Zagadka Trójkąta Bermudzkiego
17.08.2016 | aktual.: 18.08.2016 11:27
Okręty znikają bez śladu. Piloci samolotów tracą orientację, urządzenia nawigacyjne szaleją i przestają działać. Całe załogi giną w zagadkowych okolicznościach, choć statek nie został poważnie uszkodzony. Czy istnieje jakieś racjonalne wyjaśnienie, czy może w grę wchodzą tu tajemnicze siły? Wraz ze „Światem na dłoni” postaramy się rozwiązać tę zagadkę.
Czy wreszcie udało się znaleźć wyjaśnienie tajemniczych wydarzeń, które rozgrywają się na obszarze zwanym Trójkątem Bermudzkim? Za zagadkowymi zniknięciami samolotów, statków i ludzi w przestrzeni między Zatoką Meksykańską a zachodnią częścią Atlantyku ponoć wcale nie stoją kosmici. Nie ma tam też żadnej bramy do innej czasoprzestrzeni. Winne katastrofom mają być… podmorskie wybuchy metanu! Na ten trop zaprowadziło naukowców odkrycie dokonane, co ciekawe, wcale nie na obszarze Trójkąta Bermudzkiego, ale na drugim końcu świata.
Morze Barentsa, będące przybrzeżnym morzem Oceanu Arktycznego – to tu naukowcy odkryli ogromny podwodny krater o szerokości 800 metrów, którego głębokość sięga 45 metrów. Krater jest wypełniony metanem, co ma związek z podmorskimi złożami ropy, wydobywanej głównie przez Norwegię. Wysoka koncentracja metanu prowadzi czasem do nieoczekiwanych wybuchów, które zagrażają pływającym w pobliżu statkom. Już wcześniej spekulowano o tym, że za zagadkowe zjawiska w Trójkącie Bermudzkim odpowiadać mogą wycieki gazu. Metanowy krater na Morzu Barentsa nie jest przy tym pierwszym, który odkryto na Ziemi.
ZOBACZ TEŻ:
Piekielna dziura na Syberii
Latem 2014 roku świat obiegły zdjęcia zagadkowego leja o szerokości 80 metrów, który pojawił się w odległej syberyjskiej krainie na półwyspie Jamał. Czy był to krater po meteorycie, podziemny wybuch, a może skutek globalnego ocieplenia? Na miejsce wysłano ekspedycję badawczą, a miesiąc później rosyjscy naukowcy opublikowali pierwsze wyniki swoich badań. Według nich prawdopodobne jest, że za powstanie krateru odpowiada uwalnianie się metanu w wyniku tajania zamarzniętej dotąd gleby (tzw. permafrostu), a następnie potężny wybuch tego gazu.
Pomiary wykryły niezwykle wysoką ilość metanu wewnątrz krateru. Przeciętna wartość koncentracji tego gazu to zaledwie 0,000179 proc., tymczasem w kraterze wykryliśmy wartość sięgającą aż 9,6 proc. – powiedział Andriej Plekhanow z Naukowego Ośrodka Badań Arktycznych, który prowadził ekspedycję. Zespół naukowców z Plekhanowem na czele jest przekonany, że krater powstał w wyniku nieprzeciętnie ciepłych letnich miesięcy w latach 2012 i 2013. Średnie temperatury wynosiły tam wówczas 5°C. To doprowadziło do rozmarzania zamarzniętej dotąd gleby, przez co doszło do uwolnienia się metanu i powstania bąbli tego gazu pod lodem topniejącego permafrostu.
ZOBACZ TEŻ:
Naukowcy są zgodni
Na Syberii znajdują się ogromne złoża metanu, które tworzą tzw. klatrat lub też hydrat metanu. Terminem tym określa się metan w formie substancji krystalicznej, która w niskich temperaturach pozostaje dość stabilna. Podczas ocieplania permafrostu stopniowo dochodzi do uwalniania metanu, a następnie jego wybuchu. Naukowcy są zgodni: przyczyną powstania rosyjskiego krateru jest globalne ocieplenie. – W ostatnich dwudziestu latach temperatura permafrostu na głębokości dwudziestu metrów wzrosła o całe 2°C – wyjaśnia geochemik Hans-Wolfgang Hubberten z Instytutu Alfreda Wegenera w Poczdamie w Niemczech.
