Sergiusz Piasecki – sylwestrowa anegdota „Bonda” II RP
Najlepszy (a może najgorszy) karnawałowy przysmak? Oczywiście banany! Kultowa historia pióra Sergiusza Piaseckiego o noworocznych kuchennych rewolucjach w wydaniu Armii Czerwonej ma już 60 lat. Banany w occie, oleju, solone, z pieprzem, a może z cukrem? Sowiecki kapitan prawdę ci powie: tylko kiszone albo marynowane!
31.12.2016 | aktual.: 31.12.2016 19:24
Zacznijmy jednak od początku. Sergiusz Piasecki, który jest autorem niecodziennej opowieści o sylwestrze spędzonym przez czerwonoarmistów z początków II wojny światowej, to postać ze wszech miar nietuzinkowa. Urodził się w 1901 roku na terenach obecnej Białorusi jako nieślubny syn zruszczonego polskiego szlachcica. Jego życiorysem można by bez trudu obdzielić kilka osób. Piasecki to finezyjny agent wywiadu, awanturnik hulaka, przemytnik, a do tego utalentowany pisarz i zajadły antykomunista. Przemykał przez sowiecką granicę, by wykradać informacje od sowietów, uzależniać ich od kokainy i zarabiać na przemycie. W jego życiu nie brakowało również przypadków o charakterze kryminalnym. Za awanturnictwo trafił do więzienia na Świętym Krzyżu, gdzie zaczął spisywać swoje historie. I tak narodził się Piasecki pisarz.
Nie do końca wiemy, na ile „autobiograficzne” wątki licznych powieści Sergiusza Piaseckiego odzwierciedlają fakty z jego życiorysu, a na ile są fikcją literacką. Wiadomo jednak, że losy pisarza oraz głównych bohaterów jego powieści są bliźniaczo do siebie podobne, a w twórczości literackiej Piasecki obficie czerpał z własnych doświadczeń.
Wojna i pornografia
Jako kilkunastoletni chłopak Piasecki zaciągnął się do walczących o niepodległość oddziałów białoruskich, potem dołączył do polskiej Dywizji Litewsko-Białoruskiej i wraz z nią trafił do Polski. W trakcie wojny polsko-bolszewickiej walczył w obronie Warszawy, ale pierwsze lata II Rzeczypospolitej przyniosły mu wiele rozczarowań, co opisał później w powieści „Żywot człowieka rozbrojonego”. Próbował szukać swojego miejsca, ale czy faktycznie – tak jak bohater jego książki – zarabiał, pozując do zdjęć pornograficznych (zaznaczmy, że w owych czasach były to niewinne z dzisiejszego punktu widzenia akty)? Czy podrabiał czeki? Tego być może się nie dowiemy, ale faktem jest, że by realistycznie opisać życie kryminalnego półświatka, musiał znać go od podszewki.
As wywiadu
Wkrótce Piasecki rozpoczął pracę dla „Dwójki”, czyli Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego zajmującego się wywiadem. Trzeba przyznać, że warunki ku temu miał doskonałe: świetnie znał rosyjski oraz białoruski, a także środowiska przestępcze Mińska Litewskiego (dzisiejszy Mińsk) i rządzące tuż za polską granicą układy. Ponadto nie brakowało mu szaleńczej odwagi, która w połączeniu z zimną krwią sprawiała, że przeprowadzał wyjątkowo brawurowe akcje i był niezwykle skuteczny.
Kokaina dla czerwonoarmistów
Jedną z „metod operacyjnych” Piaseckiego była kontrolowana „dilerka” – uzależniał oficjeli sowieckich od kokainy, a jako ich najpewniejszy dostawca, pozyskiwał w zamian informacje. Takie metody działania opisał później m. in. w powieści „Bogom nocy równi”. Dla głównego bohatera książki kokainowy interes nie obył się bez skutków ubocznych – sam wciągnął się w nałóg, a w halucynacjach, które zaczęły mu towarzyszyć, pojawiał się tajemniczy różowy słonik, destabilizujący wyczerpaną psychikę i szargający nerwy agenta. Ile w tym fikcji, a ile prawdziwych doświadczeń kokainisty? Trudno dziś orzec.
Przez zieloną granicę
Piasecki, pracując dla polskiego wywiadu, podjął również inne nielegalne zajęcie: został profesjonalnym przemytnikiem. Przez zieloną granicę szmuglował do sowietów wszystko: od bielizny po żyletki. Sekrety przemytniczego rzemiosła, niezwykłe przygody, ekstremalne przeżycia, ale również metafizyczny i pełen romantyzmu stosunek do przyrody opisał później w swojej najbardziej znanej powieści pt. „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”.
