Niemiecki "burdel"
Wątpliwe jest, aby sytuacja była aż tak tragiczna, jak opisuje to "Rz", która posiłkuje się zdaniami wyrwanymi z prasy niemieckiej, jak np. "Niemcy stały się największym burdelem w Unii Europejskiej". Owszem, u naszych niezwykle liberalnych seksualnie zachodnich sąsiadów tzw. "sex trafficking" rośnie, być może prawdą jest to, co mówi cytowany przez "Rz" szef LKA w Hanowerze, Christian Zahel, że 90-95 proc. prostytutek tkwi w profesji z przymusu (choć statystyki w tej kwestii są mocno zróżnicowane i z racji na utrudnioną dostępność do źródła, ciężko dociec, kto ma rację) i owszem, możliwe że tylko 9 proc. prostytutek korzysta z przywilejów ubezpieczeniowych i emerytalnych, jednak sytuacja w - dla odmiany - niezwykle restrykcyjnej pod tym względem Szwecji nie wygląda wiele lepiej. Tam również handel żywym towarem jest niezwykle rozwinięty i ludzie nadal korzystają z usług pracowników seksualnych - mimo potencjalnie druzgocących sankcji i deklarowanej powszechnie społecznej odrazy dla tego procederu. Mamy tu
więc skonfrontowane ze sobą dwa zupełnie różne modele prób zarządzania nierządem, które jednak dają podobny efekt.
Na zdjęciu: Frankfurt nad Menem, prostytutka leży na łóżku w domu publicznym "Sudfass" - jednym z najstarszych tego typu obiektów w Niemczech.