Dziesięciometrowy bąbel metanu
Australijscy badacze z Uniwersytetu Monash w Melbourne wysunęli w 2003 roku teorię, że na morskim dnie w okolicach Trójkąta Bermudzkiego znajdują się podobne złoża metanu. Zwykle pozostaje on zamarznięty pod wysokim ciśnieniem na dużych głębokościach, ale według szefa zespołu badawczego, profesora Josepha Monaghana, fragmenty skrystalizowanego metanu czasami odrywają się i wypływają na powierzchnię. Podczas drogi w górę metan przechodzi w stan gazowy i postępem geometrycznym nabiera objętości (aż 164-krotnie!). Zanim dostanie się na powierzchnię wody, ze stosunkowo małego fragmentu skrystalizowanego metanu powstaje wielki bąbel o średnicy kilkudziesięciu metrów.
ZOBACZ TEŻ:
Tajemnicza eksplozja
Badacze wykonali symulację komputerową takiej sytuacji, testując przede wszystkim właściwości metanu w wodzie. Symulacja potwierdziła ich hipotezę – statek płynący nad bąblem nagle zapada się w głębinę, bo woda rozrzedzona gazem przestaje go unosić na swojej powierzchni. Naukowcy powtórzyli próbę także w realnych warunkach, wypuszczając wielkie metanowe bąble w basenie z wodą. Odkryli, że statek nie ma najmniejszych szans utrzymać się na powierzchni, jeśli znajdzie się zbyt blisko miejsca uwalniania się metanu. Gdyby jednak statek płynął bezpośrednio nad bąblem metanu, co prawda będzie zapadał się pod wodę, ale po chwili wypłynie na powierzchnię i nie zatonie.
Martwa załoga i statek w głębinach
Według australijskich naukowców tym zjawiskiem można wyjaśnić wszystkie zagadkowe przypadki, kiedy to na obszarze Trójkąta Bermudzkiego znajdowano nieuszkodzone statki, ale z martwą załogą. Na ciałach nie było przy tym ani zadrapania. Właśnie taką śmiercią mogli zginąć ludzie, którzy dłuższy czas byli otoczeni wysoką koncentracją gazowego metanu. Metanowy bąbel może prowadzić również do awarii samolotów – maszyna przelatująca w przestrzeni o wielkiej koncentracji metanu przestaje utrzymywać się w powietrzu i spada. Co więcej, przy odpowiedniej gęstości metanu w okolicach silnika może także dojść do niespodziewanej eksplozji.
ZOBACZ TEŻ:
Co topi metan?
Geolog David Deming z amerykańskiego Uniwersytetu w Oklahomie, choć uznaje to wyjaśnienie, dostrzega problem w małym prawdopodobieństwie takiego zdarzenia. Przypuszcza, że tak rzadkie zjawisko, jakim jest wyciek wielkich bąbli metanu, praktycznie nie może dokładnie w jednym miejscu i czasie spotkać się z przepływającym statkiem lub przelatującym samolotem. Przede wszystkim metan musiałby być czymś rozgrzany i roztopiony, aby mógł się uwolnić – twierdzi naukowiec. Może do tego dojść na przykład podczas wstrząsów podmorskich, jednak według Deminga takie przypadki byłyby bardzo rzadkie.
Dramatyczna zmiana sytuacji
Do opinii, że hipoteza jest dobra, ale w praktyce nieprawdopodobna, dołączył się amerykański geolog Bill Dillon. – Jest to całkiem możliwe i realne, aby bąbel metanu zatopił statek, jednak według mnie w historii jeszcze się to nie zdarzyło. Ostatnim okresem, kiedy dochodziło do tworzenia się bąbli metanowych na dużą skalę, były czasy 15 000 lat temu – wyjaśnia. Znalezienie krateru w Morzu Barentsa dramatycznie zmieniło jednak całą sytuację. Jeśli pod Trójkątem Bermudzkim znajdują się podobne, ogromne kratery pełne metanu, wyjaśnienie australijskich naukowców staje się bardzo prawdopodobne. Badacze dopuszczają, że Trójkąt Bermudzki mógł powstać w wyniku silnych erupcji tego gazu.
Kto znajdzie bermudzki krater?
Problemem w tej części oceanu jest niezwykła głębokość, sięgająca 6000 metrów, która znacznie utrudnia poszukiwania podmorskich kraterów metanowych. Na bezsprzeczny dowód tej teorii musimy zatem jeszcze poczekać. Obszar Trójkąta Bermudzkiego należy do miejsc z największym zagęszczeniem transportu lotniczego i morskiego, co zwiększa prawdopodobieństwo natrafienia statku lub samolotu na ogromny bąbel metanu.