Więzienny talent
Narkotyki, awanturnictwo, łamanie regulaminu oraz przemytniczy biznes Piaseckiego sprawiły, że nad jego głową zaczęły się zbierać ciemne chmury. Z wywiadu go wyrzucono, a za napad rabunkowy został skazany przez władze II RP na karę śmierci, którą zamieniono mu na 15 lat więzienia (ze względu na wcześniejsze zasługi). Piasecki trafił do wyjątkowo ciężkiego więzienia na Świętym Krzyżu w pobliżu Kielc. Pobyt za więziennymi kratami okazał się dla niego błogosławieństwem. Piasecki zaczął uczyć się literackiego języka polskiego (dotąd polski znał jedynie potocznie), czytając Biblię oraz „Wiadomości Literackie”. Podjął pierwsze – niezwykle udane – próby pisarskie. I szybko został doceniony.
Zza krat aż pod Giewont
Wydany w 1937 roku „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” dał Piaseckiemu nie tylko popularność oraz pozycję jako literata, ale również… wolność. W 1937 roku opuścił więzienie. Przebywał m.in. na leczeniu w Zakopanem. Ponoć nie bardzo było mu po drodze z tamtejszą bohemą i napuszoną śmietanką towarzyską. Bliższe więzi połączyły go jedynie z szalonym geniuszem Stanisławem Ignacym Witkiewiczem. Nie wiadomo, czy bazą znajomości były wspólne narkotyczne doświadczenia, czy nienawiść do bolszewików, ale Witkacy namalował kilka portretów „kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”, które zachowały się do dziś.
Niesubordynowany egzekutor
Losy Sergiusza Piaseckiego podczas II wojny światowej to temat na oddzielną opowieść. Dość wspomnieć, że dzięki jego wrodzonemu poczuciu indywidualizmu, niesubordynacji i brawurze ocalał Józef Mackiewicz – autor relacji z ekshumacji katyńskich. Piasecki jako egzekutor Armii Krajowej dostał rozkaz wykonania na nim wyroku śmierci, ale zlekceważył go ze względu na osobiste wątpliwości. I znowu miał rację – po czasie okazało się, że Mackiewicz padł ofiarą intrygi konfidentów sowieckich w AK.
Emigracja i śmierć
Z charakterem, światopoglądem i doświadczeniami Piaseckiego rzecz jasna nie mogło mu być po drodze z komunistycznymi władzami powojennej Polski. Ścigało go UB. W takiej sytuacji Piasecki zdecydował się na emigrację – najpierw do Włoch. Ostatecznie osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie w 1946 roku zmarł na raka.
Na emigracji Piasecki kontynuował działalność literacką, pisząc m.in. zjadliwe i niezwykle zabawne satyry, w tym „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, w których zawarł wspomnianą już anegdotę o noworocznych bananach, do których dorwali się czerwonoarmiści. Jako że pierwszy raz widzieli na oczy tak „burżujskie” owoce, przekąska okazała się wyjątkowo podstępna. Oddajmy głos narratorowi i sprawdźmy, jak to z tymi bananami było:
„– Dawać tu banany! – krzyczy Jegorow. – Dość burżujom tym się obżerać. Teraz nasza kolej!
No, nic. Dubin banany porządnie w umywalce wymył i kilka z nich plasterkami na talerzu pokrajał, potem, oczywiście, odpowiednio posolił i każdemu wódki nalał. (…)
Wypiliśmy i bananami zagryzamy. Ale, cholera go wie, jakoś niesmaczne było. Ja nawet wypluć chciałem. A Sinicyn wówczas powiedział:
– Do tych bananów trzeba octu i tak samo pieprzu.
Pieprz był, ale po ocet Dubin do gospodyni poszedł pożyczyć. Zaprawialiśmy banany octem, no i, rzecz jasna, pieprzem. I zupełnie inny smak wyszedł. Ale wszystko jedno nie podobały mi się. Wolę kiszone ogórki, a nawet cebulę. Ale nic, pod wódkę to nawet i banany pójdą.
Tylko to było najgorsze, że kapitan Jegorow, nieco za wcześnie, chorować zaczął. Sinicyn do pianina go poprowadził, przykrywkę u góry instrumentu otworzył i powiedział:
– Walcie, towarzyszu do środka, bo szkoda podłogę zanieczyszczać. A w tym głupim instrumencie miejsca dość. Wszystko się zmieści.
Widzę ja z drugiej strony pianina Maślannikow przysposobił się, i też naloty na Rygę robi. Ale ja dobrze się trzymałem i dalej wódkę pod banany chlastałem. A potem posłyszałem jak Dubin powiedział:
– Te banany to najlepiej z olejem jeść i cukrem. Ale szkoda, że nie mam.
Nie zdążył on tego wypowiedzieć, jak kapitan Jegorow od pianina oderwał się, do stołu zbliżył się, jeden banan (jeszcze nie pokrajany) wziął i Dubina nim w zęby jak zajedzie.
– Otrułeś mnie, draniu! – krzyczy. – Nigdy ja od wódki tak prędko nie rzygałem. Banany należy się kiszone jeść, albo marynowane, a ty surowe dałeś!
I w mordę go, i w mordę. (...) Tylko Dubin dalej jadł, żeby nie zmarnowała się przekąska. Tylko pewnie trzeba do nich chrzanu, albo musztardy dodawać”.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!