Z pozycji bramkarza
Karnawał w pełni. Kluby i dyskoteki w weekendy pękają w szwach. Bawimy się, ile się da. I ile nie da, o ile ktoś przeholuje. Nie spotyka się to przeważnie z powszechną akceptacją. Potrzebna bywa instytucja, która w takich przypadkach zainterweniuje i – mniej lub bardziej delikatnie – przywoła nadmiernie rozbawionego delikwenta do porządku. Jednym słowem potrzebny jest bramkarz, w dawnych czasach zwany wykidajłą.
Nie lubimy bramkarzy – dość obcesowo zamykają drzwi kluby czy dyskoteki przed nosem, kiedy w środku już tak, że nawet szpilki wcisnąć nie można. Niechętnie biorą " w łapę", kiedy brak już biletów na koncert wziętej kapeli.
23.01.2009 | aktual.: 23.01.2009 14:31
Na dodatek kiedy się zbytnio "da w palnik", to potrafią w ekspresowym tempie wystawić za drzwi, bez prawa powrotu oczywiście. Potrafią przy tym wystawionego zapamiętać i traktować w przyszłości z dużą ostrożnością, żeby nie rzec – niechęcią. Potrafią nawet zbyt nachalnemu dać wycisk. Zdecydowanie ich nie lubimy. Nie jest to jednak chyba do końca uzasadnione.
Bycie bramkarzem to wcale nie przyjemność: zajęte weekendowe wieczory, użeranie się i wykłócanie z kłopotliwymi gośćmi klubów i dyskotek, a na dodatek status "chłopca do wszystkiego" (np. dźwigania ciężarów) i "do bicia". Bycie bramkarzem to funkcjonowanie na najwyższych obrotach wtedy, kiedy inni świetnie się bawią. Bycie bramkarzem wreszcie to wystawianie się na niewybredne dowcipy i zaczepki, konieczność uczestniczenia w pyskówkach, studzenie emocji zbyt rozochoconych gości i wkraczanie do akcji w krytycznych sytuacjach dowiedz się więcej...