Na tropie bombera
W grudniu 1961 r. pierwszy sekretarz PZPR postanowił odwiedzić górników z okazji ich święta - Barbórki. - Odradzałem to, sugerując, że sprawca zamachu nie został ujęty i może pokusić się podjąć nową próbę - wspominał Franciszek Szlachcic, ówczesny szef katowickiej Służby Bezpieczeństwa. Jednak Gomułka nie dał się zastraszyć i podjął wyprawę na Śląsk.
Bomba wybuchła w Katowicach, podczas przejazdu delegacji, niedaleko miejsca poprzedniego zamachu. Uszkodzony został jeden z samochodów - jak się okazało nie było w nim żadnego dostojnika, ponieważ głównymi ulicami skierowano "fałszywą kawalkadę" (w tym czasie partyjni prominenci przemykali boczną trasą). Ranne zostały dwie przypadkowe osoby.
Rozpoczęło się śledztwo zakrojone na szeroką skalę. Z pomocą przyszedł przypadek. "Na miejscu wybuchu specjaliści znaleźli kawałek przewodu, za pomocą którego odpalono ładunek. Odkryli na nim cięcie wykonane specyficznymi cążkami. To był jedyny, wątły ślad, ale Szlachcic już nie wypuścił go z rąk. Wiedział, że sprawca mieszka w okolicy, zna się na łączności i elektryczności, ma też dostęp do materiałów wybuchowych" - czytamy w artykule "Zabić Wiesława" opublikowanym w "Newsweeku".