Ciechowski skandalista. Tak mocnych tekstów niewielu by się po nim spodziewało
„Jeśli się spowiadasz, córko / Nie ukrywaj przede mną nic / Chcę poczuć pot spływający z ich lepkich ciał / Dalej, dalej, opisuj lubieżność swych ruchów / Kiedy płonę nad twoim grzechem / Zliż moje łzy”. Mocny, kontrowersyjny, dla niektórych pewnie wręcz skandaliczny. „Spowiedź” to jeden z tych tekstów Grzegorza Ciechowskiego, których on sam nigdy nie zdecydował się nagrać – zamieścił go jedynie w zbiorze swoich wierszy. Po ten i osiem innych utworów z tomu „Wokół niej” sięgnęli muzycy Fonetyki. O pracy nad płytą, twórczości Grzegorza Ciechowskiego i kondycji polskiej muzyki w 15 lat po śmierci tego genialnego artysty rozmawiamy z Przemysławem Wałczukiem, wokalistą, kompozytorem i producentem krążka „Ciechowski”.
24.11.2016 | aktual.: 24.11.2016 11:39
Teksty, po które sięgnąłeś, choć autorstwa Ciechowskiego, nigdy przez niego nie były śpiewane. Były zbyt odważne, zbyt kontrowersyjne, żeby stać się piosenkami?
To tylko hipoteza, ale chyba rzeczywiście Grzegorz nie odważył się ich użyć. Choć powodów pewnie nigdy nie poznamy. Być może nie pasowały mu po prostu do koncepcji żadnej z płyt. Tom „Wokół niej” został wydany w 1996 roku, zawierał 57 wierszy. Do wielu z nich Ciechowski sięgał przy okazji nagrywania płyt Republiki, lecz inne pozostały tylko wierszami. Może były za trudne, może za mocne. Nagranie „Spowiedzi” czy np. „Jesteśmy biedni” kilkanaście lat temu wywołałoby skandal, a tych w latach 90., w okresie „Republiki popowej”, Grzegorz unikał (może 10 lat wcześniej nie miałby oporów). Chciał elegancko prowadzić swoją karierę i być może właśnie dlatego nie zdecydował się na ich nagranie.
Wcześniej sięgaliście już po twórczość poetów – Wojaczka czy Bursy. Tym razem Ciechowski. Dlaczego właśnie on?
To właściwie dosyć proste. Produkuję płyty Fonetyki, ale jednocześnie od 6 lat jestem pełnomocnikiem Ani Skrobiszewskiej, wdowy po G.C., i zarządzam twórczością po Grzegorzu Ciechowskim. Siłą rzeczy jestem teraz promotorem tej twórczości. Wcześniej realizowałem na przykład koncert „Grzegorz Ciechowski – spotkanie z legendą” z okazji ukazania się kolekcjonerskiej monety z jego wizerunkiem, do którego zaprosiłem Adama Sztabę i wielu wybitnych polskich wokalistów. Adam na nowo zaaranżował utwory Republiki, Obywatela G.C. – i ten koncert ukazał się na płycie. To także ja stoję za tą wielką skandaliczną akcją stworzenia kolekcji ubrań inspirowanych stylem Grzegorza. Teraz – w 15. rocznicę śmierci Ciechowskiego – ukazuje się także piękny album fotograficzny „Grzegorz Ciechowski – Andrzej Świetlik”. Planuję też szereg wystaw Andrzeja Świetlika dedykowanych właśnie G.C. Dzieje się.
Jednak przez kilka lat szukałem artysty lub zespołu, który mógłby nagrać płytę z jego tekstami. Niestety, z nikim nie udało mi się porozumieć co do formy. Któregoś wieczoru, było to w czasie świąt, Anna Skrobiszewska spytała mnie wprost, czemu nie podejmie się tego Fonetyka. Nawet jeśli chodziło mi to wcześniej po głowie, czułem, że w jakiś sposób mi zwyczajnie nie wypada.
Dlaczego?
Po pierwsze nie chciałem, żeby nam zarzucano, że będziemy naszą twórczość „sprzedawać Ciechowskim”. A po drugie to zadanie było zwyczajnie strasznie trudne – zmierzenie się z legendą rocka, z artystą, który na stałe zapisał się w historii polskiej muzyki. Od razu ma się tę świadomość, że będzie się porównywanym, że pewnie nigdy nie osiągniesz tego „levelu”, który osiągnąłby Grzegorz.
Jakim kluczem wybierałeś teksty, które znalazły się na płycie?
