Trwa ładowanie...
25-05-2007 16:18

Mariusz Max Kolonko i jego przygoda

Mariusz Max Kolonko i jego przygoda
d24fjd4
d24fjd4

Wyjechał z Polski w 1988 roku mając w kieszeni 200 pożyczonych dolarów i głowę pełną marzeń. W Polsce, jako student, prowadził program w radiowej Trójce. W Ameryce zaczął – jak niemal każdy imigrant – od budowy. Szybko obliczył, że w tej pracy, która tylko na warunki polskie czyniła z niego bogacza, zarobienie miliona dolarów zajęłoby mu 70 lat. Osiągnął to dwanaście razy szybciej. A kiedy już osiągnął, poświęcił się temu, po co przyjechał – dziennikarstwu. Jego korespondencje ze Stanów znają w Polsce wszyscy. Teraz Max pokazuje nam, jak odkrywał Amerykę na łamach swojej książki i w serii popularnych programów telewizyjnych. Ameryka, ta najlepsza z jego kochanek, hojnie odwdzięcza się za ciężką pracę i pasję.

Pojechał pan do Stanów Zjednoczonych jako młody chłopak i zaczynał, jak niemal każdy Polak, na najniższych szczeblach w branży budowlanej. Zamiast wrócić z pełnym portfelem do kraju, został pan w Ameryce i realizując swoją dziennikarską pasję, odnosi sukcesy, o których marzą nie tylko młodzi reporterzy. Dlaczego pan wyjechał? Nie było dla pana miejsca w Polsce? Nie chce pan wracać?

Jestem jak statek, który wypłynął z portu, którego już nie ma. Teraz w Polsce jest inaczej – nie znam tej nowej rzeczywistości i nie kusi mnie powrót do kraju. Będąc w Polsce czuję się trochę jak przybysz z innej bajki. Nawet codzienności trzeba się nauczyć. Zdarzyło mi się np. zniszczyć samochód, bo zatankowałem niewłaściwe paliwo. Nigdy nie jechałem metrem w Warszawie i nie będę sobie robił obciachu, pytając co i gdzie się wrzuca, żeby wejść na peron. Wolę samochód, chociaż ręczna skrzynia biegów to też dla mnie wyzwanie...

Chce pan lecieć w kosmos, a obawia się pan jazdy warszawskim metrem?
W kosmosie będę miał wsparcie całej administracji i technologii NASA. W metrze nie.

d24fjd4

Pomożemy – obiecuję. Wróćmy do pana wyjazdu...
Kiedy wyjeżdżałem w 1988 roku, stare trzymało się jeszcze mocno. Nie należałem do fali emigracji finansowo-ekonomicznej, tylko raczej intelektualnej. Czułem, że w Polsce osiągnąłem już wszystko, na co pozwoliłby mi ówczesny establishment. Byłem po studiach dziennikarskich, prowadziłem audycję Zapraszamy do Trójki, co było marzeniem każdego dziennikarza...

Nie szkoda było tego zostawiać?
Kiedy otrzymałem do podpisania kartkę z oświadczeniem, że odchodzę na własną prośbę, patrzyłem na nią myśląc: „Max, czy ty dobrze robisz?”. Ale to był bilet na nowe życie, a ja byłem młodym człowiekiem z wyobraźnią. Podpisałem dokument i wyjechałem. Wiedziałem, że już tu nie wrócę.

Marzył pan o Ameryce wcześniej?
Kiedy nauczycielka w szkole podstawowej pytała dzieci, kim chcą być, odpowiedziałem, że pilotem. Kiedy dopytała dlaczego, wypaliłem, że po to, aby uciec na Migu 21 do Ameryki. Moich rodziców wezwano wtedy do szkoły. Dyrekcja była ciekawa, skąd u dziecka takie wywrotowe myśli. Obyło się jednak bez konsekwencji.

Rzeczywistość dorównała marzeniom? Co pan sobie pomyślał, kiedy wysiadł pan na lotnisku w Nowym Jorku?
Pomyślałem: swojsko tu. Jak w jakiejś wędrówce dusz, poczułem, jakbym tam już był i żył bardzo, bardzo dawno temu. Wiedziałem, że Ameryka jest moim miejscem, mimo że miałem w kieszeni 200 pożyczonych dolarów i chodziłem po Manhattanie pytając, gdzie jest Greenpoint.

d24fjd4

Miał pan znajomych w Nowym Jorku?
Nie. Pojechałem z przyjaciółką, która później „nie wytrzymała tempa”.

