Spotkanie z "Inżynierem"
Po raz kolejny wpadł w ręce milicji wiosną 1980 r. Proces Najmrodzkiego, jego żony i kilku członków bandy rozpoczął się w lipcu, w Gliwicach. "Król złodziei" zdążył tylko wysłuchać aktu oskarżenia, ponieważ w przerwie rozprawy wyłamał przepiłowane wcześniej przez kompanów kraty w oknie pomieszczenia na trzecim piętrze sądu, opuścił się na cienkiej linie, wsiadł do oczekującego samochodu i odjechał.
Na początku lat 80. Najmrodzki poznał rekina przestępczego półświatka Antoniego R., bardziej znanego jako "Inżynier" (mężczyzna rzeczywiście ukończył elektronikę na Politechnice Warszawskiej, a także biegle władał sześcioma językami). Razem stworzyli gang, który zajmował się głównie kradzieżami samochodów zachodnich marek oraz polonezów. Auta, którym zaprzyjaźnieni mechanicy zmieniali numery silników, sprzedawano na giełdach w całej Polsce. Wcześniej zmieniano im także tablice rejestracyjne i przygotowywano stosowne dokumenty - dowody wpłat rejestracyjnych i PZU, talony na benzynę oraz książeczki gwarancyjne. Szacuje się, że w ciągu trzech lat grupa Najmrodzkiego i "Inżyniera" ukradła co najmniej 100 samochodów.
W czerwcu 1983 r. Antoni R., jadąc jednym ze skradzionych polonezów, zderzył się z innym samochodem. W ciężkim stanie trafił do szpitala, ale Najmrodzki zdążył go wywieźć na kilka minut przed przyjazdem milicyjnego radiowozu. Rok później słynny złodziej jechał do Mrągowa skradzionym BMW 827. Chciał zrelaksować się i przepuścić trochę grosza w tamtejszym Novotelu, ale już za Warszawą natknął się na milicyjny patrol. Rozpoczął się pościg. Najmrodzkiemu udało się ominąć kilka zapór, ale w końcu wjechał w ślepą ulicę.
Funkcjonariusze nie od razu odkryli, kogo udało im się złapać, ponieważ mężczyzna miał przy sobie dowód na nazwisko Roman Dąbrowski. Dopiero badania daktyloskopijne ujawniły prawdę. Najmrodzkiego czekał kolejny proces.