ZOBACZ TEŻ:
Zagadkowe zniknięcia statków i samolotów
Pierwszymi ludźmi, którzy stanęli twarzą w twarz z zagadką Trójkąta Bermudzkiego, byli żeglarze wyprawy odkrywczej Krzysztofa Kolumba. W czwartek 15 września 1492 roku, kiedy płynęli przez Morze Sargassowe, Kolumb zobaczył przed sobą ogniste pasmo, które przeleciało przez niebo i zniknęło w morzu. W tej chwili kompas zaczął zachowywać się dziwnie. Wieczorem 11 października marynarz Rodrigo de Triana ujrzał daleko nad morzem zagadkowe światło. „Wznosiło się w górę, po czym opadało jak źle wykonana świeca, która rozświetla się i gaśnie, a płomień jej wznosi się i opada” – brzmiał zapis w dzienniku pokładowym.
Co kryło się za tymi zjawiskami? Naukowcy przypuszczają, że ognistym pasem mógł być meteoryt, który żeglarze przypadkowo mieli okazję ujrzeć. Odchylenia pracy kompasu badacze wyjaśniają bliskością bieguna północnego. Natomiast zagadkowe światło mogło pochodzić z Haiti lub z innej wyspy, którą marynarze mijali w nocy, nie wiedząc o tym. Dopiero na drugi dzień wyprawa Kolumba przybiła do pierwszej odkrytej wyspy karaibskiej, którą nazwali San Salvador (jedna z wysp archipelagu Bahama).
ZOBACZ TEŻ:
"Nie wiem, gdzie jestem. Musiałem stracić kurs…"
Dnia 5 grudnia 1945 roku pięć wojskowych samolotów wystartowało z bazy na Florydzie na zwykłą misję szkoleniową. Od tej chwili nikt więcej ich już nie zobaczył. Piloci mieli zrzucić nad morzem bomby i powrócić do bazy. Zrzucenie pocisków obserwowała wieża kontrolna w Fort Lauderdal przy pomocy połączenia radiowego. Zgodnie z zapisem rozmów pilot Powers po wykonaniu zadania powiedział: „Nie wiem, gdzie jestem. Musiałem stracić kurs…”. Następnie informował o stale pogarszającej się pogodzie. Kiedy radio nagle umilkło, baza ogłosiła alarm.
Ognista kula na ciemnym niebie
Lotnictwo morskie natychmiast rozpoczęło akcję poszukiwawczą, jednak nic i nikogo nie odnaleziono. Żadnych szczątków, żadnych ludzi na łodziach ratunkowych – po prostu nic. Chociaż wielokrotnie odbyto przelot trasą nr 19, nie odkryto żadnego śladu po samolotach i ich załodze. Co więcej, jeden z samolotów biorących udział w akcji poszukiwania – maszyna Mariner z 13-osobową załogą – również zaginął. Po 23 minutach jego lotu załoga tankowca Gaines Mills zobaczyła na ciemnym niebie ogromną, ognistą kulę – samolot wybuchł w powietrzu.
O losie maszyn z lotu nr 19 śledczy nie byli w stanie powiedzieć zbyt wiele. W tym czasie nie istniała technologia GPS, a piloci orientowali się wyłącznie na podstawie kompasu. Urządzenia jednak najwyraźniej zaczęły wskazywać błędne dane, podobnie jak w czasie wyprawy Kolumba. Podobnych, równie zagadkowych zaginięć samolotów i statków podczas II wojny światowej zanotowano wiele, jednak nikt nie robił z tego sensacji. Dopiero w sierpniu 1964 roku dziennikarz Vincent Gaddis opublikował w czasopiśmie „Argosy” artykuł zatytułowany „Zagadka Trójkąta Bermudzkiego”. Sensacyjny temat ujrzał światło dzienne. Zagadka lotu nr 19 zapoczątkowała fenomen tajemniczego Trójkąta.
ZOBACZ TEŻ:
Gdzie zniknęła załoga?