Skąd pomysł na założenie firmy budowlanej?
Chciałem pracować jako dziennikarz w Stanach. Ameryka jest miejscem, gdzie spełnia się przecież „american dream”, a ja miałem zamiar go urzeczywistnić – kupić sobie kamerę i zostać korespondentem. Sęk w tym, że w tym czasie stałem na drabinie za 6 dolarów na godzinę, a kamera telewizyjna kosztowała 70 tysięcy dolarów. Wtedy powiedziałem sobie: „Max musisz przestać marzyć. Trzeba wziąć się do pracy i robić biznes”.

Zobacz również

Gentleman na żaglach

d24fjd4

To było takie proste?
Nie, ale udało się, chociaż teraz sam się temu dziwię. To tak, jakby imigrant z Albanii dostał kontrakt na budowę Złotych Tarasów. Moja firma przez pięć lat wyremontowała 54 wieżowce na Manhattanie. Szło świetnie, ale potem i tak skończyliśmy w sądach.

Dlaczego?
Biznes rozłożył się przez przecinek. Pomyliłem się w kontrakcie i zamiast wpisać przed trzema zerami przecinek, jak to robią Amerykanie, napisałem polską kropkę. To oznaczało, że wygrałem kontrakt, ale musiałbym go zrealizować za... 460 dolarów, zamiast za pół miliona. Sprawa skończyła się w sądzie, ale nie przejąłem się tym szczególnie – miałem już kamery.

d24fjd4

A gdyby ta nieszczęsna kropka była przecinkiem i tak by pan zrezygnował?
Pieniądze już nie były dla mnie zachętą. Tym bardziej, że w biznesie telewizyjnym również są ogromne. W Ameryce branża telewizyjna czy filmowa – która mnie teraz interesuje – należą do tych najbardziej intratnych.

*Powróćmy do pana powrotu do Polski. Nie ma tu Maxa Kolonko, bo nie miałby co robić? * W Polsce dziennikarstwo to zupełnie inna bajka. Dziwi mnie, że tak młodzi ludzie prowadzą tak poważne programy. Kiedy się ma dwadzieścia kilka lat, świat postrzega się na innej płaszczyźnie, nie ma się pewnych doświadczeń i nie potrafi się pewnych rzeczy ocenić, a polska rzeczywistość jest szczególnie skomplikowana. Denerwują mnie komentarze po materiale, w których młody chłopak czy dziewczyna zawiera swoje złote myśli czy przepisy na to, jak daną sytuację rozwiązać. Skąd ten człowiek to wie? W USA do poważnych programów dopuszczani są dziennikarze z 30-letnim stażem, którzy już wiele wiedzą i wiele przeżyli. W Polsce nie ma takiej możliwości, bo układy polityczne zmieniają się jak w kalejdoskopie, a wraz z nimi wymienia się kadrę w mediach. Stąd nie ma w Polsce osobowości medialnych, niewielu jest profesjonalistów. Zamiast zatrudniać zawodowców, organizuje się konkursy na reportera, prezentera czy wyższą kadrę
zarządzającą.

*Czy wyobraża sobie pani konkurs na chirurga? Wymagany nóż i biały fartuch, bo można się zachlapać! * Jeśli miałbym wybierać, to wolałbym, aby operował mnie lekarz po medycynie, a informacje przekazywał wykształcony dziennikarz z doświadczeniem. Ostatnia sprawa – polscy dziennikarze częściej koncentrują się na przetrwaniu w branży zamiast na robieniu dobrych programów.

d24fjd4

Czyli powodami, dla których nie chce pan wracać, są niemożność spełniania w Polsce swoich dziennikarskich marzeń i niestabilne układy?
W życiu gra się atutami. Jednym z moich jest to, że jestem jednym z nielicznych dziennikarzy, którzy mają ustaloną renomę za granicą. Stacje mogą to wykorzystać, kiedy potrzebują specjalisty np. od spraw amerykańskich. Robię telewizję w Ameryce. Tutaj nauczyłem się wszystkiego – zawodu, a także życia. Kiedy patrzę na swoje pierwsze korespondencje (mam je na taśmach), to trochę... mnie one bawią. Stałem np. przed Białym Domem ubrany w marynarkę (to było widać) oraz... w dżinsy i budowlane buciory (czego nie było widać, bo kamera pokazywała mnie od połowy). Na dodatek miałem wąsy. Tutaj dziennikarze telewizyjni mają zakaz zapuszczania wąsów. Wyjątkiem są uznane osobowości (np. Geraldo Rivera), którym taki image pozostał z początków ich kariery, kiedy panowała moda na wąsy.