Moim zdaniem tych dziewięć wierszy z tomu „Wokół niej” nie zestarzało się ani trochę i są dziś równie aktualne, co 20 lat temu. Np. wspomniana już „Spowiedź” – piosenka właściwie o tym, że kler zagląda nam wszystkim w majtki i bardzo ekscytuje się tym, co dzieje się w naszych łóżkach. Ale tekst nie jest wulgarny czy obraźliwy, tylko zwyczajnie ironiczny. Napisać coś takiego jest wielką sztuką, ale Ciechowski poeta tę umiejętność posiadł. Albo „Noc Chagalla” – o więźniach, którzy uciekają na wolność, ale szybko wracają do swoich cel przerażeni tym, co na tej wolności się dzieje.
Wy zdecydowaliście się nagrać te trudne utwory. Nie baliście się skandalu? A może wręcz przeciwnie – liczyliście na niego?
Bać się nie baliśmy, ale też na skandal nie liczymy – do niczego nie jest nam potrzebny. Poza tym dziś mamy inne czasy. To, co oburzałoby ludzi w latach 90., dziś już nie budzi zgorszenia. A te mocne teksty po prostu świetnie wpisują się w naszą obecną rzeczywistość, nawet w kontekście wyborów w Stanach czy czarnego protestu na ulicach polskich miast.
To taki mocny głos „ludzi wkurzonych”, który na współczesnej scenie reprezentuje dziś głównie Maria Peszek, wcześniej po części Kazik Staszewski. Większość artystów jednak woli unikać trudnych, kontrowersyjnych tematów.
Tak, zdecydowanie. Powiem szczerze, że gdyby Maria Peszek umiała pisać tak, jak Grzegorz Ciechowski, to te teksty bardzo by do niej pasowały. Niestety nie umie, choć ma coś do powiedzenia. Ona poetką nie jest, a Ciechowski, zanim stał się muzykiem, już poetą był. To właściwie też na swój sposób niesamowite, że ta jego muzyka już lata temu miała takie wzięcie. Warto zauważyć, że Ciechowski miał w historii polskiej fonografii najwięcej Fryderyków zaraz po Kasi Nosowskiej, no ale ona żyje te 15 lat dłużej od niego, więc zdążyła go wyprzedzić.
Zobacz także
A dlaczego o Ciechowskim poecie wiemy tak niewiele?
Cóż, nie był on uznawany za takiego poetę, jak Miłosz czy Szymborska, lecz niejednokrotnie wspominał o tym, że dla niego poeci są większymi artystami niż muzycy. Sam dokonał jakiegoś wyboru – wiedział, że jako poecie będzie mu trudno promować swoją twórczość, poza tym z poezji też nie jest łatwo wyżyć. A muzyka to dla niej świetny kanał, tuba, która kieruje poezję do tłumów. Jeśli masz do powiedzenia coś mądrego, to muzyka jest świetnym środkiem przekazu.
I dlatego tak często sięgacie po twórczość poetów?
Tak. Ale jednocześnie doszedłem do wniosku, że ta płyta będzie ostatnią opartą na tekstach poetów. Wiele się nauczyłem, tworząc tę i wcześniejsze płyty, jednak była to mega trudna praca, bo ludzie są w większości dość durni i nie uśmiecha im się czytanie między wierszami – chcą mieć wszystko kawa na ławę. Wystarczy posłuchać radia i tekstów tych kawałków, które są teraz puszczane.
W takim razie co było właściwie tak niesamowitego w Grzegorzu Ciechowskim, że w 15 lat po jego śmierci ludzie wciąż poniekąd starają się żyć jego życiem i odkrywać go na nowo?
Artystów jego formatu nie było wielu. „Sprzed Grzegorza” kilka nazwisk można byłoby wymienić, ale po jego śmierci... Śmiem sądzić, że był jednym z ostatnich wielkich polskich artystów sceny muzycznej. Przede wszystkim pisał piosenki o czymś. A dziś? Nawet Kult wydał właśnie płytę, która tekstowo mocno kuleje, czegoś ważnego jej brakuje. Ale to temat na osobną rozmowę. W każdym razie po 2000 roku nic już wielkiego się w Polsce nie wydarzyło w tym temacie.
Obecnie nie ma już czasów wielkich przebojów, evergreenów. Pamiętasz, co w tym roku było przebojem? Bo ja nie. Dla mnie, jeśli po 10 latach piosenka wciąż jest aktualna, to znaczy, że jest dobra. To potrafił Ciechowski, Niemen czy Grechuta. Oni przecież tworzyli muzykę rozrywkową, ale to był kawał polskiej kultury.
