Jak nie my to kto?
Polski pilot przeleciał m.in. nad Annapurną, dziesiątym co do wielkości szczytem świata (8091 m n.p.m.).
"Smugi śniegu przeskakują wierzchołek majestatycznym łukiem, ale gdy przyjrzeć się szczegółom, wpatrzyć się, porównać wielkości skał nad którymi przelatuje lodowy pył to wyobraźnia podpowiada jak piekielne siły targają teraz powietrzem na tej górze. A my, w półbutach i bez czapki... Póki słońce świeci to łagodzi trochę działanie mrozu, ale nogi kłują tysiące szpilek, sztywnieją stawy i drętwieją palce" - tak Sebastian Kawa opisywał pionierski przelot.
Pilot miał nietypowy strój, ponieważ wystartował do lotu zaraz po konferencji prasowej, nie spodziewając się, że warunki atmosferyczne pozwolą na pokonanie tak długiej trasy. W dodatku podczas próby zaczęły szwankować urządzenia nawigacyjne. "Trudno się zgubić mając tak piękne punkty orientacyjne w postaci pasma Himalajów" - uspokajał Sebastian Kawa.
Marzył, by wzbić się nad najwyższym szczytem świata. "Mount Everest był w zasięgu 20-minutowego lotu. Niestety, pomimo zebrania niewyobrażalnie dużej liczby dokumentów, nie udało się zdobyć na czas wszystkich zezwoleń.
Problemem okazał się nie sam przelot, a wykonanie go legalnie" - opowiadał polski szybownik.
Kolejną próbę wzbicia się nad Mount Everestem Sebastian Kawa podjął kilka tygodni temu. Tym razem przeszkodziła pogoda, jednak szybownik nie zamierza rezygnować z tego projektu. "Jak nie my to kto?" - pyta wybitny sportowiec.
Zobacz: Wywiad-rzeka z najbardziej utytułowanym pilotem szybowcowym wszech czasówWywiad-rzeka z najbardziej utytułowanym pilotem szybowcowym wszech czasów