Ale teraz w Polsce jest przecież trochę inaczej.
Prowadzenie interesów w Polsce jest wciąż trudne. Podam przykład. Mój program nazywa się: Mariusz Max Kolonko – Odkrywanie Ameryki, a w gazetach czy Internecie często podaje się jedynie Odkrywanie Ameryki. Uważam nieskromnie, że moje nazwisko ma znaczenie. Po co więc je wycinać? Kiedy zaczynałem karierę w radiu, z jednego z moich pierwszych reportaży wydawca wyciął nazwisko bo, jak mi powiedział, uznał, że jest za długie... Polacy wciąż mają problem z docenieniem innych i obawiają się, żeby ktoś przypadkiem się nie wylansował i nie zarobił więcej. Jeśli sąsiad ma ładniejszy dom, marzą nie o tym, aby mieć taki sam, ale o tym, żeby sąsiadowi się ta chałupa spaliła. Polonia w USA jest taka sama.

Zobacz również

Gentleman na żaglach

d24fjd4

Porozmawiajmy o pana książce. Przyczynkiem do jej powstania były zapiski, które robił pan podczas swoich podróży po Ameryce. Sporo w niej osobistych wyznań. Czy nie są one w jakiś sposób wykreowane?
Jestem przeciwnikiem kreacji. Moje wyznania muszą być szczere aż do bólu – tylko pod tym warunkiem trafią do odbiorcy. Poza tym mam to wszystko na taśmie i właśnie te zbierane latami materiały złożyły się na cykl Odkrywanie Ameryki.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że przedstawia pan siebie jako człowieka samotnego.
Każdy imigrant jest człowiekiem samotnym, niezależnie od tego czy ma wielu przyjaciół i rodzinę, czy nie. Jesteśmy skazani na samotność przez decyzję o wyjeździe. Nasz świat, nasze przeżycia pozostały gdzieś indziej, w Polsce. Jednocześnie myślę, że samotność jest w tym przypadku siłą twórczą, sprawia, że stajemy się lepszymi ludźmi.

Nie trzeba jednak wyjeżdżać, aby wiedzieć, że świat naszego dzieciństwa czy młodości już nie istnieje. Będąc wciąż w tym samym miejscu, też się to obserwuje.
No i o to właśnie chodzi. Uczuć, o których piszę w książce czy pokazuję w programie, doświadczają i inni. Odkrywanie Ameryki ma zwrócić uwagę właśnie na te emocje, zmusić do wspominania, do odkrywania samego siebie.

Czy zamierza Pan wydać Odkrywanie Ameryki w Stanach?
Nie ma sensu. To jest książka, której Amerykanie po prostu nie zrozumieją. Oni nie mają tego rodzaju refleksji i nostalgia Polaka czy imigranta jest im obca. Tutaj życie płynie inaczej, a ludzie nie mają tej głębi. Pytała mnie pani o życie osobiste. Mogę powiedzieć tyle, że podczas całej mojej dwudziestoletniej „kariery” tutaj miałem tylko dwie bliskie przyjaciółki Amerykanki. To o czymś świadczy. Piszę o tym w rozdziale, w którym leżąc na łące opowiadam jednej z nich o moim polskim życiu, planach ucieczki za granicę, bojach o niemożliwe, staraniach o przeżycie do końca tygodnia, o spełnienie swoich ambicji. Wspominałem ludzi, którzy chcieli wyjechać na koniec świata, a nie mogli nawet wybrać się na narty do Zwardonia. W połowie tej opowieści Amerykanka zasnęła. Wtedy – na tej łące – zrozumiałem, że nasze światy są różne i nigdy nie będę w stanie jej tego przekazać. Amerykanie zasnęliby przy mojej książce tak samo, jak ta kobieta. Oni nie mają tego typu refleksji intelektualnej i jej nie złapią. Mówię to z
pełną świadomością i pełnym szacunkiem do Amerykanów. Moja książka nie jest przewodnikiem po USA, nie jest komercyjna. Piszę ją dla ludzi, którzy są wrażliwi i mają szacunek do świata, którego nie znają.

