Marek Kotański – uwierzył w tych, w których nie wierzył już nikt
15.10.2016 18:30
Choć zginął ponad 14 lat temu, do dziś wielu nie może pogodzić się z jego śmiercią. Był dla nich wszystkim, co mieli, bo przywrócił im utraconą niegdyś, jak sądzili – bezpowrotnie, godność i radość życia. Przywrócił, choć się z nimi nie patyczkował i, gdy trzeba było, potrafił nimi porządnie potrząsnąć.
15 października 1978 roku Marek Kotański założył w Głoskowie opodal Garwolina pierwsze centrum „Monaru”, placówki pomocy narkomanom. Ośrodek powstał w opuszczonym i zrujnowanym domu, który odremontowano staraniem „Kotana”, jak go wszyscy nazywali, i grupy jego przyjaciół. Trafili tu pacjenci szpitala psychiatrycznego w Garwolinie, gdzie mieścił się oddział dla osób uzależnionych od narkotyków.
ZOBACZ TEŻ:
Zmienił podejście i metodę leczenia
Kotański zetknął się z nimi przed laty, gdy w 1974 roku rozpoczął pracę w tej placówce. Młody i pełen zapału psycholog, widząc, że tradycyjne metody leczenia nie przynoszą pozytywnych skutków, postanowił odwołać się do znanej na Zachodzie metody Charlesa Dedericha. Na czym polegała zmiana?
„Do tej pory osoby pracujące z narkomanami tłumaczyły im, jak powinny żyć. Teraz podstawowym narzędziem pracy stać się miało wzajemne oddziaływanie na siebie pacjentów. Pacjent stawał się podmiotem procesu terapeutycznego. Pod bacznym okiem terapeutów pacjenci sami tworzyli zasady obowiązujące w ośrodku” – czytamy na oficjalnej stronie placówki.
Dziś według tej metody pracuje 25 ośrodków „Monaru” w całej Polsce. Prowadzą je współpracownicy Marka Kotańskiego, w znacznej części osoby wyciągnięte przez niego z nałogu.
ZOBACZ TEŻ:
Wyrzucali go drzwiami, to wchodził oknem
Choć dzisiaj wszyscy wspominają go z sentymentem i szacunkiem, to przed laty wielu z nich starło się z „Kotanem” na przysłowiowe noże.
„Był ostrym i stanowczym szefem, a jednocześnie przyjaznym, ciepłym człowiekiem. Zawsze miał czas, żeby każdego wysłuchać, ale potrafił też postawić granicę, jeśli ktoś był natarczywy” – wspomina na stronie Henryk Kusa, jeden z tych, którym Kotański podał pomocną dłoń.
Dla dobra swoich podopiecznych „Kotan” był gotów na wszystko. „Był skuteczny, potrafił dopiąć celu. Wyrzucali go drzwiami, to wchodził oknem. A tym celem była zawsze pomoc człowiekowi. Nie zwracał przy tym uwagi na formalności, pieczątki. Używając porównania, można powiedzieć, że widząc moknącego człowieka, najpierw osłaniał go parasolem, później rozpinał nad nim pałatkę, wreszcie budował dom, a na końcu dbał o stronę formalną” – dodaje Henryk Kusa.
ZOBACZ TEŻ:
„Kotan” narodził się na studiach
Taki był Kotański zawsze. Jeszcze w latach 60., gdy studiował psychologię na Uniwersytecie Warszawskim, działał społecznie w Ruchu Młodych Wychowawców, którego członkowie opiekowali się sierotami i młodzieżą ze środowisk patologicznych. Był także wolontariuszem w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Dolnej w Warszawie, w izbie wytrzeźwień przy ul. Kolskiej oraz w Społecznym Komitecie Przeciwdziałania Alkoholizmowi. To wówczas faktycznie narodził się „Kotan” i powstały zręby „Monaru”.
Dzisiaj poza ośrodkami Młodzieżowego Ruchu na Rzecz Przeciwdziałania Narkomanii (tak brzmi pełna nazwa „Monaru”) i powstałego po nim „Markotu” – instytucji walczącej z bezdomnością, która prowadzi w Polsce 65 placówek, w naszym kraju działa około 30 poradni terapeutycznych związanych z dziełem Kotańskiego.
ZOBACZ TEŻ:
„Marku, jestem z tobą”
Tego wszystkiego dokonał jeden człowiek i skupione wokół niego, bo wychowane przez niego, grono zapaleńców.
Skąd czerpał do tego siłę? Po latach świeckiego humanizmu, „Kotan” odnalazł się wierze. Ta przemiana dla wielu była szokująca.
„Miłość do Boga to podstawa stosunku do drugiego człowieka. U podstaw mojej miłości do ludzi leży miłość do Jezusa. Ta miłość jest drogą, która pozwala mi docierać do tych ludzi, którzy zostali odrzuceni przez innych, którzy często są na takim dnie, że właściwie nikt nie chce z nimi rozmawiać, nikt nie chce ich dotykać. Ja ich kocham. Ja ich traktuję jak braci” – powiedział na krótko przed śmiercią w wywiadzie udzielonym Radiu Plus.
Za największą nagrodę uznał skierowane do niego w czasie prywatnej audiencji słowa Jana Pawła II: „Marku, jestem z tobą”.
ZOBACZ TEŻ:
Chciał stworzyć polskie Taizé
Nie krył się z wiarą, wręcz ją demonstrował. W 1999 roku przed pielgrzymką papieża do Polski wezwał młodzież do deklaracji życia w czystości. W liście skierowanym do młodych napisał: „Wzywam całą polską młodzież: podarujcie Ojcu Świętemu siłę waszej młodości, czyste, bijące miłością serca”.
Deklaracja z podpisami młodzieży została wręczona Janowi Pawłowi II w ostatnim dniu jego wizyty.
Wsparcie papieża natchnęło „Kotana” do nowych działań. Planował m.in. powołanie w pobliżu Radomia „polskiego Taize” – miejsca modlitwy i pomocy dla potrzebujących opieki osób starszych.
ZOBACZ TEŻ:
Wypadek pokrzyżował plany
W niedzielę, 18 sierpnia 2002 roku o godzinie 22.25 prowadzony przez Kotańskiego samochód uderzył w drzewo.
Do wypadku doszło w Nowym Dworze koło Warszawy na drodze jednokierunkowej. Twórca „Monaru” chciał ominąć pieszych i gwałtownie skręcił. Stracił panowanie nad pojazdem i auto uderzyło lewymi drzwiami w drzewo. Nieprzytomnego Kotańskiego zawieziono do szpitala. Mimo natychmiastowej pomocy, nie udało się go uratować. Zmarł następnego dnia.