Armia przesiada się na hoverbike'i. Co potrafi latający motocykl?
24.09.2016 | aktual.: 28.02.2018 14:50
„Gwiezdne wojny” bez kultowych ścigaczy nie byłyby gwiezdnymi wojnami. Kto by mógł jednak przypuszczać, że rzeczywistość w ciągu kilku dekad od premiery sagi George’a Lucasa zacznie przybliżać się do fabuły filmu sci-fi. Kolejne projekty hoverbików, czyli latających motocykli, przedstawiają się coraz bardziej obiecująco.
Sama idea narodziła się w… garażu. Dla Nowozelandczyka Chrisa Malloya „ścigacze” i latające motocykle były po prostu życiową pasją. Kiedy rozpoczynał pracę nad projektem, nie sądził zapewne, że jego pomysł przerodzi się w wielkie przedsięwzięcie, którym żywo będzie zainteresowany amerykański Departament Obrony.
ZOBACZ TEŻ:
Departament Obrony chce go mieć
Za projekt niskokosztowego, łatwego w obsłudze i spełniającego wymogi armii „latającego motocykla” odpowiada Malloy Aeronautics oraz SURVICE Engineering Company, które podpisały kontrakt z Departamentem Obrony Stanów Zjednoczonych. Projekt nieco przypomina quadcopter – rodzaj śmigłowca napędzanego czterema śmigłami (nie są to zatem „laserowe” silniki odrzutowe jak w ścigaczach z sagi George’a Lucasa).
Tak jak quadcopter, Hoverbike ma cztery rotory, ale pod względem wielkości jest zbliżony do małego samochodu. Producenci zapewniają, że dzięki zastosowaniu wirników bandażowych (czyli śmigieł zaopatrzonych w specjalne „osłony”) pojazd jest wyjątkowo stabilny. Specjalne, adaptujące się do aktualnych potrzeb podwozie maszyny sprawia natomiast, że rekonfiguracja „latającego śmigłowca” w zależności od rodzaju wykonywanej misji - zmiana parametrów po awarii lub rozbudowie maszyny - jest jeszcze prostsza.
ZOBACZ TEŻ:
Niewidoczny dla radarów
Twórcy zadbali również, by Hoverbike był trudny do zauważenia przez przeciwnika. Maszyna operuje na zbyt niskich wysokościach, by zostać wykryta przez radar. Ponadto zajmuje niedużo miejsca i zostawia niewielkie ślady na ziemi, a praca bandażowych wirników jest bardzo cicha. Wielopaliwowy silnik Hoverbike’a jest w stanie nieprzerwanie generować co najmniej 80 kilowatów (około 100 koni mechanicznych). Energia może być wykorzystana do napędzania maszyny lub służyć jako posiłkowe źródło do innych celów.
ZOBACZ TEŻ:
Jak działa Hoverbike?
Maszyna może funkcjonować w kilku trybach: załogowym, bezzałogowym i półautomatycznym. Pierwszy wariant nie różni się niczym od sytuacji „kierowcy” (choć w przypadku Hoverbike’a bardziej pasuje słowo „pilot”): wsiadamy, odpalamy i pilotujemy. Drugi tryb działa podobnie jak w przypadku dronów. Trzecia opcja to połączenie sterowania ręcznego i automatycznego pilota: żołnierz może zaprogramować lot lub zostawić autopilotowi tylko część zadań i skoncentrować się np. na prowadzeniu ognia. Jest to możliwe również z tego względu, że nawigowanie Hoverbike’m jest dziecinnie proste – wystarczy zaprogramować poszczególne punkty docelowe. Maszyna sama potrafi zidentyfikować i ominąć ewentualne przeszkody, które pojawią się na drodze do celu.
Producenci zapewniają, że sterowanie maszyną nie jest trudne i nie wymaga wysoce specjalistycznej wiedzy. To niewątpliwie ważna cecha, która pozwoli nie tylko na ograniczenie kosztów związanych ze szkoleniem potencjalnych pilotów, ale sprawi, że maszyna lepiej sprawdzi się w sytuacjach ekstremalnych – np. podczas ewakuacji.
ZOBACZ TEŻ:
Niebawem ruszy do akcji
Choć na hoverbike’i ostrzy sobie zęby przede wszystkim amerykańska armia, wiadomo, że jego zastosowanie nie będzie ograniczać się do celów bojowych i militarnych. „Latający motocykl” doskonale sprawdzi się podczas misji humanitarnych oraz klęsk żywiołowych – wszędzie tam, gdzie dotarcie do celu tradycyjnymi środkami transportu, jest niemożliwe lub utrudnione. Za pomocą Hoverbike’a będzie można dostarczyć kluczowe dla ratowania życia dostawy wody, żywności oraz leków.
Kiedy możemy się spodziewać pierwszych żołnierzy na „ścigaczach”? Konstruktorzy zapewniają, że to kwestia 3-5 lat.