Areszt? Nie, dziękuję
Jest 3 września 1989 r. Około południa na spacerniaku więzienia w Gliwicach pojawia się dwóch osadzonych. Jeden z nich to Zdzisław Najmrodzki, nazywany w milicyjnych komunikatach, ukazujących się w prasie i telewizji, "szczególnie niebezpiecznym bandytą". Organy ścigania poszukiwały go przez wiele lat, ale przestępca długo ośmieszał tropiących go funkcjonariuszy, uciekając nawet po aresztowaniu.
Tym razem miało być inaczej. Zatrzymany w kwietniu 1986 r. Najmrodzki usłyszał wyrok 15 lat pozbawienia wolności, a karę odsiadywał w dobrze strzeżonym gliwickim więzieniu.
"Królowi złodziei" towarzyszy podczas spaceru dwóch strażników. Ku ich zdziwieniu w pewnym momencie więzień lekko podskakuje i - jak później będą relacjonować - "zapada się pod ziemię". Gdy szok mija, strażnicy wszczynają alarm, ale jest już za późno. Później okaże się, że Najmrodzki wskoczył do specjalnie przygotowanego tunelu, przebiegł kilka metrów i wyszedł za murami więzienia, gdzie czekał już na niego kumpel na motocyklu. Bandyta po raz kolejny udowodnił, że nieprzypadkowo nosi miano "króla ucieczek". W celi zostawił liścik do naczelnika gliwickiego aresztu, ironicznie dziękując mu za gościnę.