Niebawem będzie pan zdobywał Hollywood.
Nie będę zdobywał. Śmieszy mnie takie podejście. To tradycyjna polska wizja: z szablami do boju, rodacy…Trzeba realizować swoje marzenia i plany, robić biznes, a nie walczyć o zdobycie jakiegoś miasteczka z napisem na wzgórzu. Uważam, że Hollywood jest do wzięcia – jak sfrustrowana panienka, znudzona towarzystwem, w jakim przebywa i która chętnie pozna kogoś nowego.

Będzie pan producentem, reżyserem, operatorem czy scenarzystą?
Wyjeżdżając z Polski marzyłem, żeby zostać reżyserem w Hollywood. Zacząłem od pisania scenariuszy. Napisałem ich z tuzin. Teraz bym się pewnie pod nimi nie podpisał, więc słusznie mi je odrzucili. Natomiast dwa ostatnie są dobre. Pierwszy jest na razie zbyt drogi w realizacji, ale na podstawie drugiego powstanie film.

Jest pan dość pewny siebie.
Uznaję autorytety, ale zdaję sobie sprawę, że to tacy sami ludzie, jak ja czy pani. Nie chodzi o to, że wszystko wiem najlepiej, bo tak nie jest, ale z drugiej strony ci wielcy ludzie nie są tak święci, tak mądrzy i tak idealni, jakimi się wydają. Podchodzę krytycznie zarówno do tego, co mi podają, jak i do swojej pracy.

A nie chciałby pan robić filmu w Polsce?
To wymagałoby wejścia w nasz hermetyczny, filmowy światek. W Ameryce również taki istnieje, ale jest większy i nie tak szczelny. Poza tym w Stanach ocenia się, czy film przyniesie pieniądze i czy zainteresują się nim dystrybutorzy, a nie komu podaje się rękę. Biznes to biznes. Obawiam się, że polskie towarzystwo stwierdziłoby: „Jak to? Jakiś dziennikarz ma czelność robić film?”

Zobacz również

Gentleman na żaglach

To dlatego rzadko bywa pan w Polsce?
Nie. Nie jadę, jak nie muszę. To długa i męcząca podróż wycinająca 2-3 dni z życiorysu. Poza tym, proszę mi wierzyć, wcale nie szpanuję, ale rozpoznawalność mnie męczy. Nie jestem do tego przyzwyczajony i źle się z tym czuję. W Stanach mieszkam w małym miasteczku, gdzie mam prywatność. Moim sąsiadem jest znany dziennikarz ABC, kilka domów dalej mieszka modelka Brooke Shields. Tutaj mogę sobie być, jaki chcę i np. wyjść z domu w laczkach, jeśli mam na to ochotę. Nikt mnie tu nie łapie i nie robi mi zdjęć. Życie z piętnem człowieka, który ciągle musi wyglądać dobrze i ciągle jest pod kontrolą, jest trudne. Krępuje mnie, kiedy np. nawet taksówkarz mnie rozpoznaje.

A rozpoznają?
Tak. Znajomi kiedyś mi podpowiedzieli, żebym zamawiał taksówkę podając pseudonim. Wymyśliłem więc Julio Iglesiasa. Wsiadam do taksówki, a kierowca odwraca się i mówi: „Panie Maxie, miał być Iglesias!” Zresztą akurat taksówkarzy lubię. Oni najwięcej wiedzą, co się dzieje w Warszawie i jaka jest sytuacja w Polsce.

To może pan zacznie odkrywać Polskę zamiast gawędzić z taksówkarzami?
Kto wie? W Polsce odkrywałbym zwykłych ludzi. Na Żoliborzu, gdzie mieszkam, zacząłem gaworzyć z pewną miłą starszą panią o jej życiu, psie, polityce, drożyźnie, zdziczeniu obyczajów... Fascynujące. Ktoś się zdziwił, że z nią rozmawiałem, bo to podobno straszna jędza. Dla mnie taka straszna nie była. Może czasami warto otworzyć się na drugiego człowieka, poświęcić mu chwilę. Jesteśmy katolikami i zasuwamy co niedzielę do kościoła, a potem na ulicy mijamy się obojętnie i mamy gotowe etykietki, z reguły negatywne, na wszystko i wszystkich. Martwi mnie to.

