Zabójstwo Jolanty przelało czarę
Zagłębie i Górny Śląsk opanowała psychoza strachu. Kobiety bały się wychodzić z domów, a ich mężowie lub bracia eskortowali je w drodze powrotnej z pracy. Ludzie podejrzliwie patrzyli nie tylko na przyjezdnych, ale nawet na dobrze sobie znanych sąsiadów. "Wampirem" mógł być przecież każdy.
Kilkunastomiesięczne śledztwo milicji nie przynosiło żadnych, nawet najmniejszych rezultatów. "Wampir" nie dał się także złapać na wystawiane "na wabia" w odludnych miejscach funkcjonariuszki.
Władze partyjne z rosnącą niecierpliwością patrzyły na opieszałe działania podległych sobie służb. Miarka przebrała się, gdy 11 października 1966 roku w Będzinie wydobyto z rzeki zwłoki 18-letniej Jolanty, bratanicy Edwarda Gierka, ówczesnego I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach.
Gierek za punkt honoru wziął sobie rozwiązanie sprawy "Wampira". W górnośląskiej milicji wiedziano dobrze, że "towarzysz I sekretarz" nie odpuści i że trzeba "wykazać się", bo inaczej polecą głowy.