Kiedy Bruno Ciechowski wraz z przyjaciółmi swoimi i ojca wydawał ostatnio album fotograficzny poświęcony Grzegorzowi, musiał poprosić o pomoc internautów – żadne wydawnictwo nie chciało się podjąć tego zadania. A jak było w przypadku płyty?
Tę płytę finansuję ja. Nie jest tajemnicą, że aby robić sztukę, artystę musi być stać na wolność twórczą. W przeciwnym wypadku czekają nas kompromisy. Oczywiście robiliśmy różnego rodzaju akcje, wyprzedawaliśmy stare płyty, żeby uzbierać na studio, ale nie musieliśmy szukać pieniędzy wśród fanów czy przy akcjach zbiórkowych.
Wyprodukowaliśmy 2 tysiące egzemplarzy płyty, album jest pięknie wydany, zadbaliśmy o szatę graficzną. Przyjemnie wziąć go w ręce.
Będziecie koncertować z tym repertuarem?
Tak, jak najbardziej. 10 grudnia gramy w Warszawie w klubie „Chmury”, potem 16 w Toruniu na Dniach Grzegorza Ciechowskiego. Z tym materiałem graliśmy już m.in. na Festiwalu Grzegorza Ciechowskiego w Tczewie i chyba się spodobał, bo dostaliśmy pierwszą nagrodę. Właściwie nie grywamy na konkursach, ale dla tego jednego musieliśmy zrobić wyjątek.
Przy nagrywaniu jednego z utworów do współpracy zaprosiliście też córkę Grzegorza Ciechowskiego, Helenę.
Tak, przyjaźnię się z członkami jego rodziny, pomagamy sobie. Np. Bruno, syn Grzegorza, jest na stażu w mojej agencji, stawia pierwsze kroki jako promotor i menadżer, a Hela pomagała przy naszych projektach graficznych. Niestety, lub stety, żadne z nich nie idzie w ślady ojca i nie planuje zostać muzykami. Jednak Hela, gdyby chciała, miałaby zadatki. Słyszałem jej stare nagrania, gdzie śpiewała cover Nirvany. Bardzo mi się to spodobało. Dlatego z chęcią zaprosiłem ją do udziału w nagraniu, tym bardziej, że jej obecność stanowi jakiś pierwiastek łączący nas z Grzegorzem.
Wasza płyta zaistnieje w świadomości szerokiej rzeszy odbiorców, jeśli będą ją puszczały stacje radiowe. Czy tak się stanie?
Wątpię. My nie jesteśmy twórcami hitów. Na tej płycie celowo starałem się nie iść w stronę skocznych przebojów, bo to zwyczajnie nie wypada. Jej klimat oscyluje bardziej wokół muzyki filmowej, jest refleksyjna, skłaniająca do myślenia. To nie muzyka dla każdego. A powiem szczerze, żeby dla mnie byłoby to żenujące, gdyby grała nas np. Eska zaraz po piosence zespołu Piersi. Zwyczajnie bym się wstydził.
Żeby móc sobie pozwolić na taką wolność, trzeba być niezależnym finansowo, czyli – najczęściej – pracować także poza branżą muzyczną. Tobie się to udało.
Poza muzyką zajmuję się także kreacją i żyję z pomysłów. To pozwala mi na zajmowanie się sztuką. Ja nie jestem jakimś bogaczem, człowiekiem zamożnym. Jednak Fonetyka powstała właśnie po to, żebyśmy mogli robić niezależną muzykę. Dawniej, kiedy byłem na studiach, bardzo chciałem żyć ze sztuki, miałem straszne ciśnienie, żeby na muzyce zarabiać pieniądze, przez co była ona coraz bardziej tandetna, nastawiona na hit, na upraszczanie tekstu i melodii, byle tylko puścili ją w radio. W końcu zaczęła zahaczać o disco polo. Nawet miałem propozycję śpiewania w takim zespole. Czułem, że to jest ta granica, której przekroczyć nie mogę. Wychowałem się w końcu na rocku, na grunge'u. Musiałem więc poszukać innego źródła dochodu, by móc pozostać niezależnym.
Dziś są ludzie tacy jak Kortez, którzy robią wielkie „story”, że pracowali gdzieś tam, ale rzucili pracę, żeby żyć muzyką i są bohaterami. Ale dla mnie bohaterami są ci, którzy potrafią pracować w korporacji czy gdzieś indziej, a oprócz tego tworzyć sztukę nienastawioną na zysk.
ZOBACZ TEŻ:
Zobacz także