Jakie rejony poza Ameryką są na pana liście?
Kosmos. I może Australia lub Rosja, ale nie wiem czy starczy mi czasu. Astronauta musi mieć dobrą kondycję.

Trenuje pan?
Trzy razy w tygodniu „pakuję” ciężary.

Psychiczne i fizyczne?
Psychiczne to już moja specjalność. Telewizja wymaga bycia w dobrej formie, to ciężka praca. Człowiek jeździ, niedosypia, żywi się byle czym. Na to trzeba siły. Pamiętam taki obrazek – podczas tegorocznych Oskarów główny korespondent z CNN, usiadł na rolce czerwonego dywanu i zasuwał kanapkę. I tak to jest – robimy relacje z niesamowitych miejsc czy wydarzeń, rozmawiamy z wielkimi tego świata, a potem jemy tanią pizzę i śpimy w Motelu 6 – np. jak ja po rozmowie z prezydentem w Białym Domu.

A teraz coś z zupełnie innej beczki. W wywiadzie do poczytnego pisma dla młodych dziewczyn, udzielał pan rad, jak wyrwać faceta. Powiedział pan (racja), że kobieta powinna przyjść do klubu późno. A jak się podrywa kobiety? Skoro panna ma przychodzić późno, to kiedy powinien przyjść facet?
Facet w ogóle nie powinien chodzić po knajpach. Gdzie ma łowić? W bibliotekach? Ma zająć się biznesem i robić pieniądze, a wtedy kobiety same go będą łowiły. Na ogół ci, którzy siedzą w knajpach to luzerzy. Opowiadają, kim to oni nie są czy nie będą w niedalekiej przyszłości. Jak widzę takie zatopione w rozmowach pary, myślę sobie: „Bierz dziewczyno torebkę i uciekaj, bo nic z tego nie będzie”. Młode aktorki marzą o tym, że w knajpie spotkają jakiegoś ważnego producenta czy reżysera. Mylą się. Dlaczego? Bo oni pracują i nie mają czasu na siedzenie po knajpach i ściemnianie bzdur. Sam to widzę po sobie. Nie włóczę się po klubach. Jeśli już w jakimś jestem, to zwykle z ekipą, po zdjęciach.

A pan dał się złowić? Będzie z tego jakaś ławica?
Założenie rodziny jest chyba marzeniem każdego. Póki co pracuję i to dużo.

Pomówmy więc znowu o pracy, tym razem dla telewizji. Pana program Odkrywanie Ameryki cieszy się dużą popularnością. Czy chce pan przekazać Polakom, że tam jest tak fantastycznie? Czy może wręcz przeciwnie?
W ogóle nie myślę w tych kategoriach, chociaż często słyszę to pytanie. Chcę po prostu zabrać widza w miejsca, gdzie byłem, przekazać mu za pomocą obrazu klimat, emocje – także moje własne, co czyni program bardzo osobistym. Nie robię serii przygodowej, nie chcę porównywać Ameryki do Polski i patrzę z dystansem na to, w czym uczestniczę. Moim celem jest przemycenie wartości, które uważam za istotne.

Zobacz również

Gentleman na żaglach

Co pan tak naprawdę odkrywa?
Podobnie jak w książce – Amerykę, swoje wnętrze, duszę widza. Chociaż to bardzo górnolotnie brzmi, chciałbym, aby odbiorca poprzez mój program docierał także do samego siebie, zadawał sobie pytania i szukał na nie odpowiedzi. Pokazując specyficzny festiwal w amerykańskim miasteczku, gdzie kobiety za paciorki pokazują biust...

Czy mężczyźni też pokazują paciorki?
Tak, ale na tym się nie koncentrowałem. Jest taki dzień, kiedy Amerykanie w tym konkretnym miejscu tak się bawią. Rozpasanie wieczorem i nocą sięga zenitu. Robiąc ten program nie mam na myśli pokazania golizny, ale bardziej postawienie pytania, do czego takie zachowanie nas prowadzi.

