistości. Bo z tą karierą też tak jest, że dziś jesteś popularny, a jutro nikt nie pamięta, że kiedyś tam miałeś swoje pięć minut. Zwłaszcza teraz, gdy od muzyków czy aktorów bardziej znani są blogerzy, youtuberzy czy szafiarki.
Kogo zaliczasz do tego grona przyjaciół, których sława nie zmieniła?
Oj, długo by wymieniać. Dużo jest takich ludzi, nie będę strzelał teraz nazwiskami, bo zmieni się to pewnie w jakiś dziwny news [śmiech].
Ale jakiś czas temu ta ciemna strona sławy i ciebie dopadła. Mam na myśli program Kuby Wojewódzkiego, w którym wystąpiłeś, a którego prowadzący za wszelką cenę próbował sobie z ciebie pożartować, co spotkało się z ostrą krytyką ze strony widzów i internautów.
Ja bym chętnie tej sytuacji nie komentował, bo nie mam do nikogo pretensji. Poszedłem tam promować płytę, a że odcinek wypadł wyjątkowo mało ciekawie, przynajmniej ten fragment ze mną... Mógłby też być bardziej merytoryczny, no ale to tak wyszło. W naszym spotkaniu rzeczywiście o nic nie chodziło. Wyszła taka w sumie mało ciekawa rozmowa dwóch średnio bystrych gimnazjalistów. Ale to nie mój program, nie ja go prowadzę.
Skromny jak zawsze. No właśnie, mimo że jesteś już bardzo dobrze znany, wiadomo o tobie bardzo niewiele. Ochrona prywatności za wszelką cenę to, jak rozumiem, celowy zabieg.
Ja tego nie kalkuluję w żaden sposób. Nie opowiadam publicznie o swojej rodzinie, bo niby dlaczego mam to robić. Jak chcę się z kimś czymś podzielić, to zazwyczaj robię to w gronie bliskich przyjaciół.
No tak, żyjesz po swojemu i zajmujesz się swoimi sprawami. A zajęć masz dosyć sporo, bo mówimy nie tylko o aktorstwie, ale także o muzyce. Od dawna się nią zajmujesz?
Tak, przez cały czas szła ona równolegle z aktorstwem.
A czy był taki moment, w którym musiałeś wybrać?
Nie. Ale też nie jestem osobą, która się zastanawia nad takimi rzeczami. Dla mnie to było naturalne, że gram i śpiewam. Gdyby ktoś mnie postawił przed wyborem, to to byłby jakiś absurd, kretynizm. Dla mnie to oczywiste, że obie te sfery można łączyć (a teraz uwaga, będzie paradoks) jednocześnie ich nie łącząc. To znaczy, mogę robić te dwie rzeczy, ale nie muszę ich robić jednocześnie, czyli uprawiać piosenki aktorskiej czy grać w musicalach.
Klip do twojego utworu „Jestem tego wart” ma dobrze ponad 4 miliony odsłon na YouTube. Spodziewałeś się takiego sukcesu?
Nie spodziewałem, bo nie wiedziałem, co w tych internetowych kryteriach oznacza sukces. Są tacy, którzy mają i 50 mln, więc może dopiero wtedy jest sukces? Nie wiem. Ale z racji, że jedyną naszą drogą promocji jest internet, chcieliśmy zrobić teledysk na naprawdę najwyższym poziomie i to nam się chyba udało. Agata Kulesza, Krzysiek Stelmaszyk, wszyscy po przyjacielsku zgodzili się w nim zagrać, zresztą w taki też sposób była nagrywana cała płyta. Wraz z Łukaszem Borowieckim prosiliśmy ludzi o pomoc i ludzie nam pomagali. To było magiczne.
Wydaje się jednak, że tak ogromne zainteresowanie utworami – które, przyznajmy, też nie są dla każdego, bo tu jest i mądry tekst, i dobra muzyka, to nie są wakacyjne „plumkania” – można spokojnie uznać za twój wielki sukces. Bo tekst i muzyka są tu twoje. A sama płyta nosi tytuł „Opowiem ci o mnie”. Co nam w takim razie o sobie opowiadasz?
Motywem czy inspiracją do każdej piosenki była bardzo konkretna sytuacja z mojego życia. Dużo opowiadam o sobie na tej płycie, może nie wprost, jest to przefiltrowane przez moją wrażliwość, ale wydaje mi się, że wiele osób, które przeżyło to samo, doskonale zrozumie, o czym śpiewam i co chcę powiedzieć. Dostaję już takie sygnały od słuchaczy i bardzo mnie to cieszy. Tak więc podczas gdy jedni mówią o sobie w tabliodach, ja wolę się odkrywać poprzez muzykę.
