Dziewczyna za litr śmietany
Międzywojenna Polska była krajem, który dopiero stawał na nogi, a znalezienie dobrze płatnej pracy często graniczyło z cudem. Dla wielu kobiet z rodzin robotniczych czy chłopskich, prostytucja stawała się jedyną szansą na ucieczkę przed nędzą i zasilenie domowego budżetu. Tabuny młodych dziewczyn poszukiwały klientów na ulicach Warszawy, Łodzi, Lwowa, Wilna czy Krakowa. Po zmroku gromadziły się w najbardziej ruchliwych miejscach miast.
"Chustkowe", stojące pod latarniami, były dostępne nawet dla najbiedniejszych obywateli. "Kapeluszowymi" nazywano lepsze ulicznice stojące pod modnymi lokalami, a "mamazele" pracowały w parkach czy w krzakach, np. na warszawskim Powiślu, gdzie wieczorem spotkać można było półświatek, robociarzy i żebraków.
Prostytucją trudniły się nawet mniej znane artystki z teatrów albo kabaretów. Popularnością wśród mężczyzn cieszyły się grandesy, czyli dziewczęta pracujące w lokalach rozrywkowych i paradujące w przebraniach sekretarek czy studentek.
Sytuacja wielu z tych kobiet była jednak tragiczna. "Uliczna dziewczyna czekająca na okazję pod drzwiami szynku lub nieopodal dworca kosztowała klienta 1,5 zł, czyli tyle, ile pięć kilogramów śledzi, trzy kilogramy cebuli, kilogram mięsa wołowego z kością i dokładką podrobów, 2,5 kg grochu, 25 sztuk papierosów lub litr śmietany" - czytamy w książce "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce". Jeszcze niższe stawki obowiązywały na prowincji. W dodatku prostytutka musiała się dzielić dochodem z sutenerem.
Do zawodu często trafiały już 13-14 - letnie dziewczyny, często zwabiane podstępem. Na przykład w Warszawie, na ul. Chłodnej, działała fabryka trykotaży, która była tylko przykrywką. Młode i ładne kobiety, odpowiadające na ogłoszenia prasowe, zgłaszały się tam do pracy i już nie wracały do domów. Trafiały do melin, gdzie były bite i gwałcone, a później wysyłane na ulice. Wiele prostytutek popadało w alkoholizm, nękały jerównież choroby weneryczne.