Wkrótce świat zaczął dowiadywać się o kolejnych tajemniczych zaginięciach. Niewielka brygantyna o nazwie Mary Celeste wypłynęła 5 listopada 1872 roku z Nowego Jorku do Genui. Miesiąc później statek znaleziono między Azorami a Portugalią. Choć żagle były potargane, pozostała część statku była w dobrym stanie. Brakowało na nim jedynie załogi. Na pokładzie pozostał cały ładunek, pieniądze, klejnoty, dokumenty, bagaże załogi i nawet beczki z alkoholem. Nic nie zniknęło. Ostatni zapis w dzienniku pokładowym pochodził z 24 listopada, następne strony były puste. Brygantyna wyglądała bardzo dziwnie – jakby wszyscy ludzie opuścili ją w pośpiechu. Jednocześnie wszystkie łodzie ratunkowe pozostały na miejscu, niewykorzystane. Okna tylnej dobudówki były zabite deskami i zakryte płótnem, a na miedzianym poszyciu poniżej linii wody widać było głębokie rysy.
Nigdy nie wzywali pomocy
Na początku marca 1918 roku podczas rejsu z Barbados do Norfolk w Virginii zaginął amerykański statek Cyclops z ładunkiem manganu i 309 marynarzami. Choć na pokładzie znajdował się nadajnik, załoga nie wysyłała sygnału ratunkowego. Prawdopodobnie nie wpłynęła też w żadną burzę, ponieważ zgodnie z zapisami, pogoda na miejscu była dobra i spokojna. Początkowo podejrzewano atak niemieckiego okrętu podwodnego – w końcu był to czas I wojny światowej. Kiedy jednak wojna się zakończyła, odkryto, że w tym miejscu i w tym czasie nie pływały żadne niemieckie jednostki. Nie umieszczono tam też min podmorskich.
Wrak nie wyjaśnił zagadki
Istnieje teoria mówiąca, że statek porwał sam kapitan, który z pochodzenia był Niemcem. Spekulowano również o buncie załogi ze względu na dziwne zachowanie kapitana i jego złą komunikację z podkomendnymi. Niedaleko Norfolk, dokąd płynął statek, znaleziono fragmenty okrętu, które rzekomo odpowiadały opisowi Cyclopsa. Ostatecznie okazało się jednak, że był to zupełnie inny wrak. Zaginięcie tego statku również nadal pozostaje zagadką.
ZOBACZ TEŻ:
Kolejne zaginięcia bez śladu
Na początku lutego 1963 roku w tajemniczych wodach Trójkąta Bermudzkiego zaginął statek Marine Sulphur Queen. Ten statek towarowy o długości 142 metrów i z ładunkiem siarki o wadze 15 000 ton zaginął na trasie z Beaumont w Teksasie do Norfolk w Virginii. Na okręcie znajdowało się 39 członków załogi, a również w tym przypadku nie zanotowano żadnej próby radiowego wzywania pomocy. Akcja poszukiwawcza zakończyła się bez sukcesu. Nie znaleziono żadnych szczątków statku ani ciał marynarzy. Jako przyczynę zaginięcia okrętu brano pod uwagę wybuch siarki, porwanie przez Kubańczyków, zatrucie się załogi gazami siarkowymi lub zniszczenie statku podczas burzy.
Dziwna, biała chmura
Szkocki badacz zagadek Ivan Terrence Sanderson, założyciel Towarzystwa Badania Zjawisk Niewyjaśnionych (Society for the Investigation of the Unexplained) przedstawia inny przypadek tajemniczego zaginięcia. Samolot z amerykańskim pilotem wystartował w grudniu 1970 roku z Wysp Bahama. Na obszarze Trójkąta Bermudzkiego maszyna wleciała w dziwną, białą chmurę, a na koniec wylądowała na Florydzie 20 minut wcześniej niż zwykle, i co więcej, z mniejszym zużyciem paliwa. Bez wątpienia samolot przeszedł przez jakąś bramę czasoprzestrzeni, przez coś, co jest nieznane – twierdzi Sanderson. Według statystyk na obszarze Trójkąta Bermudzkiego w latach 1945–1971 zaginęły 22 samoloty, a w latach 1840–1973 zatonęło 38 statków.
ZOBACZ TEŻ:
Sztucznie stworzona zagadka?
Nie wszyscy są gotowi wierzyć w tego typu historie. Pracownik Biblioteki Narodowej w Arizonie, Lawrence David Kusche, podjął się sprawdzenia wszelkich dostępnych informacji na ten temat już połowie lat 70. XX wieku. Szukał w archiwach marynarki amerykańskiej i firm ubezpieczeniowych. Odkrył przy tym, że historie o tajemniczych zaginięciach w wielu przypadkach nie odpowiadają faktom. Niektóre zdarzenia według niego przebiegały zupełnie inaczej, niż później to przedstawiono, a niektóre rozegrały się w zupełnie innych miejscach. – Legenda o Trójkącie Bermudzkim to sztucznie stworzona zagadka – twierdzi Lawrence David Kusche. Jego zdaniem Terrence Sanderson wymyślił sobie historię o przelocie przez bramę czasoprzestrzeni, ponieważ nie istnieje żaden zapis o takim locie. Zaś na statku Mary Celeste rzekomo nie pozostała żadna łódź ratunkowa, bowiem załoga wykorzystała je wszystkie.