Jeździ pan często sam w miejsca, które mogą być mało przyjemne. Nie boi się pan?
Nie jestem szaleńcem, który szuka niebezpiecznych miejsc. Ale faktycznie najbardziej lubię jeździć sam. Kiedy w podróży uczestniczą moja kamera, notes i ja, wyprawa nabiera zupełnie innego wymiaru, staje się prawdziwie reporterska i osobista. W grupie zawsze ktoś ma coś do powiedzenia, komuś się coś nie podoba, inny jest głodny, a kolejny chce koniecznie do toalety. Samemu jest się bardziej skoncentrowanym i nastawionym na odczuwanie tego, co się widzi. Lubię również sam kręcić zdjęcia i kamerzyści skarżą się, ze wyrywam im kamerę z ręki. Nic na to nie poradzę!

W Ameryce, jak pan mawia – najlepszej swojej kochance, która nigdy nie dała panu w twarz – odkrył pan i samotność, i ciężką pracę, ale przede wszystkim osiągnął sukces. Czy miał pan takie momenty, kiedy chciał pan wracać do Polski czy np. zwiać gdzieś?
Nie.

Wydaje się, że realizuje pan swój plan metodycznie i w 100%.
Nie jestem robotem...

Aż chce się powiedzieć, że robotem się nnie jest, robotem się bywa – jak pan podkładając głos do Mixa Kolanko w filmie „Roboty”.
Takim robotem mógłbym być – boli mnie głowa, podjeżdża maszyna, zdejmuje mi głowę i wstawia nową...

Powróćmy do pana metodycznego działania...
Piszę scenariusze filmowe. Ten na moje życie też sam opracowuję scena po scenie. Czasami coś nie wychodzi i trzeba wyciąć scenę lub dwie, niekiedy cały fragment idzie do kosza, ale częściej akcja jest wartka i film zwany moim życiem zmierza do wyznaczonego celu.

Dlaczego nie każdy osiąga sukces?
Wierzę, że każdy ma sukces wpisany w siebie. Trzeba się po prostu skoncentrować na celu. Ludzie często łapią 100 srok za ogon i kończą nie mając nic lub dają się uwieść „fajerwerkom”, które spalają się szybko i nic po sobie nie zostawiają. Sądzę, że najważniejsze jest, aby uświadomić sobie, jakie mamy umiejętności, możliwości, upodobania, co chcemy w życiu robići napisać sobie scenariusz. Osiągnięcie zamierzeń z kolei wymaga systematyczności, pracy i koncentracji w Ameryce nazywanej byciem „focused”.

Potrzebujemy czterech elementów: intuicji, dyscypliny, ciężkiej pracy i szczęścia?
Ładnie powiedziane. Element szczęścia jest nieodzowny w życiu. Intuicja podczas dokonywania wyborów również. Najważniejsza jest jednak koncentracja na celu. Ja nie byłem superzdolnym dzieckiem, ale wiedziałem, co chcę robić. Zdarza się, że bardzo zdolni ludzie nie osiągają sukcesu właśnie przez to, że rozpraszają się, rozmieniają na drobne. Istotna jest też pasja. Będę montował materiał do 4 rano i nie pójdę spać, bo lubię moją pracę. „Normalny” człowiek pewnie poszedłby do knajpy lub zasnął.

Co się stanie, jak pan już odkryje wszystko?
Ameryka jest dla mnie jak kobieta – nieodgadniona... Jej poznawanie jest także odkrywaniem ludzkiej duszy, a to zajęcia, które mogą być przedmiotem całego życia.

Zrobił pan ostatnio coś, co zapamięta pan na długo?
Niedawno kładłem czerwony dywan przed rozdaniem Oskarów. Składa się on z kilku części, które trzeba ze sobą zgrzać. Byłem „żelazkowym” i... wypaliłem dziurę w tym jednym z najsłynniejszych dywanów. Zamaskowaliśmy ją ogromną statuetką Oskara.

A co jest dla pana największym wyzwaniem? Czy jest taka rzecz, o której pan marzy?
Pojawi się za chwilę – kolacja. To będzie mój największy wyczyn. Za każdym razem jak otwieram lodówkę, myślę: „Max, teraz czeka cię zadanie!”. Nie zatrzymuję więc dłużej, powodzenia i smacznego! Max

rozmawiała: Hanna Żurawska

Zobacz również

Gentleman na żaglach

d24fjd4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d24fjd4