Alpejska adrenalina
Kiedy docieramy na szczyt Hahnenkamm (ok. 1655 m n.p.m.), świeci piękne słońce. Stąd poprowadzono pierwszą trasę zjazdową dla narciarzy w Austrii w 1928 r. Co roku, w styczniu, odbywają się tu zawody dla profesjonalistów. Wszyscy emocjonują się wyczynami śmiałków zjeżdżających osławioną trasą Streif. A gdy zwycięża Austriak, „Kitz” ogarnia szaleństwo. Markus szóstym zmysłem potrafi wyczuć zmianę pogody. Najpierw ocenia wiatr, co ma kluczowe znaczenie dla lotu. -Zbyt porywisty uniemożliwia start – mówi. – Kiedy sterujesz paralotnią, szczególnie niebezpieczna jest nagła zmiana siły i kierunku wiatru.
Zawsze obserwuję niebo, nie lubię cumulonimbusów, bo to zwiastun burzy. Właściwie nie ma żadnej dobrej rady, co zrobić, kiedy taka chmura zacznie człowieka wsysać. Trzeba za wszelką cenę unikać cumulonimbusów – śmieje się. Budka na wzgórzu o wymiarach dwa na dwa metry to górski „office” Markusa: - Kiedy mam na pieńku z moją dziewczyną, to w niej śpię – żartuje i podsuwa do podpisania zgodę na lot. Moment wahania, ale raz się żyje.
Zakładam ochronny kask i wskakuję w chroniącą od wiatru „służbową” kurtkę. Na trawie rozciągnięte linki i paralotnia, wyglądająca niczym żagiel fregaty. Rozpędzamy się, aż tracimy grunt pod nogami (bardzo dziwne uczucie), żagiel nadyma się, wirujemy jak wielki ptak nad górami. Po drugiej stronie Kitbueheler Horn, ulubiona góra snowboardzistów, dalej Grossvenediger i najwyższy szczyt Austrii Grossglockner. Z góry widać malowniczo położone Schwarzsee (Czarne Jezioro), okupowane przez miłośników nordic walking, alpejski ogród kwiatowy, pola golfowe i Sport Park, wielkie centrum sportowe pod dachem, gdzie można uprawiać wspinaczkę, łyżwiarstwo i popularny w tych stronach curling. Wydaje się, że lecimy nad rzeką dachów Kitzbuehel, nad którymi góruje barokowy kościół St. Andreasa. Domy do późnej jesieni toną w kwieciu pelargonii, czego z góry, niestety, nie widać. Z wysokości ponad tysiąca metrów trudno dostrzec też, że tylko jeden dom pomalowano na niebiesko, a inny na czerwono, o czym zadecydował pewien artysta
malarz.
Z góry wszystko wydaje się mini światem, w którym niczym mrówki mozolą się mali ludzie. Tam pęd i wyścig, tu - wolność w przestworzach. – Chcesz posterować? - pyta Markus. Oczywiście! Kiedy mówi: „teraz będzie akcja” i schodzi ostro w dół, zataczając koła, nie jest już tak przyjemnie jak wcześniej. Niczym mantrę powtarzam w myślach wcześniejszą instrukcję: „ląduje się na nogi, a nie na „podwozie”. Łąka coraz bliżej, osiadamy miękko. Na ten widok nawet Dziki Cesarz by się uśmiechnął.