Tajemnica Wampira z Zagłębia
Za seryjnych uważa się tych morderców, którzy w odstępach czasu zabili co najmniej trzy osoby. Nie ma chyba kraju, który nie miałby swoich "wampirów". Ma ich także Polska. Najsłynniejszym i budzącym największą grozę był bezsprzecznie Zdzisław Marchwicki – Wampir z Zagłębia.
Czterdzieści pięć lat temu, 7 listopada 1964 r., Wampir z Zagłębia dał o sobie znać po raz pierwszy. Przez następnych sześć lat, aż do marca 1970, w Zagłębiu i na Śląsku rządził strach. Wydawało się, że seryjny morderca jest nieuchwytny – uderzał raz po raz, ginęły kolejne kobiety a milicyjne śledztwo stało w miejscu.
23.09.2009 | aktual.: 24.09.2009 15:53
Morderca działał za każdym razem według takiego samego schematu. Wybierał ofiarę, szedł za nią, w odpowiednim momencie podbiegał i uderzał w głowę tępym przedmiotem. Gdy nieprzytomna upadała na ziemię, bił dalej póki nie doprowadził do jej śmierci. Wtedy wypełniał swój seksualny rytuał, bawiąc się narządami płciowymi ofiary.
Drugie morderstwo nastąpiło dwa miesiące później – pod koniec stycznia 1965 roku. Tego roku Wampir zabił aż jedenaście kobiet. Następnie uderzył w marcu, maju, dwukrotnie w lipcu, trzykrotnie w sierpniu, dwukrotnie w październiku i raz w grudniu. W 1966 roku na jego koncie pojawiło się kolejnych pięć ofiar. W 1967 r. zabił dwa razy, w 1968 – raz. W 1970 roku zabił po raz ostatni.
Gdy okazało się, że w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim grasuje seryjny morderca, na społeczeństwo padł blady strach. Mimo blokady informacji zdarzyły się przecieki z prowadzonego przez milicję śledztwa i wieści o Wampirze przekazywano sobie z ust do ust. Kobiety bały się same chodzić po zmroku – jeśli już musiały, robiły to jedynie pod eskortą mężów lub innych zaufanych mężczyzn. W katowickiej komendzie wojewódzkiej powołano specjalny zespół pod kryptonimem "Anna" (od imienia pierwszej ofiary), którego zadaniem było schwytanie Wampira. W 1966 roku jego ofiarą stała się bratanica ówczesnego I sekretarza PZPR – Edwarda Gierka. Stwierdzono, że morderca kpi sobie z władzy i uznano go za wroga publicznego numer jeden. Wobec faktu, że targnął się na rodzinę I sekretarza i 17 ofiar na koncie , postanowiono zwrócić się o pomoc do społeczeństwa. W 1968 roku wyznaczono nagrodę za wskazanie sprawcy – 1 milion złotych, kwotę jak na owe czasy astronomiczną.
Milicję zalała powódź donosów. Wszyscy zaczęli donosić na wszystkich. Obietnica nagrody niewiele więc dała, niemniej sumiennie sprawdzano wszystkie donosy. Na podstawie schematu działania Wampira sporządzono składający się z 483 cech portret psychofizyczny i konfrontowano go z donosami. Na tej podstawie wyłoniono ponad 250 podejrzanych, wśród nich był Zdzisław Marchwicki.
Milicja była bezradna. Powojenna kryminalistyka notowała co prawda seryjnych morderców, ale nie na taką skalę. Wampir był nieuchwytny i nie pomagało nawet wabienie mordercy na milicjantów przebranych za kobiety. Nie pomagały apele do społeczeństwa, nie pomogła wspomniana już nagroda. Niewiele też dała opinia specjalnie zamówiona u amerykańskiego psychiatry specjalizującego się w sprawach seryjnych morderców. Zupełnie bowiem nie pasowała do Zdzisława Marchwickiego.
Być może pasowała do jednego z podejrzanych, przesłuchiwanych w związku z ostatnim zabójstwem. Nikt tego jednak nie sprawdził, choć Piotr Olszowy, chory psychicznie rzemieślnik, znęcający się nad rodziną, wprost powiedział podczas przesłuchania, że to on jest Wampirem. Został jednak wypuszczony wobec braku wystarczających dowodów. Kilka dni później zabił nożem żonę, dzieci zatłukł młotkiem, sam zaś oblał się benzyną i spalił z całym domem. Na trzy dni przed tym milicja dostała list, którego anonimowy nadawca pisał, że to on jest Wampirem i że nie wytrzymuje już psychicznie i ma zamiar popełnić samobójstwo.