Dobry biznes dla ubezpieczycieli
Najmocniejszym argumentem tych, którzy nie wierzą w zagadkę Trójkąta Bermudzkiego, jest kwestia znanego na całym świecie ubezpieczyciela Lloyds w Londynie. Firma ta ubezpiecza wiele statków, a w według niej obszar Trójkąta Bermudzkiego nie jest wcale bardziej niebezpieczny niż inne miejsca na Ziemi. Gdyby tak było, firma musiałaby podnieść stawki ubezpieczenia za przepływanie przez ten obszar. Podobnie zachowałyby się inne przedsiębiorstwa ubezpieczeniowe – przecież nikt nie będzie wypłacał wysokich odszkodowań bez powodu. Chociaż agenci ubezpieczeniowi Lloyds są bardzo dokładni i doświadczeni, nic niezwykłego w związku z Trójkątem Bermudzkim nie zanotowali. Podobne zdanie ma amerykańska straż przybrzeżna, która zapewnia ratunek podczas wypadków okrętów i samolotów.
ZOBACZ TEŻ:
Czego potrafi dokonać Golfsztrom?
Obszar Trójkąta Bermudzkiego nie należy do spokojnych wód. Występują tam liczne huragany i tornada, które mogą zmieść mały statek lub nisko lecący, niewielki samolot. Jest to również miejsce, gdzie spotykają się chłodne wody oceaniczne z ciepłym Prądem Zatokowym (Golfsztromem). Dochodzi do zmieszania mas wody o różnej temperaturze i zasoleniu, co prowadzi do wystąpienia niezwykłych zjawisk – nagłych mgieł, turbulencji powietrznych itd. Morskie dno jest w tym miejscu również bardzo zróżnicowane. W pobliżu wysepek wody są płytkie, ale już na otwartym morzu niezwykle głębokie. Znajduje się tam również kilka najgłębszych rowów podmorskich na świecie.
Fale wysokie na 70 metrów
Podmorskie jaskinie i tunele przecinające pasy wysp mogą w czasie przypływów i odpływów wywoływać potężne wiry i fale sięgające nawet 40 metrów. Tak wysokie fale mogą z kolei prowadzić do podpowierzchniowych trzęsień ziemi i wybuchów podmorskich wulkanów. Osunięcia dna morskiego prowadzą do powstania fal tsunami, które z kolei sięgają nawet 70 metrów. Wszystkie te katastroficzne zdarzenia pojawiają się nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Jeśli w takim miejscu i czasie znajdzie się nagle jakiś statek, który się rozbije, na próżno szukać jego szczątków.
ZOBACZ TEŻ:
Przeklęte Morze Sargassowe
Na północny zachód od Bermudów znajduje się Morze Sargassowe, głębokie na 5000–7000 metrów. Woda jest tam ciepła, słona i niezwykle spokojna, a wręcz statyczna. Jakby była pozbawiona życia. Wielkie powierzchnie morza pokrywają gronorosty, czyli glony z rodzaju Sargassum, od których morze wzięło nazwę. Glony te znacznie utrudniają przepływ małych łodzi i stateczków już od czasów Krzysztofa Kolumba. Często panuje tam bezwietrzna pogoda, co sprawia, iż żagle pozostają nieporuszone nawet przez cały dzień. W nocy widać dziwne zorze.
Ostatnie światła na planecie Ziemia
Mieniące się, świetliste pręgi widziała także załoga Apollo 12 podczas swego lotu na Księżyc – były to ponoć ostatnie światła, jakie widzieli na Ziemi. Naukowcy wciąż badają to zjawisko, jednak są przekonani, że zagadkowe światło jest wynikiem działania planktonu lub innej masy organicznej. Tak jak i uważają, że wyjaśnienie zaginięć samolotów, statków i ludzi w obrębie Trójkąta Bermudzkiego tkwi w nim samym. Tylko czy da się logicznie wyjaśnić deformacje czasu i to, że urządzenia przestają działać?