Wielcy konstruktorzy
27.11.2007 | aktual.: 07.04.2017 13:55
None
Czy konkurencją dla ekskluzywnych żaglowców nie staną się statki pasażerskie? Proponują równie komfortowe warunki i pędzą dużo szybciej po morzach.
Myślę, że nie. Widziałem na własne oczy, jak po dobrym obiedzie na „Royal Clipperze” specjalnie dla pasażerów stawiano żagle przy dźwiękach muzyki Vangelisa. Wzruszeni Amerykanie płakali. Tego nie zapewni pływające miasto dla 10 tysięcy pasażerów, ze sklepami, restauracjami na każdym pokładzie, gdzie człowiek nawet nie wie, czy wyszedł z dzielnicy handlowej Nowego Jorku, czy jest na morzu. Ale są zaawansowane projekty, żeby to były miasta na 50 tysięcy osób, przemieszczające się po świecie. Z drugiej strony, zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli pływać na takich żaglowcach, jak „Chopin”, „Pogoria” lub „Royal Clipper”. Żagle mają magię, są jak „floating advertisement”, pływające ogłoszenie, które wciąga ludzi. Dlatego nasze statki mają prawie 100 proc. obłożenia i to na kilka lat do przodu.
Zobacz również
Wielcy konstruktorzy
Nazywają pana ojcem żaglowców, w dorobku 17 statków i wszystkie pływają! Kocha pan swoje dzieci po równo, czy darzy niektóre z nich szczególną sympatią?
Lubię swoje pierwsze statki „Pogorię” i „Dar Młodzieży”, także „Alexandra von Humboldta”, bark rozpoznawany na wszystkich wodach po zielonych żaglach. O te żagle toczyła się wojna, upierano się, że muszą być białe. Kiedy podjechała ciężarówka z zielonym dakronem, szkoda jednak było wyrzucić w błoto 50 tys. marek niemieckich, bo tyle był wart załadunek. Potem zieleń się spodobała, nikt nie chciał nic zmieniać.
Zobacz również
Wielcy konstruktorzy
Jak konstruuje się statek żaglowy, który musi wypłynąć w morze, nie przewrócić się i nie zatonąć? Nie męczą pana sny, że coś źle zostanie wyważone?
Czasem męczą, choć nie demonizowałbym trudności. To trzeba trochę lubić, choć się przeżywa. Nie mam akurat tych dramatycznych zdjęć z naszego rejsu dookoła świata, kiedy się wywróciliśmy. Nasz jacht położył się na wodzie, potem gwałtownie wstał i wyrzucił ludzi z koi z siłą katapulty. Bezpieczeństwo jest bardzo ważne. A inna sprawa, że taki statek musi ładnie wyglądać. To jest wszystko, co muszę uwzględniać z moimi konstruktorami.
Zobacz również
Wielcy konstruktorzy
Co jest duszą takiego żaglowca?
Nie wiem, gdzie ona jest, tak jak człowiek nie wie, gdzie siedzi jego dusza. W którymś miejscu na żaglowcu musi się skrywać. Na pewno z nim płynie…
Projektowanie żaglowców musi się opłacić, po latach pracy w stoczni założył pan własną firmę Choreń Design & Consulting. To dobry biznes?
Tak samo, jak wiele innych, choć na pewno są lepsze. Kilkadziesiąt osób ze mną dziś współpracuje i z tego żyje. Statki powstają, utrzymuję kontakty z „Royal Clipperem”, jest dobrze.
Zobacz również
Wielcy konstruktorzy
Rodzinę też udało się wciągnąć w biznes?
Niestety, nie. Mam jednak satysfakcję, że moje obie córki żeglowały na „Pogorii”. Ale nie udało się zarazić ich pasją do żeglarstwa.
Ma pan jakieś niezrealizowane marzenie?
Jeszcze dla Polski zaprojektować jakiś ładny żaglowiec. Bardzo bym się cieszył, bo w tej chwili nie pływa pod polską banderą żadna jednostka, którą można by się pochwalić przed światem. „Royal Clipper” w założeniu miał być polskim „Gwarkiem”, na którym organizowano by wczasy pod żaglami dla górników i średniozamożnych obywateli PRL. Statek prawie był gotowy, maszty leżały na kei, ale Solidarność się pojawiła… Zabrakło dwóch miesięcy. Przez kilka lat „Gwarek” stał w Stoczni Gdańskiej i rdzewiał, aż po cenie złomu został sprzedany szwedzkiemu armatorowi. Przerobiliśmy go nieco i tak powstał „Royal Clipper”, pływają nim głównie Amerykanie i Niemcy, są zachwyceni.
Zobacz również
Wielcy konstruktorzy
Jest jakiś przepis na sukces?
Trzeba być w czepku urodzonym, a ja jestem. Często trzeba też podejmować ryzyko, z czym łączy się każdy projekt. Jak na razie mi się udaje. Nie bałem się nigdy niczego i to chyba wszystko.