Milicja nie przerwała śledztwa. Dwa lata później, miesiąc po tym, jak żona Marchwickiego złożyła zawiadomienie, że znęca się on nad nią i dziećmi, Marchwicki trafił do więzienia. Trzy dni później jego zdjęcie pojawia się w gazetach z informacją, że "ujęto osobnika podejrzanego o dokonanie serii potwornych zbrodni". Kilka miesięcy później do aresztu trafili jego bracia, siostra, jej syn oraz kochanek jednego z braci. Przesłuchiwanie zatrzymanych trwało kolejne dwa lata – jego efektem było ponad 166 tomów akt.
Marchwicki robił na śledczych wrażenie człowieka silnego psychicznie. Od początku zaprzeczał wszystkiemu, co mu zarzucano. Kiedy wymęczony przedłużającymi się przesłuchaniami zaczynał zeznawać, mówił o rzeczach, które nigdy się nie zdarzyły. Bywało, że podpisywał protokoły takich swoich zeznań, ale dodając dopisek "ale to nieprawda".
Zdarzyło się też, że wyrwał przesłuchującym protokół i chciał go połknąć. Seryjni mordercy z reguły niemal od razu przyznają się do winy i nie cofają ani słowa ze swoich zeznań. Doskonale pamiętają każde zabójstwo, szczególnie pierwsze, i opowiadają o nich ze szczegółami – zupełnie tak, jakby byli z nich dumni.
Niemniej we wrześniu 1974 roku w Klubie Fabrycznym Zakładów Cynkowych Silesia w Katowicach rozpoczął się proces. Socjalistyczna władza chciała jak najszerszego nagłośnienia swojego sukcesu – stąd przewód sądowy miał tak pokazowy charakter.
Sala mieściła 800 osób z publiczności, a o specjalne wejściówki toczyły się prawdziwe wojny.
Zdzisławowi Marchwickiemu zarzucono popełnienie dwudziestu trzech przestępstw, w tym: znęcanie się nad rodziną, znieważanie policjanta na służbie, zabór mienia społecznego, czternaście zabójstw i sześć usiłowań. Za te ostatnie został skazany na karę śmierci. Wyrok niezwłocznie wykonano.
Jeden z jego braci – Jan, który miał zlecić ostatnie zabójstwo również został skazany na karę śmierci. I jego powieszono w błyskawicznym tempie. Drugi brat – Henryk – został skazany za współudział na 25 lat więzienia. Siostrę Helenę skazano na 4 lata za przyjęcie od Marchwickiego rzeczy zrabowanych ofiarom. Jej syn dostał dwa lata za to, że wiedząc o planowanej zbrodni nie doniósł o niej milicji. Kochanek Jana został skazany na 4 lata za współudział w planowaniu ostatniej zbrodni.
Trudno po tylu latach ocenić, czy milicja rzeczywiście złapała Wampira z Zagłębia i czy to on właśnie został powieszony. Szczególnie, że w samej grupie "Anna" nie było co do tego zgodności. W winę Marchwickiego wątpił też jeden z prokuratorów, który zresztą ostatecznie wycofał się ze sprawy. Mimo wszystko machina śledcza ruszyła i trzeba było tylko wystarczającej ilości dowodów, by postawić Marchwickiego przed sądem. Tych, którzy byli nie do końca przekonani o jego winie po prostu odsunięto od śledztwa.
Zgromadzenie dowodów nie było łatwe, ponieważ Wampir działał metodycznie. Nigdzie nie pozostawił odcisków palców. Znaleziono co prawda jakieś odciski na rowerze jednej z ofiar, ale nie należały one do żadnego z braci Marchwickich. Prawdopodobnie tworzono dowody na siłę. Wiążąc na przykład ostatnią ofiarę ze skazanym na karę śmierci Janem. Miała ona go szantażować – Jan był homoseksualistą i wplątał się w aferę łapówkarską. Nikomu z oskarżycieli nie przyszło do głowy, że wampir nie morduje na zlecenie. Nikt nie myślał o tym, że rodzina Zdzisława Marchwickiego musiałaby wiedzieć o jego krwawej profesji.
Jednoznaczne rozstrzygnięcie, czy Zdzisław Marchwicki był Wampirem z Zagłębia jest już niemożliwe. Większość bezpośrednich świadków tamtych wydarzeń, śledczych, oskarżycieli i sędziów nie żyje. Jedynie ujawnienie jakichś nowych dowodów mogłoby doprowadzić do jednoznacznego rozstrzygnięcia.