Wino pędzone na... mewie
W myśl hitchcockowskiej zasady kręcenia filmów, zaczynamy od trzęsienia ziemi, a więc od najbardziej obrzydliwego alkoholu, jaki można sobie wyobrazić. Mowa o winie - choć słowo "wino" używane jest tu na wyrost - z mewy. Pewnie myślicie, że to tylko zręczny chwyt reklamowy, coś jak "Bycza Krew", natomiast samo wino jest stosunkowo normalne? Otóż nie...
Zanim jednak przedstawimy wam sposób jego produkcji, musicie pamiętać, że wino z mewy "pędzone" jest przez Inuitów, tj. eskimoskich mieszkańców obszarów arktycznych i subarktycznych, takich jak Syberia i Grenlandia, a więc ludzi, którym nie dane jest cieszyć się bogactwem ziemi uprawnej. Muszą więc kombinować. Również z alkoholem...
Ale do rzeczy, wino z mewy to rzecz prosta w przygotowaniu, nawet dla ciebie. Wystarczy znaleźć zdechłą mewę lub upolować żywą, a następnie ją zabić. Dalej trzeba ją już tylko podzielić na kawałki, wrzucić do butelki i zalać wodą. Potem wystarczy położyć ją w nasłonecznionym miejscu i czekać aż sfermentuje. Niestety, to nie jest napój dla wrażliwych żołądków. U osób, nie będących Eskimosami, które odważyły się wypić ten trunek odnotowano przypadki silnego zatrucia pokarmowego.