Włamanie "na plakat"
Za Najmrodzkim wydano list gończy, ale mężczyzna zapadł się pod ziemię. Dopiero rok później wpadł w ręce czechosłowackich pograniczników, gdy razem z matką próbował przedostać się przez "zieloną granicę" i dostać do RFN. W drodze do Żyrardowa znów uciekł milicjantom. Nawiązał wówczas kontakty z trójmiejskim gangiem, który przemycał do Związku Radzieckiego produkty dostarczane przez marynarzy, np. kawę lub dżinsy. Najmrodzki miał odwracać uwagę milicjantów od konwojów z trefnym towarem.
Z czasem postanowił jednak zacząć działać na własny rachunek. Przeniósł się na Śląsk i założył grupę przestępczą, przede wszystkim z 18-20-letnich chłopaków ślepo zapatrzonych w charyzmatycznego herszta bandy. Najmrodzki do perfekcji opanował metodę "na plakat", podobno podpatrzoną na jednym z amerykańskich filmów. Na czym polegała? Przestępcy naklejali na szybie wystawowej duży afisz, a pod nim wycinali otwór, przez który wchodzili do środka. W ten sposób nikt nie zauważał włamania (w placówkach handlowych nie montowano jeszcze wtedy alarmów), a złodzieje mogli spokojnie przystępować do rabunku.
Okradali przede wszystkim Pewexy i wynosili z nich ekskluzywne towary, dostępne tylko za dolary: alkohol, perfumy, sprzęt RTV, zabawki czy dżinsy. Niektóre były kradzione na konkretne zamówienie, inne sprzedawano okolicznym paserom. Szacuje się, że grupa Najmrodzkiego obrabowała 70-80 Pewexów i sklepów futrzarskich. On sam, choć ścigany przez milicję, czuł się tak pewnie, że wziął w Gliwicach ślub pod własnym nazwiskiem i zameldował u teściów. W kryminalny interes wciągnął żonę, która zajmowała się upłynnianiem towaru.