Mieczysław Zub – milicjant, mąż, ojciec, gwałciciel, morderca
Pracował w milicji, uchodził za dobrego męża i ojca. Jego zbrodnie wychodziły na jaw stopniowo.
29.09.2016 | aktual.: 29.09.2016 15:54
Po wprowadzeniu na salę rozpraw powitał sędziów stekiem wyjątkowo wulgarnych wyzwisk, z których żadne nie nadaje się do zacytowania, a następnie stwierdził: „Zdrastwujtie towariszczi, możecie zaczynać”.
Rozprawa nie trwała długo. Już na początku procesu zbrodniarz przyznał się do wszystkich zarzucanych mu morderstw. Zaznaczył także, że nie będzie udzielał żadnych wyjaśnień, bo „to nie ma sensu”. Powiedział też: „Lepiej powieście mnie od razu na rynku w Katowicach. Będzie szybciej”.
Resztę pierwszego dnia procesu spędził na gwizdaniu i głośnym śpiewie. Tak było również przez wszystkie następne rozprawy, w trakcie których Mieczysław Zub przeklinał prokuraturę i sędziów, a także zdemolował kopniakami ławę oskarżonych, na której siedział. Skandaliczne zachowanie oskarżonego powodowało, że często trzeba było wyprowadzać go z sali sądowej. Tak też się stało w dniu ogłoszenia wyroku, gdy Sąd Wojewódzki w Katowicach skazał go na karę śmierci.
Kary tej nie wykonano, gdyż Zub wymierzył sobie sprawiedliwość sam – wieszając się 29 września 1985 roku w swojej celi. „Nie chciał czekać na kata” – skomentowali samobójstwo mordercy więzienni strażnicy.
„Czy mnie pan zabije? Nie, jeśli będziesz grzeczna”
O ironio, Mieczysław Zub był z zawodu milicjantem. Pierwszych przestępstw dokonał, będąc jeszcze funkcjonariuszem tej służby. Były to napady rabunkowe na kobiety i gwałt na 14-letniej dziewczynce, do którego doszło 29 listopada 1977 roku. Ubrany w mundur milicyjny zaciągnął dziecko do lasu i tam kazał się rozebrać. „Czy pan mnie zabije?” – zapytała przerażona dziewczynka. „Nie, jeśli będziesz grzeczna” – odpowiedział.
Po wszystkim zapytał 14-latkę o stopnie i zaproponował, że odprowadzi ją do domu.
Choć w sprawie tej natychmiast wszczęto śledztwo, Zub nie został zdemaskowany. Być może dlatego, że funkcjonariusze byli w tym czasie zaprzątnięci poważniejszą, jak im się wydawało, sprawą. Poszukiwali seryjnego mordercy Joachima Knychały (słynnego „Wampira z Bytomia”).
Mimo wszystko, Mieczysław Zub został wkrótce zwolniony z milicji – za, jak stwierdzono, „wykroczenia dyscyplinarne”.
Niedługo potem mężczyzna usiłował zgwałcić 44-letnią kobietę, ta jednak zdołała się obronić.
Były milicjant na dwa lata zaprzestał przestępczej działalności, zaczął sprawiać wrażenie przykładnego obywatela – dobrego męża i ojca. Jednak do czasu.
Wieczorem 19 września 1980 roku zaatakował powracającą do domu telefonistkę z kopalni „Dąbrówka”. Kobieta straciła przytomność i, jak zeznała później milicjantom, nie wiedziała, czy została zgwałcona. Ku ich zdziwieniu, odmówiła też złożenia wniosku o ściganie sprawcy napadu.
Najpierw gwałcił, potem zabijał
A Zub był coraz bardziej zuchwały. Mężczyzna dopuścił się serii brutalnych gwałtów. 19 listopada 1981 roku napadł na 19-letnią kobietę w Rudzie Śląskiej. Ofiara, będąca w ósmym miesiącu ciąży, wracała właśnie od lekarza. Zwyrodnialec wykorzystał ją kilka razy, a potem udusił. Gdy była już martwa, ukradł jej z palca pierścionek.
Drugą śmiertelną ofiarą Zuba była 16-latka. Zgwałcił ją i zabił w jesienią 1982 roku. Do marca 1983 roku jego ofiarami stały się jeszcze dwie inne kobiety. Scenariusz zbrodni zawsze wyglądał tak samo.
W trakcie ostatniego gwałtu, którego dopuścił się na 14-latce (dziewczynie na szczęście udało się przeżyć), zgubił przepustkę uprawniającą do wejścia do huty „Ferrum”, w której pracował po zwolnieniu z MO.
Milicjanci wiedzieli już, kim był „Fantomas” – taki pseudonim nadali mu śledczy.
8 marca 1983 roku Mieczysław Zub został aresztowany. Mężczyzna szybko przyznał się do popełnienia czterech zabójstw, dokonania licznych gwałtów, napadów oraz kradzieży.
Po zakończeniu procesu na wykonanie wyroku śmierci czekał w krakowskim areszcie śledczym na Montelupich. Tam też popełnił samobójstwo.