Jak długo powstawała twoja płyta?
Oj, albo jeszcze dłużej! Tak od samego początku, kiedy zacząłem o tym myśleć, to będzie z siedem lat, a gdzieś od dwóch nagrywaliśmy ją razem z Łukaszem Borowieckim, moim dobrym kumplem jeszcze z Radomia i świetnym muzykiem. Ale też i nagrywaliśmy za własne pieniądze, czasami ich brakowało, czasami trzeba się było wstrzymać, czasami wpadała jakaś inna praca. Ale były to bardzo intensywne dwa lata.
Będziesz koncertował z tym repertuarem?
Tak, jasne. Zaczynamy 14 lutego koncertem w Teatrze Kwadrat. Bardzo mnie cieszy, że bilety rozeszły się na pniu (śmiech). To będzie trasa wiosenna, podczas której damy 10 koncertów, a większa trasa będzie na jesień i tam zaplanujemy coś całkiem nowatorskiego, ale teraz jeszcze nie zdradzę co.
Żona nie będzie zła, że masz zamiar pracować w walentynki?
Ależ będziemy je spędzać razem, bo przecież ona też będzie na koncercie. Bardzo nam pomagała przy nagrywaniu płyty i można powiedzieć, że jest jej współproducentką, bo przecież przez ten czas nie jeździliśmy nigdzie na drogie wakacje (śmiech).
Jest cię teraz wszędzie bardzo dużo: w filmach, serialach, reklamach, nagrywasz płytę i będziesz z nią koncertował. Jakim cudem znajdujesz jeszcze czas dla rodziny?
To proste: nie baluję, nie imprezuje, nie chodzę na jakieś durne bankiety. Dzięki temu mam na pewno więcej czasu dla rodziny niż osoba, która pracuje codziennie 8-17. Ja mam czasem całe dni wolne, które mogę spędzać z żoną i córeczką.
Jesteś bez wątpienia facetem z zasadami. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że wierność jest największym atrybutem męskości i tego chciałbyś się trzymać do końca życia. To są zasady, które wyniosłeś z rodzinnego domu, czy sam je sobie wpoiłeś już jako dorosły mężczyzna?
Właściwie i tak, i tak. Ale generalnie to są zasady najbardziej naturalne dla człowieka, dające mu największy spokój i które pomagają nam się odnaleźć w codziennej rzeczywistości. Nie ma też co ukrywać, że jestem osobą wierzącą i to też ma wpływ na to, jak żyję.
Wiara mocno kieruje twoimi wyborami? Tym, co robisz, a czego nie robisz?
Myślę, że całkowicie. Zawsze, kiedy staję przed trudnym wyborem, rozeznaję go po chrześcijańsku.
Ale czy wiara i przekonania mogłyby mieć wpływ na dobór przez ciebie projektów artystycznych?
Myślę, że tak. Raczej nie zagrałbym w czymś, co gloryfikowałoby jakieś zasady czy idee, które są wprost sprzeczne z zasadami mojej wiary. Nie zagrałbym w filmie, który w dobrym świetle przedstawia np. faszyzm czy bolszewizm, że holocaust był dobry albo że w zabijaniu nie ma nic złego.
A czy miałbyś np. problem z zagraniem roli geja?
Nie (śmiech). Proszę, nie próbuj mnie wcisnąć w jakiś stereotyp. Myślę, że żaden katolicki aktor nie miałby z tym problemu, a jeśli by miał, to by znaczyło, że ma problem ze swoją wiarą.
Nie chcę powiedzieć, że niełatwo dziś trafić na osobę z zasadami w świecie show-biznesu, ale jednak jesteś pewnym ewenementem. Czy był w twoim życiu taki moment, że poczułeś, jak z chłopca stajesz się mężczyzną?
To jest bardzo trudny temat, bo też i żyjemy w trudnych czasach. Nawet niedawno czytałem czyjąś pracę doktorską na ten temat, że dziś faceci w ogóle nie mają takiego momentu przejścia, nie ma żadnych rytuałów, panuje kryzys męskości. Bardzo wiele z rzeczy, które kiedyś były domeną mężczyzn, dziś przejęły kobiety i one mogą sobie świetnie bez nas radzić. Poza tym społeczeństwo też nie wymaga zbyt wiele od facetów. Trzeba więc wymagać samemu od siebie.
Dla mnie tym przełomem na pewno było pojawienie się na świecie mojego dziecka. Bo jednak mężczyzna musi dojrzeć do tego momentu. Jeśli w pewnym momencie nie przestanie być chłopcem, to i jego, i jego bliskich czeka marny los (śmiech).